Koszmar brytyjskich szpitali polowych podczas I wojny światowej. Taki los czekał rannych żołnierzy

Strona główna » XIX wiek » Koszmar brytyjskich szpitali polowych podczas I wojny światowej. Taki los czekał rannych żołnierzy

Podczas trwającej ponad cztery lata I wojny światowej zginęło lub zmarło blisko 900 tysięcy brytyjskich żołnierzy, a niemal 1,7 miliona zostało rannych. Wykorzystanie na masową skalę broni maszynowej oraz nowoczesnej artylerii sprawiło, że straty osiągnęły niespotykane nigdy wcześniej rozmiary. Służby medyczne były na to zupełnie niegotowe. O tym jaki los czekał rannych wojskowych pisze Wade Davis na kartach książki W stronę ciszy. Wielka wojna, Mallory oraz podbój Everestu.

W pierwszych miesiącach wojny liczba zabitych i rannych osiągnęła poziom niespotykany podczas wcześniejszych konfliktów zbrojnych. Rodzaj i dotkliwość ran odnoszonych przez żołnierzy były nowością dla służb medycznych, a liczba i przebieg zakażeń miały się nijak do wiedzy wyniesionej z kursów lekarskich – korpus medyczny miał więc ogromne trudności z zapewnieniem rannym chociaż podstawowej opieki.


Reklama


Taśmowo wykonywane amputacje

Na początku ludzie znoszeni z pola bitwy leżeli na noszach ustawionych na gołej podłodze, a ich rany szybko się zaogniały pod wpływem tajemniczych patogenów pochodzących z żyznej, próchnicznej gleby flandryjskiej.

Sterylne piaski Transwalu były odległym wspomnieniem dla wojskowych lekarzy, którzy musieli mierzyć się ze zgorzelą gazową i szerzącymi się infekcjami, nasycającymi atmosferę zaimprowizowanych szpitali polowych odorem śmierci, który wywoływał wymioty nawet u najodporniejszych młodych pielęgniarek.

Brytyjscy ranni żołnierze czekający na transport do szpitala polowego. Kwiecień 1917 roku (domena publiczna).
Brytyjscy ranni żołnierze czekający na transport do szpitala polowego. Kwiecień 1917 roku (domena publiczna).

Lekarze ścigający się z czasem, by zapobiec śmiercionośnym zakażeniom, taśmowo wykonywali amputacje i inne radykalne zabiegi chirurgiczne. Nie było jeszcze antybiotyków i niewiele wiedziano o drobnoustrojach chorobotwórczych. Ponieważ technologia prześwietleń rentgenowskich była dopiero na wstępnym etapie rozwoju, znalezienie odłamków metalu w porozrywanym przez szrapnel ciele było często bardzo trudne.

W czasie wojny opracowano procedurę transfuzji krwi, w czym duży udział miał przyjaciel Mallory’ego Geoffrey Keynes, ale w pierwszych miesiącach tysiące ludzi po prostu wykrwawiły się na śmierć. Lekarze wojskowi, tacy jak Wakefield i jego późniejszy partner z Everestu Howard Somervell, należeli do pierwszego pokolenia, które odeszło od dotychczasowych praktyk polegających na przystawianiu pijawek, leczeniu tyfusu za pomocą środków przeczyszczających z rabarbaru i stosowaniu jadu komarów na syfilis.


Reklama


Zbyt mało sanitariuszy

Pierwszym wyzwaniem było przetransportowanie rannych z linii frontu. Ci, którzy byli w stanie iść lub się czołgać, samodzielnie docierali do najbliższego punktu opatrunkowego, zwykle znajdującego się jeszcze na linii frontu albo w okopach rezerwy. Tam sanitariusze dokonywali wstępnej selekcji, przypisując rannym etykiety z oznaczeniem jednostki i charakteru obrażeń, a także umieszczając na ich czołach symbole wykonane niezmywalnym atramentem, za pomocą których odróżniano tych, którym można było pomóc, od osób skazanych na niechybną śmierć.

Następnie opatrywali rany, podawali morfinę i odcinali poszarpane resztki kończyn, często posługując się zwykłym nożem. Żołnierze, którzy utknęli pomiędzy liniami, czekali zrezygnowani na zapadnięcie ciemności, podtrzymując w sobie nadzieję, że noszowi jakoś ich znajdą. Ratunek często nie nadchodził, jako że każdy batalion liczący tysiąc ludzi miał tylko 32 noszowych tworzących 16 zespołów obarczonych zadaniem ewakuacji rannych z pola bitwy.

Tekst stanowi fragment książki Wade'a Davisa pt. W stronę ciszy. Wielka wojna, Mallory oraz podbój Everestu (Wydawnictwo Agora 2024).
Tekst stanowi fragment książki Wade’a Davisa pt. W stronę ciszy. Wielka wojna, Mallory oraz podbój Everestu (Wydawnictwo Agora 2025).

Przy liczbie poszkodowanych, która sięgała 50 procent stanu osobowego oddziałów, była to misja niewykonalna. Transport rannych do najbliższego punktu opatrunkowego albo przejezdnej drogi trwał nieraz godzinę albo i dłużej, ponieważ noszowi nieśli ich nocą przez grząskie błoto, wpadając do na wpół zapadniętych okopów, potykając się o gnijące zwłoki koni i ludzi zabitych w poprzednich bitwach, cały czas narażając się na śmiertelne niebezpieczeństwo. Po wstępnym opatrzeniu ran ambulans zabierał rannych do najbliższej stacji ratunkowej, stanowiącej kluczowy element w systemie wojskowej pomocy medycznej.

Trzy grupy pacjentów

Szpitale polowe zlokalizowane poza zasięgiem ognia artyleryjskiego, ale najbliżej frontu, jak się dało, selekcjonowały rannych i zajmowały się tymi, których można było wyleczyć na miejscu. Ośmioosobowe zespoły chirurgów pracujących parami przez całą dobę na sześciogodzinnych zmianach dzieliły pacjentów na tych, którzy byli w wystarczająco dobrym stanie, żeby znieść transport koleją do szpitali na tyłach, i na rannych wymagających natychmiastowej operacji.


Reklama


Trzecią grupę stanowiły osoby tak ciężko ranne, że nie można było im w żaden sposób pomóc. Tych oznaczano kolorem czerwonym i umieszczano na oddziale beznadziejnych przypadków, gdzie byli znieczulani, kąpani i pocieszani przez pielęgniarki, które robiły, co mogły, żeby odpędzić od nich myśli o nieuchronnej śmierci.

O poranku grabarze zaszywali ich okaleczone szczątki w koce i wywozili na wózkach do masowych grobów, które dopiero wiele lat po wojnie zyskały dostojny wygląd cmentarzy z równiutkimi rzędami schludnych krzyży na indywidualnych mogiłach. Iluzja ta być może przyniosła ulgę żyjącym, ale nie mogła odwrócić tragicznego losu umarłych.

Ranny brytyjski żołnierz na noszach. Zdjęcie wykonane pod koniec I wojny światowej (domena publiczna).
Ranny brytyjski żołnierz na noszach. Zdjęcie wykonane pod koniec I wojny światowej (domena publiczna).

Lekarze pracowali dniami i nocami

Lekarze w szpitalach polowych pracowali pod ogromną i nigdy niesłabnącą presją. Normy społeczne, ludzka przyzwoitość i polecenia dowództwa kazały im utrzymywać dobry nastrój. Jednocześnie musieli radzić sobie z niekończącym się napływem ofiar, pracować dniami i nocami w nieustannym huku wystrzałów i błysku flar i pocisków rozrywających się na niebie, oświetlających ciemne sylwetki umundurowanych postaci owiniętych w zakrwawione koce, z etykietami zwisającymi z bezwładnych ciał znoszonych nieustannie do namiotu, w którym nikły blask lamp acetylenowych z trudem pozwalał ocenić charakter obrażeń.

W kitlach nasiąkniętych krwią, otoczeni przyprawiającym o mdłości zapachem ropiejących ran, kordytu i ludzkich ekskrementów, rozcinali mundury, odcinali kończyny, piłowali kości i kauteryzowali rany, jakich nigdy w życiu nie widzieliby w normalnej praktyce. Pocisk karabinowy lecący z prędkością 3 tysięcy kilometrów na godzinę mógł rozszczepić pień dębu, nie mówiąc o rozszarpaniu na kawałki ludzkiej nogi.


Reklama


Najwięcej szkód wyrządzały szrapnele. Ich rozpalone do czerwoności, poszarpane metalowe odłamki wbijały się w ciało, wprowadzając w głąb rany błoto, strzępy munduru i kawałki gnijących zwłok rozsianych po polu bitwy. Fale uderzeniowe po wybuchach pocisków powodowały zapadanie się płuc i innych organów wewnętrznych oraz wylewy krwi do mózgu.

Poszkodowani w ten sposób ludzie bez żadnych widocznych oznak obrażeń leżeli martwi obok kolegów, których ciała były okaleczone i zdeformowane nie do poznania – bez nóg i rąk, z tkanką mózgową wyciekającą z rozbitych czaszek, oderwanymi genitaliami, w miejscu których z rozerwanych podbrzuszy wystawały poskręcane jelita.

Brytyjscy żołnierze w szpitalu polowym. Obraz Johna Hodgsona Lobley'a (domena publiczna).
Brytyjscy żołnierze w szpitalu polowym. Obraz Johna Hodgsona Lobley’a (domena publiczna).

Oszpeceni na resztę życia

Najgorszy widok przedstawiały rany twarzy. Młodzi chłopcy pozbawieni warg, krwawe otwory w miejscu nosa, samotne kępki włosów na obdartych ze skóry czaszkach.

To w czasie tej wojny narodziła się chirurgia plastyczna, powstała z potrzeby przywrócenia w miarę możliwości estetycznego wyglądu twarzom oszpeconym tak dalece, że ocaleńcy przez resztę życia ukrywali swój wygląd pod maskami, od czasu do czasu spotykając się na specjalnych obozach na odległych obszarach wiejskich, gdzie bez budzenia sensacji i narażania się na drwiny czy litość mogli wystawiać twarze na powiewy wiatru i promienie słońca. Przez cały okres wojny korpus medyczny zamówił 108 milionów opatrunków i 22 tysiące 386 szklanych oczu.


Reklama


W reakcji na to napięcie chirurdzy starali się znaleźć choć odrobinę wytchnienia pośród szaleństwa. Niektórzy po prostu nie zauważali wojny i skupiali się wyłącznie na swoich obowiązkach, jak gdyby to, co działo się poza kręgiem światła padającego z migotliwych lamp i poza zasięgiem skalpela, nie miało żadnego znaczenia i nie należało do rzeczywistości. Pewnej nocy pod koniec wojny przyjaciel Mallory’ego, Geoffrey Keynes, operował w lochu twierdzy w Doullens młodego żołnierza, któremu odłamek szrapnela okaleczył genitalia.

Kiedy na sekundę przerwał pracę, żeby otrzeć pot z czoła, zobaczył króla Jerzego V, który stał obok niego i obserwował zabieg. Bez żadnego słowa ani gestu Keynes odwrócił się i na nowo podjął pracę, zupełnie ignorując monarchę.

Źródło

Tekst stanowi fragment książki Wade’a Davisa pt. W stronę ciszy. Wielka wojna, Mallory oraz podbój Everestu. Polski przekład ukazał się w 2025 roku nakładem Wydawnictwa Agora. Tłumaczenie: Michał Lipa

Od okopów I wojny po Himalaje

Autor
Wade Davis

Reklama

Wielka historia, czyli…

Niesamowite opowieści, unikalne ilustracje, niewiarygodne fakty. Codzienna dawka historii.

Dowiedz się więcej

Dołącz do nas

Kamil Janicki

Historyk, pisarz i publicysta, redaktor naczelny WielkiejHISTORII. Autor książek takich, jak Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa, Wawel. Biografia, Warcholstwo czy Cywilizacja Słowian. Jego najnowsza książka to Życie w chłopskiej chacie (2024). Strona autora: KamilJanicki.pl.

Rafał Kuzak

Historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski. Współzałożyciel portalu WielkaHISTORIA.pl. Autor kilkuset artykułów popularnonaukowych. Współautor książek Przedwojenna Polska w liczbach, Okupowana Polska w liczbach oraz Wielka Księga Armii Krajowej.

Wielkie historie w twojej skrzynce

Zapisz się, by dostawać najciekawsze informacje z przeszłości. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.