Świadków zeznających w jego obronie było kilkudziesięciu. Wszyscy przekonywali, że był „dobrym Tatą”, hamował ekscesy swoich bandytów i potrafił okazać litość ludziom, z których ściągał haracz. Tylko opornych kazał katować i grabić. Ale czy im się to nie należało?
W 1932 roku Europa żyła procesem wielkiego gangstera amerykańskiego, Ala Capone. Ameryka imponowała jako wzorzec kulturowy i społeczny, symbolizowała wielki świat. Skoro można było mieć ubranie albo film w stylu amerykańskim, czemu nie mieć przestępcy na miarę amerykańskiego gangstera?
Reklama
4 lipca 1932 roku w sądzie przy ulicy Miodowej rozpoczął się proces Łukasza Siemiątkowskiego, „terrorysty z Kercelaka”. Albo, jak pisano w prasie: „warszawskiego Ala Capone”.
Od polityka do przestępcy… czy na odwrót?
Z czasem niepozorny człowiek stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych przestępców (obok Stanisława Cichockiego i Rity Gorgonowej) II Rzeczypospolitej. Aby zrozumieć tworzącą się wówczas legendę, należy prześledzić polityczną karierę naszego rodzimego gangstera. Bez Tasiemki–polityka nie byłoby Tasiemki-przestępcy.
Tata Tasiemka stał się „Tatą” dzięki pracy w fabryce wstążek w Grodzisku Mazowieckim, z którego pochodził. Był przede wszystkim działaczem Polskiej Partii Socjalistycznej, do której dołączył na początku XX wieku.
Należał do środowiska Józefa Piłsudskiego, był pośrednio jednym z twórców niepodległego państwa. Skandal związany z procesem Tasiemki nabierał zatem jeszcze głębszego wymiaru — oto przed sądem stanął dawny działacz i polityk, oskarżony teraz o pospolite przestępstwo.
Trzeba lepiej pilnować złodziei
Tasiemka nie był postacią anonimową. We wspomnieniach z okresu międzywojnia można przeczytać nieco na temat jego barwnej osoby. Na przykład trzykrotny premier Polski, Felicjan Sławoj-Składkowski, opisał swoją przygodę związaną z ukradzionym mu portfelem, którego policja nie była w stanie odnaleźć.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Narkotyki w przedwojennej Warszawie. Ile kosztowały i kto je zażywał?W odzyskaniu pomógł mu za to „władca półświatka i podupadły rewolucjonista”, Tata Tasiemka. Nie tylko oddał zgubę, ale dołączył także krótki list o przewrotnej treści: „panie miniszcze tsza lepi pilnować złodziejów”.
Postać Siemiątkowskiego jako bezwzględnego gangstera pojawia się we wspomnieniach działaczy PPS, Stanisława Tołwińskiego i Adama Pragiera, którzy z lubością przedstawiali go jako wyjątkowo bezwzględnego przestępcę. Mieli w tym jednak pewien polityczny interes.
Reklama
„Człowiek nie pamięta ilu sprzątnął”
O jego życiu prywatnym wiadomo niewiele. Istnieje wprawdzie książka Doktor Łokietek i Tata Tasiemka, dzieje gangu Jerzego Rawicza, próżno jednak szukać w niej rzetelnych informacji na ten temat.
Na szczęście Tasiemka często i chętnie mówił o sobie w prasie. Jego ulubionym tematem było opowiadanie (np. w „Tajnym Detektywie”) o własnym udziale w licznych ważnych dla socjalistów akcjach, jak choćby w legendarnym uwolnieniu więźniów z Pawiaka — brawurowej akcji z 1906 roku, w której bojowcy PPS bez jednego strzału uwolnili dziesięciu towarzyszy z rąk carskiej policji.
Oddajmy jednak głos samemu Siemiątkowskiemu, aby wczuć się w atmosferę całej sprawy. W korytarzu sądu na Miodowej, ubrany w sztruksową marynarkę i kamizelkę od smokingu, nieco sepleniący wąsacz w typie „piwosza” (jak złośliwie zauważył jeden z korespondentów), pewny siebie peroruje:
„Tak, panie — mówi — rozmaicie bywało. Z towarzyszami Barlickim, Arciszewskim, Jaworowskim i wieloma innymi się pracowało. (…) Gdy podczas okupacji zaczęli Niemcy nas zbytnio gnębić, odpowiedzieliśmy akcją. Zaczęliśmy od szpicla Promusiewicza. Było to w kwietniu 1918 roku”.
Reklama
Dokonaliśmy nań pierwszego zamachu przy zbiegu Dzielnej i Okopowej. Nie dosięgły go wtedy kule, a zabity został wtedy tylko towarzyszący mu szpicel szewc. Cztery kule dosięgły Promusiewicza, ale wylizał się z ran i zaczął potem sypać. Pewnej nocy żandarmi obstawili piekarnię partyjną przy ulicy Tarczyńskiej, gdzie pracowałem, i aresztowali nas wszystkich. (…)
Poszliśmy na sąd polowy, skazano mnie na karę śmierci, wyrok zatwierdzono i zawieźli mnie do Modlina. (…) Rozstrzeliwali tylko w czwartki i soboty. Jest środa, jutro mam zginąć. A tymczasem w czwartek zaczęło się rozbrajanie Niemców. Miast pod kaszlan, poszedłem na wolność.
Tak, panie, to bywało. Robiło się wiele, a człowiek nie pamięta, ile szpiclów carskich i niemieckich sprzątnął.
Polityk i bojówkarz
Ile w tym prawdy, w tym przedstawianiu siebie jako wręcz legendarnego bojownika? Na pewno Siemiątkowski był uznanym działaczem, posiadającym liczne znajomości. Czy był jednak takim bohaterem, jak się opisywał? Tego już nie da się zweryfikować. Z pewnością był również politykiem.
W wolnej Polsce szybko zaczął robić karierę w strukturach Polskiej Partii Socjalistycznej, z ramienia której próbował bezskutecznie kandydować na stanowisko posła. Zamiast tego został radnym w Warszawie oraz, co w późniejszym okresie okazało się niezwykle istotne, szefem komórki wolskiej milicji PPS — zbrojnego ramienia tej partii.
Reklama
Początkowo Tasiemka był cenionym politykiem robotniczym, z czasem zaczęto widzieć w nim głównie krewkiego działacza milicji, który razem z Józefem Łokietkiem był odpowiedzialny za krwawe starcia z komunistami. (…)
Niczym ojciec chrzestny
Tasiemka jako miejski radny posiadał liczne wpływy. Niczym Vito Corleone z Ojca chrzestnego słynął z pomagania swoim przyjaciołom. Jednym z beneficjentów był sam Stefan „Wiech” Wiechecki, któremu w 1926 roku Siemiątkowski pomagał w utrzymaniu teatru „Popularnego”.
<strong>Przeczytaj też:</strong> „Traktowała je jak niewolnice”. Najgorsze burdelmamy i alfonsi przedwojennej WarszawyByć może właśnie dlatego w reportażach Wiecheckiego nie pojawiły się o Siemiątkowskim zbyt liczne wzmianki. Ponadto, jako kibic Tasiemka angażował się w działania znanego z krewkich sympatyków klubu futbolowego „Świt Warszawa”, który wspierał, opierając się na swoich kontaktach politycznych.
Dlaczego milczano o aresztowaniu?
Kiedy 4 lipca 1932 roku Siemiątkowski stanął przed sądem, czuł się pewnie. Co prawda, gazety pisały o nim jako o Alu Capone, ale nie spodziewał się, że on, działacz PPS — dawna Frakcja Rewolucyjna, radny miasta, zostanie skazany na więzienie. Liczył na całkowite uniewinnienie.
Chcących obserwować proces znalazł się spory tłum, tak że w sądzie na Miodowej był problem z pomieszczeniem wszystkich zainteresowanych. Samych świadków przybyło stu pięćdziesięciu. Do tego prasa kilka dni przed rozprawą przypominała o wyczynach „bandy Siemiątkowskiego”.
Łącznie bandę tę, liczącą blisko dwadzieścia osób, oskarżono o dokonanie czterdziestu czterech aktów terroru wobec dwudziestu dziewięciu kupców. Prasa cały czas żyła aresztowaniem amerykańskiego gangstera, tymczasem Polsce brakowało podobnych przestępców.
Reklama
Gangster był kimś innym niż zwykły bandyta. Nie zajmował się przygodnymi, nawet najbardziej krwawymi napadami, ale przewodził zorganizowanej, działającej na wielu polach grupie. Siemiątkowski wydawał się z pozoru idealnym kandydatem.
Co ciekawe, samo zatrzymanie bandy nie zostało odnotowane w prasie. Dużo późniejsze informacje prasowe wskazywały, że doszło do niego pod koniec lutego 1932 roku, przypuszczalnie 28 lub 29 lutego. Można na tej podstawie wnosić, że wbrew pozorom, przynajmniej w początkowej fazie, sprawa Siemiątkowskiego nie uchodziła za ważną, a dopiero w trakcie procesu zyskała na znaczeniu.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Stałe poczucie zagrożenia
Nie do końca znane są oficjalne powody aresztowania bandy. Najprawdopodobniej były one wynikiem skarg kupców żydowskich, którzy nie mogli znieść ciągłego płacenia haraczy na rzecz Siemiątkowskiego i jego ludzi. W trakcie „energicznego śledztwa” prokuratorskiego ustalono, że proceder wymuszania należności od kupców trwał od 1928 roku, czyli od czterech lat.
Bandyci wprowadzili opłaty praktycznie od wszystkiego, co wiązało się z handlem na Kercelaku. Zgodnie z ustalonym przez nich cennikiem płacono za otwarcie stoiska, jego użytkowanie, ale także jego zamknięcie i likwidację interesu; płacono za wyniesienie towarów do domu, a nawet za żebranie na terenie bazaru.
Gang starał się, aby na bazarze nie ustawało poczucie zagrożenia. Niekiedy ludzie Tasiemki niszczyli lub rekwirowali towar, jak w wypadku pewnego kupca, któremu wyrzucono w błoto belę materiału. Zdarzało się również, że bandyci najpierw zabijali stoisko deskami, a potem kazali sobie płacić za możliwość otworzenia go na nowo.
Reklama
Członkowie grupy byli bezlitośni. Opierającym się kupcom wybijali zęby, katowali kolbami pistoletów. Prasa brukowa opisywała szczególnie drastyczne przykłady działalności bandy. Najczęściej przywoływano sprawę kupca Bursztyna, który z powodu licznych uderzeń w głowę dokonał żywota w szpitalu dla obłąkanych.
Regularnie, dzień w dzień, znęcał się nad nim najważniejszy ze współpracowników Tasiemki Leon „Pantaleon” Karpiński. Kiedy już handlarz doznał rozstrojenia nerwowego, bandyci wrzucili mu żywą mysz za kołnierz, co doprowadziło go do pełnego obłędu. Historię Bursztyna gazety warszawskie uznały za dowód na ostateczne zwyrodnienie bandy Taty .
Z pozoru błahy wyrok
Na Kercelaku dintojrą był sąd nad kupcami, którzy nie wywiązywali się ze swoich powinności finansowych względem bandy. Z pozoru wyroki bywały błahe. Ot, skazany miał zapłacić za poczęstunek w jednym lokalu. W zmowie brali udział kelnerzy, i tak rachunek za jeden obiad potrafił opiewać nawet na kwotę 800 złotych — jak na tamte czasy olbrzymią.
Dwa, trzy takie wieczory i dobrze prosperujący kupiec stawał się bankrutem. Kto nie chciał płacić, temu grożono bronią.
<strong>Przeczytaj też:</strong> „Chcesz jeść chleb, to głosuj na nas”. Najlepsze plakaty wyborcze z przedwojennej PolskiSzef grupy praktycznie nigdy nie angażował się w tego typu działania. Polegał na swoim zaufanym człowieku, Leonie „Pantaleonie” Karpińskim, „Leosiu”, czyli „królu Kercelaka”, swojej prawej ręce.
Gros członków bandy stanowili ludzie pochodzenia żydowskiego, niekiedy również handlujący na bazarze. Wiązało się to bezpośrednio ze specyfiką miejsca działania.
Gorzej niż w więzieniu
Świadek Bani Fuks powiedział na przewodzie znamienne słowa: „Gorzej nam się żyło na Kercelaku niż wam w więzieniu”.
Mogłoby się zdawać, że te słowa to przesada i teatralność, ale po wysłuchaniu wszystkich świadków i ich skarg widzimy, że w słowach tych nie ma przesady, żałować trzeba tylko, że tak późno zlikwidowano bandę.
Reklama
To jednak, co robiła banda, było rozbojem. Jeżeli ten rozbój popełniano pod bokiem komisariatu, jeżeli nawet poszczególni funkcjonariusze policji bratali się z przestępcami, to nie wolno nam tego w żaden sposób uogólniać” .
Tak perorował w swojej mowie końcowej prokurator. Proces zakończył się wyrokiem 9 lipca 1932 roku.
Był takim dobrym tatą
Siemiątkowski konsekwentnie zaprzeczał swojemu udziałowi w poczynaniach bandytów z bazaru (…). Co ciekawe, większość z blisko trzystu świadków złożyła zeznania na korzyść Tasiemki i pomniejszała jego rolę w bandyckich napadach.
Odmalowali go jako „dobrego Tatę”, który łagodzi wyroki złych bandytów. Człowieka, który zawsze mógł zmniejszyć wymiar dintojry wyznaczonej im przez krewkiego „Pantaleona”.
Wymiar sprawiedliwości nie dał wiary jego niewinności i skazał Siemiątkowskiego, ku jego olbrzymiemu zaskoczeniu, na trzy lata więzienia. W procesie osądzono czternastu członków gangu, ale tylko część została skazana na ograniczenie wolności.
Reklama
Ostatecznie zmniejszono Siemiątkowskiemu karę do dwóch lat i pozbawiono go praw publicznych i honorowych na okres dwóch lat.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Pawła Rzewuskiego Grzechy „Paryża Północy”. Mroczne życie przedwojennej Warszawy opublikowanej nakładem Wydawnictwa Literackiego (2019).
Mroczna strona Warszawy
Tytuł, lead, śródtytuły i teksty w nawiasach kwadratowych pochodzą od redakcji. W celu zachowania jednolitości tekstu usunięto przypisy, znajdujące się w wersji książkowej.
Tekst został skrócony, a także poddany obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia większej liczby akapitów i upłynnienia wybranych fragmentów.