Rakotwórcze farby w gałkach lodów. Ołów w herbacie. I wieprzowa kiełbasa… z konia. Jak jeszcze przedwojenni sklepikarze oszukiwali swoich klientów?
Jedna z najważniejszych polskich kucharek XX wieku Elżbieta Kiewnarska w swoim wykładzie dla „Korespondencyjnego Kursu Gospodarstwa Domowego” pouczała Polki, jak ważna jest umiejętność porządnego robienia zakupów.
Reklama
Jej zdaniem była ona nie mniej istotna dla każdej praktycznej gospodyni, jak gotowanie i sprzątanie. Przesadzała? W żadnym razie. Zakupy w II RP to wcale nie żadna kulturka i blichtr. Już prędzej – mordercze pole minowe. Pisałam o tym szeroko w swojej książce Dwudziestolecie od kuchni. Poniżej najbardziej bulwersujące spośród przykładów.
Krochmal w mleku
Najłatwiej było oszukiwać na mleku, a wykrycie podstępu w pierwszej chwili było zwyczajnie niemożliwe.
Gospodyni domowa wierzyła, że kupuje „mleko z porannego udoju”, które ledwo co zdążyło przestygnąć po wyciśnięciu go z ciepłych krowich wymion; najdalej z udoju wieczornego. W rzeczywistości mogło być ono nawet dwu-, trzydniowe, czyli już tego samego dnia po przyniesieniu do domu skwaśnieć.
Kupujących okradano z tłuszczu, odstawiając mleko na noc i zbierając z niego śmietankę. Rozcieńczano je wodą, mieszano mleko, z którego zebrano wcześniej śmietankę, ze świeżym niezbieranym.
Reklama
Kiedy sprzedawca przesadził z ilością dodanej wody, mieszaninę trzeba było zagęścić, by choć wyglądem przypominała właściwy produkt. W tym celu nieuczciwi używali krochmalu czy skrobi ziemniaczanej zmieszanej z wodą.
By nadać mleku pozorów tłustości, poprzez odpowiedni kolor (żółtawy), dodawano do niego soku z marchwi lub wywaru z nagietka.
Masło z gipsem i talkiem
Nieco trudniej było podrobić masło. To prawdziwe ma w sobie, jak pisał przedwojenny ekspert od żywieniowych fałszerstw, Alfons Bukowski, 85% tłuszczu i 15% składników pochodzących z serwatki, w tym wody.
Ma charakterystyczny kolor, będący jednym z odcieni żółci (w zależności od paszy, jaką jadła krowa). Przez długi czas uważano nawet, że na tym produkcie nie da się skutecznie oszukiwać klientów, bo podstęp zdradzi przedwczesne jełczenie lub zmieniony smak.
Oszuści jednak nauczyli się tak podrabiać masło, że niejedna pani domu nabierała się na ich sztuczki. Przede wszystkim naciągano klientów na wadze produktu. Do masła dodawano różnych substancji mających zwiększyć jego ciężar i objętość, przede wszystkim wody, maślanki, soli, mąki, papki kartoflanej, a nawet talku i gipsu.
Reklama
Kolor, jak w przypadku mleka, poprawiano z pomocą marchwi czy nagietka, ale też krokoszu, szafranu, a nawet sztucznych farb.
Dla „cudownego rozmnożenia” wykorzystywano inne tłuszcze, w tym łój wołowy i margarynę. Tę ostatnią wynalazł w 1869 roku Hippolyte Mège-Mouriès. Francuski chemik prawdopodobnie nie spodziewał się, jaką zawrotną karierę zrobi przygotowana przez niego substancja. Jej największą zaletą była cena – znacznie niższa niż w przypadku masła.
Stęchła mąka z molami i gliną
Najczęściej używanymi rodzajami mąki były pszenna i żytnia. O ile współcześnie gluten w nich zawarty bywa na cenzurowanym, o tyle przed wojną ceniono właśnie odmiany wysokoglutenowe.
Jeden ze znawców tematu podkreślał, że wytworzona z nich mąka powinna być biała lub biało-żółtawa, bez żadnych dodatkowych odcieni, bez grudek, o przyjemnym zapachu. Źle przechowywana pachnie stęchlizną, smakuje pleśnią lub goryczą oraz ma w sobie martwe owady (np. mole spożywcze w różnym stadium rozwoju).
Mąkę pszenną, która była najdroższa, fałszowano dosypując do niej inne gatunki (owsianą, żytnią, gryczaną, kartoflaną itd.). Oszuści powiększali ciężar produktu, dodając do niego na przykład gips, mączkę kostną czy glinkę, przy czym nie zdarzało się to raczej w młynach. Do tego fałszerstwa dochodziło już u drobnych handlarzy.
Powiększenie objętości mąki wychodziło na jaw w gotowym chlebie czy cieście. Jeśli do wypieku użyto zepsutej, maskując jej właściwy stan z pomocą chemicznych dodatków, końcowy produkt bardzo szybko się psuł i czuć było w nim twarde grudki. Przede wszystkim jednak wypiek… zwyczajnie śmierdział.
Chemiczne farby w twoich lodach
Od fałszerstw nie były bezpieczne na przykład lody, barwione nie naturalnymi sokami, a sztucznymi farbami. Substancja, która była nośnikiem kolorów (anilina) zaliczana jest do związków toksycznych oraz kancerogennych. Z natury nie pochodził także zapach słodkości.
Reklama
By zwiększyć jego atrakcyjność w produkcji wykorzystywano sztuczne aromaty, nie wspominając nawet o tragicznych warunkach sanitarnych, w jakich były produkowane… Najczęściej jednak starano się po prostu zastąpić składniki dobrej jakości pośledniejszymi i tańszymi, o czym wspominał Alfons Bukowski:
Fałszerstwo wyrobów cukierniczych, jak ciastek, pierników, marmolad, cukierków, syropów i lodów polega głównie na dodaniu sacharyny lub też syropu kartoflanego zamiast cukru i farbowaniu barwnikami anilinowymi, bardzo często szkodliwymi dla zdrowia, a nawet trującymi farbami mineralnymi.
Herbata wielokrotnego użytku
Także klienci kupujący zwyczajną czarną herbatę, która wydawałoby się jest nie do podrobienia, mogli się bardzo zdziwić. Jak podkreśla Anna Trojanowska, znawczyni prac Alfonsa Bukowskiego, mało towarów fałszowano równie nagminnie, co herbatę. Oszukiwano na różnych etapach. Najpierw kantowali producenci w Azji, później pośrednicy w Europie, a na końcu drobni handlowcy.
Mieszali na przykład gorsze gatunki herbaty z lepszymi, czy dorzucali do właściwej herbaty wysuszonych liści innych roślin (między innymi czarnego bzu, topoli czarnej, wierzbówki, lukrecji, róży, porzeczki, a nawet kukurydzy).
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Wśród tricków oszustów było też dociążanie herbaty sprzedawanej na wagę, a także sprzedawanie liści kilkukrotnie już zaparzonych, a następnie wysuszonych dla niepoznaki.
Ten ostatni sposób mógł być groźny dla potencjalnych klientów. Wyzutą z wartości smakowych i pozbawioną koloru oraz aromatu herbatę trzeba było bowiem przygotować do sprzedaży poprzez aromatyzowanie i nadanie odpowiedniej barwy. Cwaniacy nie przebierali w środkach.
Reklama
Ołów w twoim napoju. Albo piasek
Oprócz naturalnych barwników, jak indygo czy kurkumy, do herbaty pakowali trujące farby, między innymi na bazie ołowiu. Skoro liście zostały już kilkukrotnie zaparzone, trudno było oczekiwać, by nadal smakowały jak prawdziwa herbata. I z tym oszuści dawali sobie jednak radę.
Charakterystyczny smak herbaty pochodzi między innymi od garbników, które są w niej zawarte. Lekko zwilżone liście posypywano proszkiem wyciągu kampeszowego lub katechu, by napar dawał uczucie „ściągnięcia” w ustach tak charakterystyczne dla tego napoju.
Na koniec najbardziej obrzydliwy proceder – zwiększanie wagi. I nie, nie chodzi tu wcale o sam fakt oszukiwania na cenie, a o to, czego używano by dociążyć herbatę. Nieuczciwi sprzedawcy dosypywali do niej bowiem opiłków żelaza i miedzi, piasku, talku, gipsu, glinki…
Wieprzowa kiełbasa z konia.
Przed wojną popularnością znacznie większą niż dzisiaj cieszyła się wołowina. Wieprzowina uchodziła za zbyt tłustą, natomiast baranina, jagnięcina i cielęcina były, inaczej niż teraz, produktami sezonowymi. Każdy z tych rodzajów mięs nieuczciwi sprzedawcy próbowali jednak podmienić na coś znacznie tańszego. I niekoniecznie apetycznego.
Reklama
Dobra gospodyni musiała na przykład umieć odróżnić mięso byka od mięsa… konia. Na koninę natknąć można się było szczególnie łatwo.
Popularny kronikarz robotniczego życia, Stefan „Wiech” Wiechecki, zaliczał ją do grona towarów wprost nagminnie fałszowanych. W jednym z opowiadań tego autora sam sklepikarz wymienia, jakie zarzuca mu się szachrajstwa: „jajka mieli być nieświeże, śmietana z mąką, prawdziwa wiejska czysto wieprzowa kiełbasa z konia, a ogórki zgniłe”.
Znająca parszywe sztuczki handlarzy gospodyni domowa lawirowała w gąszczu tych pułapek, zapewniając sobie i rodzinie dobrą żywność za rozsądną cenę.
Choć od czasów Kiewnarskiej minęły dziesięciolecia, prawdziwy cel przyświecający kupującym w zasadzie się nie zmienił. Teraz tylko sposoby kantowania konsumentów są inne i zamiast dobrej jakości produktów miewamy w opakowaniu cały szereg złowrogo brzmiących „E” z dodatkiem syropu glukozowo-fruktozowego i utwardzonych tłuszczów.
Choć do bezczelności przedwojennych cwaniaków i tak się to nie umywa…
Bibliografia
- Bukowski Alfons, Zafałszowania artykułów spożywczych, Warszawa 1920.
- Gruszecka Marja, 366 obiadów. Praktyczna książka kucharska, Kraków 1930.
- Trojanowska Anna, Problemy fałszowania żywności w publikacjach warszawskiego farmaceuty Alfonsa Bukowskiego (1858-1921), „Kwartalnik Historii Nauki i Techniki”, nr 3 (2014).
- Wykłady Elżbiety Kiewnarskiej w ramach „Kursów korespondencyjnych gospodarstwa domowego” wydawane przez Towarzystwo „Bluszcz”.