Dla większości średniowiecznych chrześcijan Bóg nie wydawał się istotą bliską, skłonną wysłuchiwać indywidualnych błagań i przebaczać występki. Także Chrystus w ówczesnych wyobrażeniach jawił się raczej jako groźny król świata niż miłosierny pasterz. Dystans, jaki w panującej „teologii strachu” istniał między człowiekiem a Bogiem, niwelowano, zanosząc prośby nie bezpośrednio do stworzyciela, lecz do świętych.
W żadnej innej epoce kult męczenników i wyznawców nie rozkwitał na podobną skalę, co wówczas. Nigdy też równie silne nie było przekonanie o tym, że święci stale ingerują w bieg doczesnych spraw, czynią cuda i karzą wątpiących.
Reklama
Średniowieczny politeizm?
Już od czasów Marcina Lutra zaczęły mnożyć się głosy przyrównujące średniowieczne chrześcijaństwo do starożytnego, pogańskiego politeizmu. Tak rzecz ujmował nie tylko ojciec reformacji, ale też chociażby najsłynniejszy historyk doby oświecenia Edward Gibbon. Przekonywał on, że „jednocześnie wzniosła, ale też prosta teologia pierwszych chrześcijan uległa zepsuciu”, po tym jak skażono ją, wprowadzając „ludową mitologię” w formie kultu świętych.
Dzisiejsi badacze nie ujmują kwestii równie krytycznie i wartościująco. Wciąż powracają jednak, wprawdzie dużo bardziej subtelne, ale klarowne, komentarze, w myśl których kult świętych, ich szczątków oraz przedmiotów z nimi związanych zastępował ludziom średniowiecza dawne bożki i duchy opiekuńcze.
Zresztą brytyjski historyk Charles Freeman, autor jednego z najszerszych sceptycznych opracowań tematu dziejowej roli relikwii, wprost pisze, śladem Gibbona, o „średniowiecznym politeizmie”.
Moc świętych… przedmiotów
Jedno nie ulega wątpliwości. Średniowieczna religijność była o wiele bardziej rozproszona od tej wcześniejszej i późniejszej. Fundamentalną rolę odgrywało w niej upamiętnienie indywidualnych i często wyłącznie lokalnych świętych, wspominanie ich pobożnych czynów, nadludzkich dokonań i pośmiertnych cudów.
Reklama
Ogromny nacisk kładziono też wtedy na doraźną moc kości i obiektów związanych z patronami. Relikwie stały się wręcz jednym z najcenniejszych, jeśli nie najcenniejszym towarem epoki. Za te, które wiązano ze szczególnie popularnymi postaciami albo które były otoczone najbardziej intrygującymi opowieściami, płacono ceny wyraźnie przekraczające równowartość ich masy w złocie lub srebrze.
Intratny handel relikwiami rozkwitał zwłaszcza od VIII wieku, gdy zaczęła obowiązywać zasada, w myśl której konsekracja żadnej świątyni nie mogła się odbyć bez umieszczenia w niej świętych szczątków.
Relikwie gromadziły klasztory, kościoły katedralne, parafie. Robili to jednak również pojedynczy ludzie, zwłaszcza zamożni i wpływowi.
Na przykład o polskiej księżnej Salomei z Bergu, żyjącej w pierwszej połowie XII stulecia, wiadomo, że była w posiadaniu rzekomej dłoni „pierwszego męczennika Szczepana ze skórą, ciałem i paznokciami”, ale za to – bez kciuka. Miała też ponoć fragment łańcucha Świętego Piotra i duży (czego nie omieszkano odnotować w zachowanym tekście) odłamek Krzyża Świętego.
Można odnieść wrażenie, że księżna ze szczególnym zamiłowaniem zbierała zęby. Przechowywała między innymi ząb Jana Chrzciciela, Świętego Pankracego i Świętej Cecylii. Druga jej domniemana pasja to święte płyny. Księżna miała „kroplę krwi Pańskiej”, ale też… kroplę mleka dziewicy Maryi. Jej zdaniem, rzecz jasna, prawdziwą.
O kolekcji wiadomo, ponieważ u schyłku życia Salomea przekazała 90 relikwii klasztorowi Zwiefalten, związanemu z jej rodziną. Zapewne była to zaledwie cząstka zbiorów. Łącznie księżna mogła posiadać nawet setki relikwii. Nie była pod tym względem wyjątkiem, choć w samej średniowiecznej Polsce trudno wskazać drugą równie zapaloną kolekcjonerkę świętych przedmiotów.
Tysiące nieoficjalnych patronów
Kult świętych i ich szczątków przenikał całą doczesną rzeczywistość. W efekcie jego formy i szczegóły wiele mówią nie tylko o pobożności ludzi żyjących 500, 1000, albo 1500 lat temu, ale też o ówczesnym porządku społecznym, o największych codziennych wyzwaniach i troskach ludności czy wreszcie o pozycji kobiet albo o kulturowej dominacji wybranych regionów i grup.
Reklama
Nie da się rzetelnie stwierdzić, ilu świętych było otoczonych kultem w średniowieczu. Dopiero u schyłku X stulecia wykształciła się oficjalna procedura procesu kanonizacyjnego prowadzonego przez kurię papieską. Pierwszym świętym wyniesionym za jej pośrednictwem na ołtarze był biskup Ulrich z Augsburga (rok 995).
Taki tok postępowania jeszcze przez dłuższy czas nie uchodził za ściśle obowiązkowy. Przytłaczającą większość świętych otaczano kultem oddolnie, na bazie legend krążących w danym regionie, pod wpływem handlarzy relikwii opiewających swoje niezwykłe towary, albo chociażby za sprawą dworskiej propagandy.
We wczesnym średniowieczu było bowiem normą, że możne rody, nawet niedynastyczne, starały się przydawać swoim członkom aury świętości, przekonywać, że ci zarówno za życia, jak i po śmierci byli zdolni czynić cuda.
Dajmy na to o matce pierwszej polskiej królowej Rychezy, cesarzównie Matyldzie, opowiadano – oczywiście nie powszechnie, ale w ufundowanym przez nią klasztorze – że brudna woda pozostająca po jej kąpieli… może przywracać wzrok.
Reklama
Takie historie zwykle żyły krótko, większość znikała po kilku dekadach lub najdalej kilku pokoleniach, by zrobić miejsce dla nowych niestworzonych opowieści. Wszystkich nie sposób zliczyć, a większość zapewne bezpowrotnie zaginęła.
Oficjalnych kanonizacji aż do schyłku epoki była ledwie garstka. W latach 1198–1431 przeprowadzono ich łącznie 71, średnio jedną co trzy lata. Różne katalogi świętych, bardziej lub mniej oficjalne, nie pozostawiają jednak wątpliwości co to tego, że na szeroką skalę czczono ich w średniowieczu nie dziesiątki i nie setki, ale niewątpliwie tysiące.
Historia średniowiecza, jakiej jeszcze nie było
Powyższy artykuł powstał na podstawie najnowszej książki Kamila Janickiego pt. Średniowiecze w liczbach. Dowiedz się więcej na Empik.com.