Struktura średniowiecznego społeczeństwa różniła się zależnie od czasu i miejsca. Można podawać odmienne szacunki i uogólnienia, ale podstawowy obraz rzeczy nie podlega dyskusji. Sami chłopi, ludność wiejska, stanowili przytłaczającą większość społeczeństwa. Z kolei wszyscy przedstawiciele nizin społecznych – wraz z mieszczaństwem, kupcami, ludźmi luźnymi – byli właściwie całą populacją, w granicach błędu statystycznego.
Artykuł powstał na podstawie najnowszej książki Kamila Janickiego pt. Średniowiecze w liczbach.
Zapewne daleki od prawdy nie jest mediewista Jeffrey L. Forgeng, gdy pisze, że w pełnym średniowieczu pospólstwo składało się na 98% ludności, z czego chłopi – na 90%. Z kolei elita świecka to był tylko 1% ogółu populacji. Za nie więcej niż kolejny 1% odpowiadało duchowieństwo.
Reklama
Chłopskie oblicze średniowiecza
Taka statystyka zmusza do zweryfikowania tego, jak zwykle myślimy o średniowieczu – na co kładziemy nacisk, co wydaje się nam najważniejsze i najciekawsze. Turnieje, herby, zbroje, zamki, wspaniałe uczty i rycerskie romanse. Wszystko, co dzisiaj najbardziej kojarzy się z epoką, świadczy o jej kolorycie i stanowi pożywkę dla twórców filmów, powieści czy gier, dla zwykłego mieszkańca Europy sprzed przeszło 500 lat, a więc przede wszystkim dla ówczesnego chłopa czy chłopki, nie miało większego znaczenia.
Dla 90% populacji nie to były ważkie kwestie, spędzające sen z powiek i dające codzienną motywację do działania. Z perspektywy przeciętnego zjadacza chleba (albo kaszy) sprawą faktycznie najważniejszą była osobista wolność. Kluczowe kryterium, o którym o wiele zbyt rzadko się wspomina w kontekście średniowiecza.
Zmiana, której nie było
Panuje utarta opinia, że podział na ludzi wolnych oraz niewolników, charakteryzujący epokę starożytną, zniknął po tym, jak chrześcijaństwo uznano za oficjalną religię, Kościół surowo zakazywał bowiem posiadania ludzi.
To w konsekwencji miało sprawić, że średniowieczni Europejczycy, w przeciwieństwie do swoich przodków z czasów antycznego Rzymu, byli co do zasady wolni. Ich życie często charakteryzowały nędza, głód i choroby, ale przynajmniej nikt nie uważał ich za swoją własność. Tyle mit. Rzeczywistość nie była wcale tak prosta i różowa.
Niezależnie od nawoływań pojedynczych moralistów Kościół jako taki wcale nie występował na przełomie starożytności i średniowiecza przeciwko niewolnictwu. Zmiana religii państwowej w Rzymie nie zburzyła porządku społecznego. Nadal istniały senatorskie latyfundia z dziesiątkami i setkami zniewolonych wyrobników, a w miastach każda posiadłość członka elity wspierała się na niemal bezkosztowej pracy posiadanych ludzi.
Reklama
Niewolnictwo w średniowiecznej Europie
Taki obraz rzeczy zaczął się zmieniać, gdy imperium pogrążyło się w kryzysie, ale główną przyczyną odchodzenia od niewolnictwa nie były wcale przesłanki religijne. Po prostu załamały się dawne struktury, coraz trudniej było kontrolować wielkie rzesze niewolników, a ich praca, w sytuacji, gdy handel dalekosiężny zamierał, nie miała już takiego znaczenia, jak uprzednio.
W każdym razie we wczesnym średniowieczu niewolnictwo wciąż było w chrześcijańskiej Europie dość powszechne, a ludzi posiadali i sprzedawali nawet biskupi czy opaci. Dajmy na to klasztor Świętego Marcina w Tours, zarządzany przez zaufanego doradcę Karola Wielkiego, posiadał około roku 800 mniej więcej 20 000 niewolników. I nie był wcale żadnym wyjątkiem.
Ogółem szacuje się, że na ziemiach Franków i następnie we Francji do X wieku około 10% populacji stanowili niewolnicy. Podobny odsetek jest przyjmowany w odniesieniu do Anglii. To zaś oznacza, że na każdego księdza czy mnicha w Europie Zachodniej przypadało 10 niewolników. Podobnie na każdego członka elit, szlachty.
Same te procenty nie mówią zresztą wszystkiego. Podczas gdy w świecie chrześcijańskim niewolnictwo trwało, ale jednak stopniowo od niego odchodzono, poza dawnym limesem – granicą najdalszych prowincji Imperium Romanum – na wczesne średniowiecze przypadł jego niesamowity rozkwit.
Reklama
Handel ludźmi w średniowiecznej Europie
Ludźmi masowo handlowali wikingowie i Słowianie. Istnieje nawet dobrze uargumentowana koncepcja, zgodnie z którą pierwsze trwałe państwa słowiańskie, w tym także państwo Piastów, rodziły się w związku z handlem ludźmi. To wyłapywanie niewolników i ich „eksport” zapewniały nowym wodzom dostatek, pozwalały kontrolować coraz większe obszary i stanowiły impuls pchający ich do podbojów. Każda udana wyprawa zbrojna pozwalała bowiem zdobyć żywy towar.
Źródła nie przynoszą precyzyjnych liczb. Wydaje się jednak wysoce prawdopodobne, że rocznie z samej Słowiańszczyzny, stanowiącej główne centrum niewolniczego procederu, wywożono do kilku tysięcy osób. W szczytowym okresie, a więc w wiekach IX i X, w niewolę sprzedano łącznie przynajmniej ćwierć miliona Słowian. A prawdopodobnie sporo więcej.
Zjawisko miało tak ogromną skalę, że niemal we wszystkich językach zachodniej Europy wyrazu oznaczającego Słowian zaczęto używać także na określenie niewolników. Do dzisiaj na przykład po angielsku o tych pierwszych pisze się Slavs, o drugich – slaves. To terminy, które nie istniały przed wczesnym średniowieczem.
Część niewolników z Europy Środkowej była sprzedawana na zachód, trafiali na przykład do frankijskich posiadłości ziemskich. Panowie świeccy i kościelni chętnie ich kupowali, bo niewolenie pogan budziło o wiele mniejsze obiekcje od odbierania elementarnej swobody wyznawcom tej samej wiary. Zdecydowaną większość niewolników wywożono jednak poza obszar świata chrześcijańskiego – do Andaluzji, na Bliski Wschód, do Afryki Północnej. Zjawisko zaczęło zanikać dopiero po roku 1000.
Trzy grupy średniowiecznych chłopów
Całkowite, niewątpliwe niewolnictwo dotykało ułamka europejskiej populacji. To jednak wcale nie oznacza, że reszta ludności była wolna. Ogółem wiejskie pospólstwo dzieliło się na trzy główne grupy.
Najgorzej mieli niewolnicy. Najlepiej – wolni kmiecie, zwykle płacący panom czynsze i daniny, ale posiadający względną swobodę; zdolni zmienić miejsce zamieszkania, wyruszyć do miasta, gromadzić majątek.
Reklama
Pomiędzy tymi warstwami była grupa pośrednia – chłopi, których nie uważano wprost za niewolników, ale którzy jednak nie byli też ludźmi wolnymi, żyli bowiem w poddaństwie. Po angielsku określa się ich serfs, po francusku serves. W samym średniowieczu pisano o nich z wykorzystaniem łacińskiego terminu servi, a więc słowa, które było odnoszone także do niewolników.
Ten fakt nie powinien zaskakiwać. W przeciwieństwie do właściwych niewolników członkowie warstwy pośredniej nie mieszkali w zbiorowych barakach, nie pracowali stale pod okiem nadzorców, nie byli zakuwani w kajdany. Mieli swoje domy i rodziny. Ich zobowiązania nie były nieskończone. Wszystkie owoce pracy niewolnika formalnie należały do jego pana, ale chłop żyjący w poddaństwie miał narzucony konkretny wymiar obowiązków. Gdy się z nich wywiązał, mógł pracować na potrzeby swoje i bliskich. Poza tym jednak między tymi grupami więcej było podobieństw niż różnic.
Pozycja niewolnego chłopa była dziedziczna i nieodwołalna. Uchodził on, tak samo jak faktyczny niewolnik, za własność swego pana. Nie był właścicielem swojej chaty ani gruntu. Poza tym był formalnie przywiązany do ziemi, nie mógł opuścić wioski bez zgody właściciela.
Wreszcie jego obowiązkiem było wykonywanie regularnej, bezpłatnej pracy na rzecz tego, kto go posiadał – a więc realizowanie pańszczyzny. Według mediewisty Philipa Daileadera około roku 1000 najbardziej typową skalą obciążenia były trzy dni robót w posiadłości pana tygodniowo.
Reklama
Dlaczego chłopi zyskiwali wolność?
Przez większość epoki w Europie zachodniej servi zdecydowanie przeważali nad chłopami wolnymi. Według jednego z szacunków w XI wieku ich udział w całym chłopstwie mógł miejscami sięgać aż 90%. Później stopniowo spadał, by na początku wieku XIV zejść do około 50%. Jednocześnie malała też skala obciążeń, jakie spadały na chłopów nadal żyjących w poddaństwie.
Przyczyny tego procesu nie są całkiem oczywiste. Badacze przypuszczają, że rolę odegrało przynajmniej kilka czynników.
Rozwój techniki rolnej sprawiał, że w latyfundiach nie potrzebowano już tak licznych kadr co wcześniej. Panowie obawiali się też ucieczek chłopów do rozkwitających miast, gdzie ci mogli liczyć na pełną wolność, o ile nikt ich szybko nie schwytał i nie sprowadził z powrotem do wsi. Upieniężnienie gospodarki sprawiało poza tym, że dla właścicieli gruntu coraz bardziej atrakcyjna wydawała się opcja pobierania opłat w srebrze, a nie wymuszania robocizn.
Wszystkie te czynniki cechowały w każdym razie głównie obszary niegdyś podporządkowane Rzymowi. Poza limesem często postępował proces wprost odwrotny.
Na przykład w Polsce poddaństwo i pańszczyzna zaczęły stopniowo przyrastać u schyłku średniowiecza. To wtedy nad Wisłą rozpoczęła się epoka folwarków i masowego wyzysku chłopstwa. Jednocześnie na przykład w Anglii niemal się już nie spotykało innych chłopów niż ci wolni i obciążeni czynszem, nie zaś bezpłatną pracą.
Historia średniowiecza, jakiej jeszcze nie było
Czy ludzie w średniowieczu naprawdę byli dużo niżsi niż dzisiaj? Jak szybko podróżowało się po Europie 1000 lat temu? Dlaczego grunt w typowym mieście o długiej historii znajduje się do 5 metrów wyżej niż przed wiekami? I czy to prawda, że 40-latek żyjący za czasów Chrobrego lub Jagiełły był już uważany za starca?
O tym wszystkim i nie tylko dowiecie się z najnowszej książki Kamila Janickiego – Średniowiecze w liczbach. Pozycja już dostępna w przedsprzedaży.