Chociaż starożytni Rzymianie znani byli ze swej dbałości o higienę, to antyczni lekarze pozostawali bezradni w obliczu chorób zakaźnych. Szalejące przez całe dziesięciolecia ataki ospy oraz dżumy zbierały potworne żniwo. O największych zarazach jakie dotknęły mieszkańców imperium oraz ich skutkach pisze profesor Niall Ferguson w książce Fatum. Polityka i katastrofy współczesnego świata.
Będące u szczytu potęgi Cesarstwo Rzymskie liczyło około 70 milionów ludzi, co mogło stanowić nawet jedną czwartą ówczesnych mieszkańców Ziemi. Rzymianie niemal od zawsze zmagali się z plagą dolegliwości żołądkowo-jelitowych oraz z malarią, a zimą roku 165/166, za rządów cesarza i filozofa Marka Aureliusza (panował w latach 161–180), przeżyli, jak się wydaje, swoją pierwszą dużą epidemię ospy prawdziwej.
Reklama
Całe miasta opustoszały
Większość Rzymian uważała, że to oni sami sprowadzili na miasto ową plagę wskutek splądrowania świątyni Apollina w Seleucji podczas wojny z Partami; w rzeczywistości chorobę przywlekli zapewne powracający z wojny żołnierze, mogła też przybyć wraz z niewolnikami sprowadzanymi z Afryki.
Jeśli wierzyć Galenowi, jednemu z najznakomitszych lekarzy starożytnego Rzymu, chorowali zarówno młodzi, jak i starzy, bogaci i ubodzy, ale największy odsetek ofiar odnotowano wśród niewolników. Do symptomów należały: gorączka, pragnienie, wymioty, biegunka i czarna wysypka.
Zaraza trwała mniej więcej do 192 roku, drastycznie przerzedzając ludność cesarskich prowincji od Egiptu po Ateny, pozostawiając po sobie wymarłe miasta i wioski i zachęcając do ataków germańskie plemiona, zwłaszcza te zza Dunaju. Edward Gibbon zanotował: „W samym Rzymie przez pewien czas umierało po pięć tysięcy osób dziennie, a wiele miast, które uszły rękom barbarzyńców, uległo całkowitemu wyludnieniu”.
Współcześni badacze szacują, że liczba ofiar tej epidemii wyniosła 10–30% populacji cesarstwa. Istnieją dowody na znaczące spowolnienie działalności gospodarczej, na przykład na gwałtowny spadek wycinki drzew. Jak podaje jedno z ówczesnych źródeł, w 172 roku armia rzymska została zdziesiątkowana i „prawie przestała istnieć”.
Reklama
Epidemia mogła również przyspieszyć rozszerzanie się chrześcijaństwa na obszarze całego cesarstwa, jako że religia ta, po pierwsze, oferowała wyjaśnienie wszelakich plag jako zemsty Boga za grzechy ludzi, a po drugie, promowała pewne wzory zachowań prowadzące do większej przeżywalności jej wyznawców w porównaniu z resztą społeczeństwa.
Dżuma Justyniana
Cesarstwo Rzymskie przetrwało jednak ów wstrząs, podobnie jak późniejszą zarazę Cypriana (249–270), czyli epidemię gorączki krwotocznej, która skosiła 15–25% populacji imperium. Dopiero kolejną pandemię, dżumę Justyniana, postrzega się zazwyczaj jako potężny cios, po którym Rzym już nie zdołał się podnieść.
Jej początki można wyśledzić w 541 roku w egipskim mieście Peluzjum, niedaleko dzisiejszego Port Saidu, skąd przeniosła się do Konstantynopola, by w roku 543 zawitać do Rzymu, a następnie uderzyć w Brytanię. Ta sama epidemia, po lekkim przygaśnięciu, wybuchła ponownie w Konstantynopolu w 558 roku i wróciła do miasta jeszcze dwukrotnie, w latach 573 i 586.
Podobnie jak późniejsza czarna śmierć, również dżuma Justyniana to pojawiała się, to zanikała, to znów powracała przez większą część dwóch kolejnych stuleci. (…) [Podczas epidemii] w Konstantynopolu Justyniana zapanował chaos. Medycy na niewiele się zdawali, zarzucono rytuały pogrzebowe, a ciała zalegały na ulicach, dopóki nie wykopano dla nich masowych grobów.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Ilu mieszkańców zmarło?
A kiedy zachorował sam cesarz, „bezruch i zniechęcenie doprowadziły do powszechnego niedostatku w tej wschodniej stolicy”, jak to zanotował Gibbon. Mimo to:
(…) nie nałożono żadnych obostrzeń na swobodne i częste przemieszczanie się pomiędzy rzymskimi prowincjami: od Persji po Francję poszczególne ludy mieszały się ze sobą i zarażały poprzez wojny czy migracje, a ślady zarazy, potrafiące utrzymywać się latami w beli bawełny, rozwożono nawet do najbardziej odległych regionów w ramach niczym nieskrępowanej działalności handlowej […].
Reklama
Rozprzestrzenianie się [zarazy] przebiegało nieodmiennie od wybrzeża ku regionom położonym w głębi lądu — a wreszcie docierała ona nawet do najbardziej odludnych wysp czy niedostępnych gór; te zaś miejsca, którym udało się uniknąć jej pierwszego uderzenia, zostały wystawione na zakażenie w kolejnym roku.
Jak śmiercionośna była dżuma Justyniana? Gibbon nie podaje żadnych wyliczeń, odnotowuje tylko, że „w ciągu trzech miesięcy każdego dnia umierało w Konstantynopolu po pięć, a czasami nawet i po dziesięć tysięcy osób; wiele miast na wschodzie opustoszało, a w kilku regionach Italii zbiory i winorośl pousychały jeszcze na polach”.
Jakiś czas temu ustalono, że wskutek tej epidemii śmierć poniosło od jednej czwartej do nawet połowy ludności regionu śródziemnomorskiego, choć niedawno przeprowadzone badanie, oparte na źródłach pozatekstowych (jak papirusy, monety, inskrypcje czy palinologia — archeologia pyłków), wydaje się rzucać cień wątpliwości na tak pokaźne szacunki.
Koniec marzeń o odbudowie
W każdym razie to właśnie ta zaraza położyła kres kampanii Justyniana zmierzającej do odbudowy Cesarstwa Zachodniorzymskiego, które upadło sto lat wcześniej pod naporem germańskich plemion, a w jego miejsce na terenie północnej Italii powstało Królestwo Longobardów, przybyłych w ślad za poprzednią falą najeźdźców.
Reklama
Rzecz jasna zrzucanie winy za ostateczny upadek Rzymu na epidemię było by zbytnim uproszczeniem. Niemniej zakres zniszczeń, jakie po sobie zostawiła, zwłaszcza w dziedzinie finansów i obronności cesarstwa, wydaje się ogromny. Jak odnotował Gibbon, brak jaichkolwiek barier w relacjach społecznych i handlowych pozwolił zarazie rozprzestrzeniać się swobodnie i wyrządzić maksymalnie wiele szkód:
Ze swojego krótkiego i ograniczonego doświadczenia współobywatele Prokopiusza z zadowoleniem wywnioskowali, że do infekcji nie dochodziło w wyniku nawet bliskiej i intymnej konwersacji: całkiem możliwe, że przekonanie to wzmacniało w przyjaciołach i lekarzach tendencję do opiekowania się chorymi, którzy — w przypadku okazywania im nieludzkiej obojętności, wynikającej ze zwykłej ostrożności, zostaliby skazani na samotność i brak nadziei. Tyle że owo fatalne w skutkach przekonanie […] bez wątpienia przyspieszyło postęp epidemii.
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Nialla Fergusona pt. Fatum. Polityka i katastrofy współczesnego świata. Jej polskie wydanie w przekładzie Wojciecha Tyszki ukazało się nakładem Wydawnictwa Literackiego.