Władysław Szpilman był jednym z najważniejszych polskich kompozytorów i pianistów XX wieku. Z uwagi na swe żydowskie pochodzenie od lutego 1943 roku ukrywał się przed Niemcami w okupowanej Warszawie. Dzięki wsparciu wielu życzliwych ludzi, w tym Ireny Sendlerowej, bezpiecznie przetrwał do wybuchu powstania. Po jego zakończeniu pozostał w zrujnowanym mieście. Mógł wtedy liczyć już tylko na siebie. Nieoczekiwanie jednak pomoc okazał mu kapitan Wehrmachtu, Wilm Hosenfeld. O tym jaki los spotkał oficera po zakończeniu wojny pisze Magdalena Ogórek w książce Król Olch.
2 października 1944 roku upadło Powstanie Warszawskie. 17 listopada w zrujnowanej kamienicy przy alei Niepodległości Hosenfeld natknął się na ukrywającego się tam polskiego kompozytora żydowskiego pochodzenia, Władysława Szpilmana.
Reklama
Aż do wycofania się Niemców z Warszawy udzielał mu wszelkiej pomocy: karmił, oddał wełniany płaszcz, przemycał gazety. Gdyby nie Wilm Hosenfeld, Władysław Szpilman nie przeżyłby wojny. (…).
Pojmanie Hosenfelda przez Sowietów
7 i 12 stycznia Hosenfeld nadał dwa listy do domu. Były ostatnimi wysłanymi z Warszawy – kilka dni później na pod-warszawskim Błoniu wraz z kompanią trafił do sowieckiej niewoli.
Przesłuchano go 13 czerwca 1945 roku w Mińsku Białoruskim (oryginał z przesłuchania Hosenfelda znajduje się w archiwum prokuratora generalnego Republiki Białorusi w Mińsku), następnie przenoszono do kolejnych obozów dla jeńców wojennych, gdzie pod wpływem ciężkich warunków doznał wylewu krwi do mózgu (w lipcu ./1947 roku).
Konsekwencją był prawostronny częściowy paraliż ciała i zaburzenia mowy. Na szczęście potrafił pisać, ale nasiliły się rozmaite symptomy, które występowały już podczas wojny: omdlenia, bóle głowy, palpitacje serca. Najpewniej wieloletni stres przyczynił się do chorób układu krążenia.
Reklama
Pobyty w szpitalu przecinane były wielogodzinnymi przesłuchaniami, którym nieustannie go poddawano. Tęsknił za rodziną, za domem w Fuldzie, w chwilach zwątpienia szukał oparcia w wierze.
Sowieci bardzo szybko ustalili, że Wilm służył w sztabie oficera kontrwywiadu (Ic) i prowadził przesłuchania powstańców warszawskich. Od tego momentu jego los był już całkowicie przesądzony, chociaż on wciąż nie tracił resztek nadziei.
25 lat obozu
Annemarie Hosenfeld dość szybko powzięła wiedzę o niewoli męża, co pozwoliło jej się otrząsnąć ze stanu na kształt depresji. Zaczęła działać. Nie pomagała sytuacja międzynarodowa: świat wchodził w etap zimnej wojny.
W 1950 roku Wilma Hosenfelda skazano (wyrok zapadł bez rozprawy sądowej) na 25 lat pozbawienia wolności za zbrodnie wojenne. Odwołanie zostało odrzucone. Zdecydowano, że od sierpnia 1950 roku były kapitan Wehrmachtu będzie odbywał karę w obozie w Stalingradzie.
16 listopada 1950 roku, Frankfurt nad Menem
Wielce Szanowny Panie Szpilman!
Zwracam się do Pana w imieniu swoim oraz w imieniu rodziny kapitana Wehrmachtu, pana Wilma Hosenfelda, którego podobno dobrze Pan znał podczas okupacji. Zakładam, że – tak jak mnie i innym Żydom i Polakom – pan Hosenfeld bardzo pomógł w ratowaniu Pańskiego życia.
(…) Pan Hosenfeld znajduje się w sowieckiej niewoli. (…) Pisałem do różnych urzędów w Moskwie, nie otrzymałem odpowiedzi.
Reklama
List Żyda Leona Warma do Władysława Szpilmana był jak głos z umarłego miasta. Przede wszystkim słynny kompozytor dowiedział się, komu zawdzięcza życie, ale też ze zdumieniem odkrył, iż nie był jedynym, którego Hosenfeld ocalił podczas wojny:
Inicjatywa księdza Cieciory oraz żołnierza Wehrmachtu, Karla Hörlego, spełzła na niczym – pisał Warm. – Faktem jest, że łajdacy i złoczyńcy przebywają na wolności, a cierpieć musi człowiek, który zasługuje na odznaczenie. Myślę, że nie muszę Panu wiele pisać o Hosenfeldzie. Załączam jego zdjęcie i odpisy oświadczeń księdza Cieciory.
Prośba o interwencję Szpilmana
Warm podał nazwiska kolejnych osób, które kapitanowi zawdzięczały życie: „Leon Chamczyk, Wacław Krawczyk, Wacław Patela, Wiktor Załęgowski, Maria Wiernik-Tokarska”.
Prosił Szpilmana:
Stan jego zdrowia [Hosenfelda] jest bardzo zły, paraliże, zawały serca i depresje psychiczne. (…) Przekazuję jego los w Pana ręce jako człowieka, który również ma wobec niego moralny dług wdzięczności.
Z wyrazami głębokiego szacunku i wierząc w Pana możliwości, pozostaję,
Pański Leon Warm.
Reklama
Szpilman u Bermana
Pianista natychmiast udał się do stalinowca (…), Jakuba Bermana. Ów wpływowy członek Biura Politycznego KC PZPR, pełen nienawiści do Polski i Polaków, współdecydował o politycznych mordach na obywatelach Rzeczypospolitej (nigdy nie poniósł odpowiedzialności karnej za swoje zbrodnie).
Berman odparł krótko: „Nic się nie da zrobić. Towarzysze radzieccy nie chcą go wypuścić. Mówią, że był członkiem jednostki zajmującej się szpiegostwem”. Z kolei u władz Niemieckiej Republiki Demokratycznej interweniował Karl Hörle – on także niczego nie wskórał.
W tym czasie do Annemarie Hosenfeld spływały rozmaite listy, napisał do niej m.in. podporucznik Wolfgang Werner wstrząśnięty wiadomością, że Wilm dostał się do sowieckiej niewoli. Poznał kapitana w Warszawie w 1943 roku.
Pani mąż zawsze podkreślał, że Niemcy powinni zdobywać przyjaźń i szacunek polskiej ludności, a ujarzmianie rewolwerem nie przynosi niczego dobrego.
Reklama
Opisał sytuację, jaka miała miejsce przed Pałacem pod Czterema Wiatrami (na ulicy Długiej). Ogrodzenie barokowej budowli zdobiły cztery rzeźby symbolizujące kierunki wiatru. Dowódca organizacji Todt wydał rozkaz usunięcia jednej z nich, bo rzekomo zasłaniała wjazd przez bramę. Hosenfeld gorąco zabiegał o pozostawienie tego „unikalnego dzieła”, nie mógł pogodzić się z barbarzyńską ingerencją w tkankę miasta.
Nie doczekał końca wyroku
W czerwcu i lipcu 1952 roku Wilm Hosenfeld doznał dwóch kolejnych wylewów krwi do mózgu. Targany tęsknotą za domem zmarł 13 sierpnia 1952 roku w obozowym szpitalu, przyczyną śmierci było pęknięcie „rozszerzonej, silnie zwapnionej aorty klatki piersiowej”.
Informację o śmierci męża Annemarie powzięła w listopadzie, ale o okolicznościach dowiedziała się rok później, na początku grudnia 1953. Otrzymała wówczas list od lekarza, Nikolausa Daniela:
Byłem akurat w trakcie wieczornego obchodu, gdy zawołano mnie do pana Hosenfelda. Mogłem stwierdzić jedynie skrajne osłabienie pracy serca i krążenia”. W wyniku pęknięcia aorty „wykrwawił się do wewnątrz w ciągu 2–3 minut. Jego śmierć nastąpiła nagle, bezboleśnie.
Reklama
Jorinde Krejci przechowała ostatni list Wilma skreślony w obozie w Stalingradzie 15 czerwca 1952 roku. Koszmarne warunki, brud i wilgoć sowieckiego obozu więzień schował przed rodziną w jednym zdaniu: „Nie martwcie się o mnie, mam się na tyle dobrze, na ile jest to możliwe w obecnych warunkach”.
Wilma Hosenfelda pochowano obok obozu, na cmentarzu dla jeńców wojennych. Po kilkunastu latach cmentarz zrównano z ziemią – na ludzkich szczątkach wyrosły ogródki działkowe.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Magdaleny Ogórek pt. Król Olch. Ukazała się ona w 2024 roku nakładem wydawnictwa Zona Zero.