Ruszając 24 czerwca 1812 roku na podbój Rosji Napoleon Bonaparte zgromadził pod swoimi rozkazami ponad pół miliona żołnierzy. Ale wojna od początku nie szła po myśli cesarza. Gdy wreszcie po niemal trzech miesiącach niedobitki Wielkiej Armii wkroczyły do Moskwy Francuzi liczyli, że uda im się tam przetrwać nadchodzącą zimę. Ogromny pożar miasta zniweczył jednak te plany. W tej sytuacji 18 października Napoleon zarządził odwrót. Wkrótce zamienił się on w prawdziwą katastrofę.
Wymarsz 90 tys. żołnierzy Napoleona Bonaparte z Moskwy był żałosnym widowiskiem. Jeden z mieszkańców miasta później wspominał:
Ciągnęły pułki przez most Krymski; z otworów naszej lepianki widać było wszystko jak na dłoni. Szli Francuzi, bardzo zniszczeni: w łachmanach, owinięci w to, co znaleźli lub ukradli – w sukmany, spódnice, ornaty i dalmatyki.
Reklama
Za nimi jadą armaty i wozy, a na nich kobiety. Żony czy kochanki, kto ich tam wie. Jedna siedzi na wyładowanej po brzegi furmance. Niektórzy żołnierze konno w bród przejeżdża-ją przez rzekę.
Rosjanie ruszają tropem Napoleona
Ten pochód przypominał bardziej cygańskie tabory niż regularną armię. Żołnierzom, ubranym, w co popadnie, towarzyszyły ogromne, szacowane na ok. 10 tys. wozów, tabory z dobrami zrabowanymi w Moskwie. Było to jednak mylne wrażenie, bo Wielka Armia, choć mocno nadgryziona podczas dotychczasowej kampanii, wciąż stanowiła siłę, z którą niezaprawieni w boju Rosjanie musieli się liczyć.
Wojska napoleońskie ruszyły na południe, w kierunku Kaługi. Wiele wskazuje, że Napoleon zamierzał z armią przebić się na Ukrainę, by tam przezimować. Niewykluczone też, że chciał powrócić na Białoruś, jednak nie przez tereny, które jego armia spustoszyła w drodze do Moskwy.
Dwudziestego drugiego października oddziały Wielkiej Armii zboczyły na zachód z drogi kałuskiej, aby przez Borowsk i Małojarosławiec ominąć wciąż tkwiącą w obozie tarutińskim armię Kutuzowa. Do rosyjskiego głównodowodzącego dotarła już informacja, że wojska napoleońskie opuściły Moskwę i kierują się na południe, toteż bacznie obserwował ruchy wroga.
W kierunku Małojarosławca pchnął 1. korpus kawalerii i 6. korpus piechoty Dochturowa, a 23 października opuścił Tarutino i ruszył z głównymi siłami przeciwko Wielkiej Armii. Wojska napoleońskie były jednak szybsze – tego dnia dwa bataliony francuskiej piechoty z 4. korpusu ks. Eugeniusza opanowały Małojarosławiec.
Bitwa o Małojarosławiec
Rankiem 24 października doszło do pierwszych potyczek, które po kilku godzinach wraz z rzucaniem do boju kolejnych jednostek zamieniły się w zażartą bitwę liczących 25 tys. żołnierzy armii. Miasto aż osiem razy przechodziło z rąk do rąk.
Reklama
Początkowo dzięki brawurowemu atakowi 1. brygady 13. dywizji piechoty, prowadzonej do boju przez gen. Alexisa Delzonsa przewagę zdobyli Francuzi: centrum miasta opanował słynny 84. pułk, szczycący się dewizą „Jeden przeciw dziesięciu”, którą Napoleon nadał tej jednostce w 1809 roku za odparcie pod Grazem liczącej 10 tys. żołnierzy dywizji austriackiej.
Francuskie szeregi zachwiały się, kiedy Delzons został śmiertelnie ranny. Około godz. 11 pod Małojarosławiec przybył Napoleon, który przejął dowództwo: wzmocnił ostrzał artyleryjski i rzucał do walki kolejne jednostki z korpusu ks. Eugeniusza. Również Dochturow stopniowo uruchamiał swoje rezerwy. Ruszające do boju jednostki były wspierane ogniem przez doskonale usytuowane baterie artylerii.
Rosyjski dowódca nie mógł liczyć na wydatne posiłki ze strony Kutuzowa, który najwyraźniej starał się uniknąć powtórki spod Borodino. Głównodowodzący posłał mu wtedy w sukurs jedynie dywizję piechoty gen. Nikołaja Rajewskiego. Mimo to Rosjanie bili się dzielnie i około południa odzyskali większą część miasta.
Wymuszona zmiana kierunku odwrotu
Po południu na pole bitwy zaczęły przybywać kolejne jednostki Wielkiej Armii, m.in. dywizje z korpusów marszałków Davouta i Neya, włoska gwardia królewska, a także kawaleria Murata, które stopniowo zaczęły odzyskiwać teren. Walki dobiegły końca ok. godz. 23.
Reklama
O ich zaciętości świadczy to, że wojska napoleońskie straciły 6,7 tys. poległych i rannych żołnierzy oraz 329 oficerów i aż ośmiu generałów (w tym dwóch zabitych). Straty rosyjskie były podobne: ok. 6,9 tys. zabitych i rannych, w tym 155 oficerów i jeden generał.
Wprawdzie Napoleon zdołał opanować Małojarosławiec, lecz dalszy marsz na południe lub nową drogą na zachód był wykluczony. Rosjanie byli zbyt silni, a na domiar złego z południa zbliżała się 3. Armia Zachodnia adm. Cziczagowa. Pozostało wracać do Smoleńska przez spustoszone okolice.
Gdy zabrało żywności zaczął się koszmar
Do momentu wyczerpania się zapasów żywności wywiezionej z Moskwy Wielka Armia zachowywała elementarną spoistość. Marsz przedłużał się, bo kolumny żołnierzy obciążały ogromne tabory. Z dnia na dzień pogarszała się także pogoda. Za Możajskiem prowiant był już na wyczerpaniu. Z nadzieją wyczekiwano Smoleńska, gdzie miały znajdować się magazyny ze zbożem i z produktami żywnościowymi.
Po dotarciu do miasta w końcu pierwszej dekady listopada okazało się, że zostały splądrowane przez wojska awangardy i cesarskiej gwardii. Płonne okazały się też nadzieje, że uda się przezimować w mieście.
Reklama
Marsz ze Smoleńska do Berezyny okazał się dla resztek Wielkiej Armii najtragiczniejszym etapem kampanii 1812 roku. Chwyciły mrozy, które zdziesiątkowały konie: zwierzęta padały z braku furażu, podkute gładkimi podkowami łamały nogi na oblodzonym trakcie. Praktycznie od odwrotu spod Małojarosławca żywiono się koniną. Kiedy koni zabrakło, jedzono co popadnie: koty, psy i gryzonie.
W cenie były rzeczy, na które zazwyczaj nie zwracano uwagi: suche drewno do rozpalenia ogniska i garnek, w którym można było cokolwiek ugotować. Uczestnicy tamtych wydarzeń zgodnie świadczą, że zwłaszcza za Smoleńskiem demoralizacja Wielkiej Armii sięgnęła apogeum.
„Ogień tam był życiem”
Codziennością stała się bezwzględna walka o miejsce przy ognisku, o jakąkolwiek strawę, o miejsce pod dachem, o furaż i słomę. Silniejszy przemógł słabszego, zdrowy chorego. Aleksander Fredro wspominał ową grozę:
Zimno wzrastające do dwudziestu stopni nie tylko wytrącało z ręki karabin, ale uderzało już przedśmiertnym uderzeniem. Nie tylko bowiem trzeba było cały dzień maszerować w mundurze okrytym surdutem bez podszewki, ale trzeba było gdzieś i spocząć, zatrzymać się choćby na chwilkę.
Biada tym, co za wiele zaufali zaświeconemu ognisku. Ogień często gasł, a z nim i życie. Widziałem padających pod koła, a nikt nie pomyślał, aby koła zatrzymać, łamiących lody, tłukących się w otwartych toniach, a nikt ręki nie podał. Widziałem konie gryzące z bólu skamieniałą ziemię, którym jakiś Szylok nowy wykroił z uda parę funtów mięsa – skąpił jednego uderzenia nożem, i to właśnie wtenczas, kiedy dobrodziejstwem było.
Reklama
Widziałem, jak uporczywie broniono przystępu do ognia nie temu, co wpół zmarznięty, chciał ogrzać się na chwilkę… to się rozumie samo przez się… ogień tam był życiem… życiem nikt się nie dzieli, ale broniono żebrzącemu odrobinę płomienia, który by swoją słomą przeniósł do własnego barłogu. Niejeden na oświeconym tylko śniegu wlepił oczy w ciepło, do którego nie śmiał się zbliżyć, a poranek zastał go bryłą lodu.
Widziałem rannych rzuconych na drogę, bo zdrowszy, silniejszy, zapragnął jego szkapy i powózki. Widziałem jeńców strzelanych, jeżeli któryś osłabł i dalej iść nie mógł. Widziałem budynki podpalone ze złości i z zawiści, że inni w nich pierwej znaleźli przytułek.
Przeprawa przez Berezynę
Nastała władza band maruderów, zwykle jednolitych pod względem narodowościowym, w których łatwiej było o przeżycie i zdobycie pożywienia. Tych, którzy odłączali się od kolumn w poszukiwaniu jedzenia i schronienia, łowili bezkarnie krążący w pobliżu Kozacy lub mordowali chłopi.
Rosjanie (poza potyczką pod Wiaźmą 3 listopada) po drodze do Smoleńska nie atakowali ginącej Wielkiej Armii. Dopiero między 15 a 20 listopada w okolicach Krasnego Kutuzow podjął pierwszą, nieudaną próbę rozbicia resztek wojsk napoleońskich. Sześć dni później dotarły one do Berezyny.
Reklama
Okazało się, że za rzeką stoją połączone armie Cziczagowa i Tormasowa, które spaliły kluczowy most w okolicy Borysowa. Napoleonowi udało się jednak wyprowadzić wroga w pole. Wysyłając kilka kilometrów w dół rzeki brygadę kirasjerów gen. Jeana Pierre’a Doumerca, za którą podążyła część maruderów, odwrócił uwagę Rosjan, sam zaś między 26 a 29 listopada przeprawił się 15 km na północ w Studziance.
Po dwóch naprędce zbudowanych mostach na prawy brzeg Berezyny przedostało się 47 tys. ludzi, w tym 22 tys. maruderów. Trzydniowej przeprawie towarzyszyły zacięte walki.
Dwudziestego ósmego listopada, po przekroczeniu rzeki, Napoleon na czele ok. 20 tys. zdolnych do noszenia broni żołnierzy stoczył nierozstrzygniętą bitwę z armią Cziczagowa, zaś na lewym brzegu 9. korpus gen. Claude’a Victora powstrzymywał przeważające siły Wittgensteina, aby umożliwić jak największej liczbie maruderów przedostanie się przez Berezynę.
Ocalało tylko 30 tysięcy żołnierzy
Trzeciego grudnia w Mołodecznie Napoleon wydał 29. „Biuletyn Wielkiej Armii”, w którym za przyczynę klęski uznał surowy rosyjski klimat. Choć dalszy odwrót przez Litwę do Prus i Księstwa Warszawskiego trwał jeszcze do trzeciej dekady grudnia, to oświadczenie to można uznać za symboliczny kres wyprawy Wielkiej Armii na Rosję. Szacuje się, że z katastrofy 1812 roku ocalało 30 tys. napoleońskich żołnierzy.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Tomasza Bohuna pt. Burze na wschodzie. Wojny polsko-rosyjskie od XV do XX wieku. Ukazała się ona w 2023 roku nakładem wydawnictwa Bellona.