Atak na stolicę sąsiedniego kraju stanowił rozstrzygający moment wojny amerykańsko-meksykańskiej. 14 września 1847 roku, po trwających trzy dni intensywnych walkach, Mexico City znalazło się w rękach armii amerykańskiej pod dowództwem Winfielda Scotta.
Jak pisze Jarosław Wojtczak, autor nowej książki pt. Meksyk 1847, już wieczorem 13 września obie zachodnie bramy prowadzące do stolicy znalazły się w rękach wroga. Meksykański prezydent, generał Santa Anna, wciąż miał pod swoją komendą 12 000 żołnierzy. Pewny przegranej, ale też zdeterminowany, by „oszczędzić miasto oraz jego mieszkańców”, wydał jednak rozkaz ewakuacji.
Reklama
Jeszcze przed świtem 14 września do kwatery dowódcy wojsk amerykańskich generała Scotta przybyła delegacja władz miejskich, prosząc o zawieszenie broni. „Nieufny Scott odesłał ją z powrotem” – pisze Jarosław Wojtczak. Kolejni wysłannicy zapewniali już o bezwarunkowej kapitulacji mieszkańców Mexico City.
Amerykańskie oddziały, przygotowane do ostatecznego szturmu, przeszły pustymi, niebronionymi ulicami metropolii. O godzinie 7.00 zajęto główny plac miasta: Grand Plaza.
„Godzinę potem nadjechał gen. Scott ze swoim sztabem, witany entuzjastycznie przez zwycięskie wojska” – czytamy na kartach książki Meksyk 1847. – „Wkrótce potem nad Pałacem Narodowym (Palacio Nacional) załopotał gwiaździsty sztandar Stanów Zjednoczonych, a straż w gmachu objęli amerykańscy marines”.
Od spokoju do pacyfikacji
Jarosław Wojtczak podkreśla, że „wejście Amerykanów do stolicy Meksyku odbyło się bez oporu ze strony mieszkańców”.
Reklama
Na ulice stopniowo wylegały tłumy. Podobno większość gapiów „przyglądała się najeźdźcom z zainteresowaniem i bez widocznej wrogości”. Robili to, mimo że wojna trwająca od niespełna dwóch lat pochłonęła aż 40 000 ofiar i groziła nawet likwidacją państwa meksykańskiego.
A jednak, spokój nie potrwał długo. Około godziny 9.00, kiedy wojska amerykańskie przystąpiły do zajmowania kolejnych sekcji metropolii „z dachów posypały się na nich kule strzelców wyborowych i kamienie wyrwane z bruku”. Jak pisze autor książki Meksyk 1847 „w ciągu kilku godzin zamieszki i walki uliczne rozszerzyły się na całe miasto”.
Zarówno lokalny samorząd, jak i hierarchowie Kościoła usiłowali załagodzić sytuację. Krwawe walki uliczne mimo to toczyły się przez dwa dni.
„Artyleria amerykańska bezlitośnie ostrzeliwała wszystkie domy i ulice, skąd strzelali ukryci Meksykanie. Wzmocnione patrole żołnierzy i Strażników Teksasu przeczesywały miasto, nie oszczędzając nikogo, kto został schwytany z bronią w ręku lub brał udział w rabunku” – wyjaśnia Jarosław Wojtczak.
Reklama
Według Timothy’ego D. Johnsona, autora książki A Gallant Little Army. The Mexico City Campaign, pierwszej nocy sami tylko amerykańscy strzelcy wyborowi uśmiercili około pięćdziesięciu ludzi.
Nawet jeden z amerykańskich oficerów, kpt. Hitchcok, przyznawał: „W ciągu jednego dnia nasi ludzie zabili na ulicach więcej Meksykanów, niż zginęło w ciągu trzech tygodni trwania jednej z ich wojen domowych”.
Życie wróciło do normy?
Porządek przywrócono dopiero po 36 godzinach. W mieście został wprowadzony stan wojenny. Na mieszkańców nałożono też wysoką kontrybucję w kwocie 150 000 dolarów.
Ogółem panuje opinia, że po 16 września sytuacja ustabilizowała się, a po krwawych walkach „życie w stolicy powróciło do normy”. Dennis M. Conrad z Uniwersytetu Texas Arlington przyznaje jednak, że jest to wizja zbyt cukierkowa. I że z zachowanych amerykańskich pamiętników oraz listów wyłania się obraz dalszego, zorganizowanego oporu Meksykanów przeciwko okupantowi, o którym dowódcy po prostu woleli głośno nie mówić.
Bibliografia
- Conrad Dennis M., The Occupation of Mexico City, Center for Greater Southwestern Studies.
- Johnson Timothy D., A Gallant Little Army. The Mexico City Campaign, University Press of Kansas 2007.
- Wojtczak Jarosław, Meksyk 1847, Bellona 2021.