Kiedy na froncie Niemcy odnosili największe triumfy, w
Berlinie każdego dnia ginęli ludzie. Nocne zaciemnienia miast tworzyły wprost wymarzone okoliczności dla przestępców. Przez prawie rok korzystał z nich niesławny „morderca z S-Bahn”. Jeden z najgorszych seryjnych zabójców w historii Europy.
4 października 1940 roku, zaraz po tym jak niemiecka armia zakończyła podbój Francji, na wschodnich przedmieściach Berlina dokonano makabrycznego odkrycia.
Reklama
We Friedrichsfelde odnaleziono ciało niejakiej Gertrudy Ditter. Dwudziestoletnia matka dwójki dzieci została uduszona a następnie ugodzona kilkukrotnie nożem w szyję we własnym domu. Potworna zbrodnia wstrząsnęła miastem.
Szok był tym większy, że niektórzy szybko połączyli makabryczną zbrodnię z wydarzeniami z poprzednich kilkunastu miesięcy, kiedy to w tej samej okolicy zaatakowano pięć innych kobiet.
Trzy z nich zostały pchnięte nożem, jedną pobito do nieprzytomności, zaś ostatnią uduszono i wypchnięto z pociągu szybkiej kolei miejskiej S-Bahn. Wszystkie przeżyły. Kolejne ofiary nie miały już mieć tyle szczęścia.
Ołowiana rurka i mundur kolejarza
Początkowo berlińska policja była bezradna. Ataków dokonano w nocy, a z racji całkowitego zaciemnienia miasta nikt nie był w stanie podać jakiegokolwiek rysopisu podejrzanego.
W tej sytuacji śledczym nie pozostawało nic innego, jak tylko czekać na nowy ruch zwyrodnialca. Nastąpił on dopiero po miesiącu – dokładnie 4 listopada. Tym razem ofiarą była trzydziestoletnia kobieta jadąca w pociągu do Köpenick – wysuniętej najdalej na południowy wschód dzielnicy Berlina. Anonimowy psychopata uderzył ją w głowę i wyrzucił z pędzącego wagonu.
To miało być morderstwo, kobieta jednak cudem przeżyła. Policjantom zeznała, że sprawca miał na sobie mundur kolejarza. Dodatkowo śledczy odnaleźli w sąsiednim wagonie narzędzie niedoszłej zbrodni: ołowianą rurkę.
Reklama
Zmarła nie odzyskawszy świadomości
Nawet te ślady nie wystarczyły, by wpaść na trop poszukiwanego. W kolejnym miesiącu zaatakował on ponownie. I to dwie różne ofiary tego samego dnia.
Pierwszą była dziewiętnastoletnia Irmgard Frese, którą wczesnym rankiem 4 grudnia odnaleziono nieprzytomną nieopodal torów kolejowych w Karlshorst. Została uderzona tępym narzędziem w głowę, a następnie zgwałcona.
Kobietę przewieziono do szpitala, gdzie jednak po kilku godzinach zmarła, nie odzyskawszy świadomości. Jeszcze dobrze nie wysechł atrament w policyjnym raporcie z miejsca zbrodni, gdy ledwie 500 metrów dalej trafiono na kolejne zwłoki.
Dwudziestosześcioletnia pielęgniarka Elfriede Frank leżała przy torach w Rummelsburgu. Podobnie jak jedna z poprzednich ofiar, została ona wyrzucona z pociągu, w wyniku czego doznała pęknięcia czaszki.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Kompromitacja nazistowskiej policji
Berlińscy śledczy niezmiennie pozostawali bezradni. Sprawca wydawał się nieuchwytny. I choć w stolicy totalitarnego imperium roiło się od mundurowych, to zbrodniczy kolejarz stale unikał uwagi postronnych. Pozostawiał za sobą tylko kolejne ciała. W grudniu uderzył jeszcze dwukrotnie.
Na dwa dni przed Wigilią nieopodal torów w Rahnsdorfie odnaleziono zwłoki trzydziestoletniej Elisabeth Büngener, zaś tydzień później psychopata obrał sobie za cel Gertrud Siewert, której ciało odkryto koło szyn w Karlshorst.
Reklama
Po kolejnych siedmiu dniach – 5 stycznia 1941 roku – pojawiła się następna ofiara: dwudziestoośmioletnia Hedwig Ebau, którą znaleziono martwą w pobliżu Wuhlheide.
Morderca z S-Bahn
Pomimo starań władz, robiących wszystko byle tylko wyciszyć całą sprawę, Berlin wprost huczał od plotek. Niebagatelną rolę w napędzaniu powszechnej psychozy odegrała stołeczna prasa brukowa, która okrzyknęła poszukiwanego „mordercą z S-Bahn”.
Zbrodniarz mistrzowsko wykorzystywał wojenne realia. Z uwagi na stale obowiązujące zaciemnienie infrastruktury kolejowej, nagminnie dochodziło do śmiertelnych wypadków. W samym tylko grudniu 1940 roku na berlińskich liniach zginęło 28 osób. 25 spośród nich uznano za ofiary wypadków spowodowanych wprost przez wygaszanie świateł.
Zgony były tak częste, że trudno było odróżnić ofiary nieszczęśliwego zbiegu okoliczności czy samobójstwa od nieszczęśniczek, które weszły w drogę seryjnemu mordercy.
Reklama
Tylko pięć tysięcy podejrzanych
Czarna seria zabójstw stała się doskonałą pożywką dla spekulacji na temat tego, kim był tajemniczy „morderca z S-Bahn”. Jedni uważali, że to Żyd, inni z kolei dopatrywali się w jego działalności ręki brytyjskiego wywiadu. Własne teorie miała Kripo (policja kryminalna), która skupiła się na dwóch grupach: robotnikach przymusowych oraz pracownikach kolei.
Pierwsi zwrócili uwagę funkcjonariuszy, ponieważ w rejonie gdzie dokonano morderstw pracowało wielu robotników spoza terenu Rzeszy, zatrudnionych m.in. w zakładach należących do Deutsche Bahn.
Z kolei zeznania świadków wskazywały na kolejarza, w związku z czym śledczy zajęli się analizą zmian i godzin pracy ponad 5 tysięcy pracowników kolei, licząc że ta syzyfowa praca wskaże potencjalnego sprawę. Wyznaczono również wysoką nagrodę – 10 tysięcy reichsmarek – za informacje mogące pomóc w jego ujęciu. Nie zapominano w końcu o prewencji.
Policjanci w damskich strojach
Na dworcach i peronach pojawiło się więcej patroli, zaś przebrani w kobiece stroje funkcjonariusze Kripo starali się sprowokował zwyrodnialca do ataku. Metoda ta nie przyniosła jednak pożądanych rezultatów, dlatego też do akcji wkroczyły policjantki. Co ciekawe, nie wyposażono ich w żadną broń, a za jedyną ochronę w przypadku napaści miały im służyć wzmocnione nakrycia głowy!
Reklama
Przedsięwzięte środki przyniosły pewne efekty. Jak pisze Roger Moorhouse, autor książki Stolica Hitlera. Życie i śmierć w wojennym Berlinie, „co prawda, nie doprowadziły do zatrzymania sprawcy, ale przynamniej mogły mu napędzić strachu”. Być może właśnie dlatego w styczniu nie pojawiła się już żadna nowa ofiara. Zbrodniarz powrócił dopiero po pięciu tygodniach spokoju.
Odcisk buta sprawcy
11 lutego przy torach w Rummelsburgu natrafiono na zwłoki trzydziestodziewięcioletniej Johanne Voigt. Po dokonaniu tej zbrodni morderca na kilka miesięcy zapadł się pod ziemię. Znów dał o sobie znać na początku lipca. Jakby celowo myląc szyki konstablom, tym razem nie zaatakował w pociągu, lecz wrócił do metod z początku swej morderczej „kariery”.
Jego – jak się okazało – ostatnią ofiarą była znaleziona 3 lipca Frieda Koziol. Zwyrodnialec dokonał zbrodni we Friedrichsfelde, czyli tam, gdzie przed dziesięcioma miesiącami zginęła pierwsza nieszczęśniczka.
Jednak tym razem funkcjonariusze Kripo mieli więcej szczęścia. Sprawca pozostawił na miejscu zbrodni dowód w postaci odcisku buta. Poza tym efekty przyniosła żmudna analiza harmonogramów pracowników kolei, w wyniku której wytypowano ośmiu podejrzanych.
Reklama
Nie wzbudził podejrzeń
Wśród nich znalazł się dwudziestodziewięcioletni zastępca nastawniczego Paul Ogorzow. Już wcześniej był on przesłuchiwany, ale jako członek NSDAP oraz SA nie wzbudził większych podejrzeń. Niemniej jednak w trakcie trwających czynności operacyjnych jego nazwisko co i rusz powracało, w związku z czym w końcu postanowiono przyjrzeć mu się bliżej.
Jego znajomi jednoznacznie określili go jako osobę nienawidzącą kobiet, zaś jeden z kolegów z pracy zeznał, że widział jak Ogorzow w trakcie służby przeskakuje przez płot przy torach i znika w ciemnościach.
12 lipca Paul Ogorzow trafił do aresztu, gdzie poddano go intensywnym przesłuchaniom. Jednocześnie dokładnie sprawdzono jego alibi, zebrano wyniki ekspertyzy sądowej oraz porównano odciski podeszwy. W końcu po sześciu dniach podejrzany pękł, przyznając się do ośmiu zabójstw, sześciu usiłowań morderstwa oraz trzydziestu jeden innych przypadków napastowania seksualnego.
Zimny i wyrachowany
Po przyznaniu się do winy, zbrodniarz przyjął osobliwą linię obrony. Utrzymywał mianowicie, że przyczyną jego zachowania była… niekonwencjonalna metoda leczenia rzeżączki przepisana przez żydowskiego lekarza.
Reklama
Śledczy nie uwierzyli w „poprawne politycznie” usprawiedliwienie. Raport policyjny nie pozostawia wątpliwości. Ogorzow został uznany za człowieka „zimnego i wyrachowanego, o stalowych nerwach i pozbawionego zahamowań, gdy przychodziło mu zaspokoić popęd seksualny”.
Sąd również nie dał wiary wyjaśnieniom mordercy i skazał go na śmierć. 25 lipca 1941 roku „morderca z S-Bahn” został zgilotynowany w więzieniu Plötzensee.
Bibliografia
- Roger Moorhouse, Stolica Hitlera. Życie i śmierć w wojennym Berlinie, Kraków 2011.
- Paul Ogorzow – Der S-Bahn-Mörder, www.stadtschnellbahn-berlin.de.