Franz Stigler podczas II wojny światowej zapisał na swoim koncie blisko 30 zestrzelonych maszyn wroga. W 1945 roku doświadczony pilot przesiadł się z wysłużonego Messerschmitta Bf 109 do odrzutowego myśliwca Me 262. Niewiele zabrakło, a jego pierwszy lot bojowy 5 kwietnia 1944 roku zakończyłby się katastrofą. Nit wcześniej nie przeżył tego co on i wrócił do bazy.
Promienie słońca dopiero zaczynały docierać do lotniska, a Franz Stigler i jego towarzysze, wszyscy w kombinezonach lotniczych, rozłożyli się już wokół baraku alarmowego. Ziemia srebrzyła się pokryta szronem.
Reklama
Nadlatuje tysiąc bombowców
Palili papierosa za papierosem i rozsiadali się w nonszalanckich pozach na prostych krzesłach. Major Hohagen stał przy oknie baraku, z uchem przyklejonym do słuchawki telefonu. W przeciwieństwie do pozostałych nie miał na sobie stroju do lotu, ponieważ tego dnia zajmował się koordynacją operacji.
Co kilka minut przekazywał obecnym wiadomości z [opuszczonego] sierocińca [, gdzie mieścił się sztab dowództwa]. Podawał współrzędne czterosilnikowych bombowców i prowadził odliczanie, kiedy już zbliżyły się do południowych Niemiec.
Piloci wiedzieli, że nadlatuje tysiąc czterosilnikowców i sześćset osłaniających je myśliwców. Radary śledziły ich lot od momentu, w którym opuściły Anglię, a teraz obserwatorki monitorowały kurs za pomocą lornetek polowych.
Starcia „Hrabiego” z P-38
Wszyscy rwali się do lotu, by przeprowadzić tę pierwszą misję bojową JV 44 z nowej bazy. Nie miał to jednak być chrzest bojowy jednostki. Trzy dni wcześniej, zaledwie kilka godzin po tym, jak nauczył się latać na odrzutowcu, [porucznik Walter Krupinski ] „Hrabia” wybrał się, żeby wykonać lot koszący nad domem wypoczynkowym FLORIDA i pokazać przyjaciołom, że znowu siedzi w samolocie.
W powietrzu dostał wiadomość z sierocińca, że ma wracać, bo w pobliżu zauważono myśliwce P-38. „Hrabia” nie wrócił, tylko ruszył do ataku, uznając, że „miło by było” zaliczyć strącenie już podczas pierwszego lotu, źle oszacował jednak swoją szybkość, minął cel i strzelając na oślep, chybił.
Tylko połowa maszyn była sprawna
Teraz siedział z podskakującymi kolanami obok Franza. Pozostali spacerowali w tę i z powrotem. Stigler też odczuwał ten niepokój, taki, jakiego jeszcze nie doświadczył podczas tej wojny, mianowicie nie było wiadomo, kto zostanie wybrany do lotu. Z osiemnastu samolotów jednostki połowa stała bez silników.
Reklama
Te znajdowały się w pobliskich warsztatach samochodowych, gdzie mechanicy naprawiali je narzędziami używanymi do naprawy aut. Tylko siedem samolotów było gotowych. Kiedy pojawili się ubrani do lotu Galland ze Steinhoffem, Franz odetchnął z ulgą. Czekanie dobiegło końca.
Piloci stanęli na baczność, a Galland wydał rozkaz spocznij. Rozwinął mapę i zgromadził ich wokół. Palcem pokazywał, że rój bombowców rozdzielił się na mniejsze grupy, by uderzyć w różne cele w południowych Niemczech. Postukał w mapę. Steinhoff miał wystartować pierwszy i poprowadzić eskadrę pięciu najpewniejszych odrzutowców, by przechwycić bombowce na wschód od Monachium. Potem Galland miał osobno poprowadzić pozostałe nadające się do lotu maszyny.
Steinhoff wymienił pilotów, którzy z nim polecą. Kapitan Krupinski. Porucznik Fahrmann. Porucznik Stigler. Sierżant Nielinger. I to już wszyscy. Hohagen wykrzyknął do generała nowe współrzędne… czterosilnikowce znajdowały się w ich zasięgu.
„Nie dać się zestrzelić”
Galland przypomniał lotnikom, że czekają na nich setki osłaniających bombowce myśliwców. Dodał też i to, o czym starali się nie myśleć, a mianowicie, że jako piloci odrzutowców stali się najważniejszym celem aliantów, zarówno w samolotach, jak i na spadochronach. Galland usłyszał właśnie od 7. pułku myśliwskiego, że dzień wcześniej ostrzelano jednego z ich pilotów, majora Rudiego Sinnera, po tym jak wyskoczył ze spadochronem.
Reklama
Mustangi podziurawiły jego odrzutowiec, który stanął w płomieniach, i pilot uległ poważnym poparzeniom. Kiedy wyskoczył, wylądował na polu i zaplątał się w spadochron. Samoloty wróciły, ostrze lały go, ale szczęśliwie chybiły. Dopóki nie odleciały, Sinner udawał martwego. Był ranny, ale przeżył. Ktoś zaczął głośno narzekać:
– Czyli nie wyskakuj, bo cię zastrzelą na spadochronie. Nie ląduj awaryjnie, bo ostrzelają cię na ziemi. To co człowiek ma robić?
– Nie dać się zestrzelić – odparł Stigler półżartem.
Inni piloci zachichotali. Galland się nie roześmiał. Jego poważna twarz uciszyła ten wybuch wesołości. (…)
Zakładali, że Luftwaffe przestała istnieć
Hohagen przekazał kolejną wiadomość Steinhoffowi. Nadszedł czas, by startować. Galland zasalutował, odprawiając pilotów. Major zebrał pilotów swojej eskadry. Kiedyś przyznał, że atakowanie ciężkich bombowców „przypomina powolne samobójstwo”. Teraz jednak próbował dodać ducha swoim ludziom. Powiedział im, że w sierocińcu słuchał prowadzonych przez radio rozmów pilotów bombowców. Nie zawracali już sobie głowy ciszą radiową, zakładając, że Luftwaffe przestała istnieć.
– Pokażmy im, że się mylą – dodał na koniec.
Zielone światła rac zatoczyły łuki nad lotniskiem. Ponieważ wieża kontrolna nie była obsadzona, to one stanowiły dla personelu naziemnego sygnał do usunięcia przeszkód z pasa startowego. Siedzący w kabinie Białej Trójki Stigler słyszał przez słuchawki, jak Steinhoff mówi pilotom, by nie zwracali uwagi na race i poczekali, aż rozgrzeją się silniki.
Reklama
Odrzutowce w powietrzu
Franz zerkał przez ramię, mając nadzieję, że nieprzyjacielskie myśliwce nie pikują na lotnisko. Zdjął rękawiczki i zaczął przesuwać w palcach różaniec. Na bledziutkich fioletowych paciorkach pozostały już tylko punkciki czarnej farby.
Po pięciu minutach, które zdawały się ciągnąć w nieskończoność, pułkownik zaczął kołować do startu, a za nim podążył „Hrabia” i pozostali. Stigler wsunął różaniec do kieszeni na piersi i zasunął zamek błyskawiczny. Wciągnął rękawiczki i delikatnie popchnął do przodu dźwignię przepustnicy.
Z dysz wylotowych silników wystrzeliły pomarańczowe stożki płomieni. Biała Trójka potoczyła się po trawie pasa startowego, zostawiając za sobą mglisty obłok o zapachu węgla. Me 262 wył upiornie i powoli nabierał szybkości, aż jego trzy golenie stawały się trzema rozmazanymi plamami na uciekającym do tyłu trawiastym pasie.
Franz wiedział, że odrzutowiec musi mieć około dwóch kilometrów przed sobą, żeby osiągnąć prędkość startową stu dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę, trzymał więc wolant w pozycji neutralnej, żeby nos się nie unosił. Widział linię rosnących w oczach drzew na końcu pasa. Dalej sterczały wieżyczki i dachy Feldkirchen. Przyciągnął wolant i uniósł nos maszyny.
Reklama
Odrzutowiec zawahał się, najpierw przednie koło opornie oderwało się od ziemi, po czym cała maszyna uniosła się w powietrze. Czubki drzew mignęły pod wirującymi kołami. Po schowaniu podwozia samolot pomknął, zasysając powietrze do turboodrzutowych silników, które je podgrzewały, zwiększając siłę ciągu. Inaczej niż w momencie obrotowym silników stodziewiątek, w Me 262 silniki pracowały razem, czego bezpośrednim wynikiem była właśnie zwiększona szybkość.
Patrzyli ze zdumieniem na odrzutowce
Eskadra pięciu samolotów skierowała się na północny wschód, lecąc nisko i nabierając szybkości przed rozpoczęciem wznoszenia. Niebo wokół było puste. Nagle Stigler zrozumiał, co Steinhoff miał na myśli, mówiąc: „Luftwaffe to my”. Przez opływową pleksiglasową owiewkę patrzył na rozciągającą się w dole Bawarię. Topniejący śnieg odsłaniał wiosenne pastwiska i krajobraz mienił się bielą i zielenią. Nigdy jeszcze nie prowadzono paskudnej wojny w piękniejszym miejscu, pomyślał.
Z szybkością siedmiuset sześćdziesięciu kilometrów na godzinę eskadra przemknęła nad kobiecą załogą dział przeciwlotniczych wokół lotniska. Piloci nazywali te dziewczyny „bojowymi laleczkami”. Śmignęli nad zniszczonymi wioskami, a kobiety, dzieci i starcy biegli, by ich zobaczyć.
Przelecieli nad kolumnami uchodźców, będących częścią dwóch milionów bezdomnych, którzy teraz obozowali w wioskach i wzdłuż bocznych dróg. Przecięli przestrzeń nad autostradą, gdzie huk ich maszyn odbił się echem od betonu, przywołując spod drzew pokonanych pilotów i zmęczonych mechaników, którzy czekali tam, żeby się poddać. Mężczyźni wychodzili na drogę i patrzyli ze zdumieniem na odrzutowce mknące nad sosnami, pozostawiające po sobie wyzywający ryk, od którego szybciej zabiły im serca.
Reklama
Ludzie na ziemi osłaniali dłońmi oczy, wbijając wzrok w pięć wznoszących się ku słońcu odrzutowców. Jedni płakali z dumy, a inni ze smutku. Niektórzy kręcili pogardliwie głowami, widząc ten bezsensowny upór.
30 maszyn wroga
Natomiast wszyscy wiedzieli, że piloci pędzą na spotkanie z przeważającymi siłami wroga. Na własne oczy zobaczyli, że Göring nie miał racji. Siły powietrzne ich nie opuściły. Dojrzeli też coś więcej, co według marszałka Rzeszy zniknęło z niemieckich przestworzy: waleczność.
Dziewięć tysięcy siedemset metrów nad ziemią W swoim samolocie lecącym po prawej stronie z tyłu trójkątnego szyku Stigler usłyszał, jak Steinhoff podekscytowanym głosem oznajmia, że widzi bombowce. Pułkownik skierował eskadrę w lewo, na północ, i wtedy Stigler je zobaczył. Płynęły nad szachownicą pól niczym strzępiasta srebrna chmura.
Jego oczy rozbłysły. Niewielka gromadka zaledwie trzydziestu kilku maszyn przesuwała się na zachód pomiędzy miastami Straubing i Inglostadt. W porównaniu z częstymi nalotami dwóch tysięcy bombowców trzydzieści samolotów to była fraszka.
Metoda ataku Me 262
Steinhoff rozpoczął natarcie z szybkością ośmiuset kilometrów na godzinę. Metoda ataku Me 262 różniła się od tej stosowanej w innych myśliwcach. Konieczne było zrównoważenie ogromnej prędkości płatowca z silnikami turboodrzutowymi. Minęły czasy powtórek nurkowania, ostrzeliwania i wznoszenia. Obecnie należało popędzić do bombowca, zaatakować z boku albo z tyłu, podciągnąć w górę, zatoczyć łuk i powtórzyć atak.
Odsunął palcem metalową osłonę spustu. Położył kciuk na brązowym przycisku, który uruchamiał cztery trzydziestomilimetrowe działka w nosie odrzutowca. Stigler powtarzał swoim kursantom to, czego dowiedział się wcześniej, a mianowicie, że te działka pięcioma pociskami mogą „przerąbać skrzydło B-17”. Teraz miał okazję to sprawdzić.
Reklama
„Kłopoty od góry”
Bombowce wciąż były maleńkie i znajdowały się daleko poza zasięgiem, kiedy Franz spojrzał w górę i oniemiał. Wprost na nich pędziło z wysoka stado srebrnych myśliwców. Znał te sylwetki – długie nosy, proste skrzydła i wąskie ogony.
W kwietniu ubiegłego roku zestrzelił jeden taki. Niemcy nazywali te samoloty „latającymi krzyżami”, a Amerykanie „mustangami”. Nosiły oficjalne oznaczenie P-51 i była ich tu teraz co najmniej setka. Pilot wiedział, że znalazł się w tarapatach. W tej samej chwili odezwał się spokojny, profesorski głos Steinhoffa:
– Kłopoty od góry.
W normalnej sytuacji Me 262 mógł bez trudu przegonić i wymknąć się P-51. Jeśli jednak amerykański myśliwiec znajdował się powyżej niego, mógł znurkować i nabrać dość szybkości, by przez krótki czas mu dorównać. Osłaniając oczy, Stigler patrzył w niebo i zdjął palec ze spustu, widząc, że mustangi nurkują.
Zerknąwszy kolejny raz w górę, zobaczył, że trzy P-51 odrywają się od nurkującego stada i pikują wprost na niego. Wiedział, że tej bitwy nie może wygrać, i tamci też to wiedzieli. Me 262 po jego lewej skręciły w lewo, a Franz wykonał ostry skręt w prawo.
Reklama
Tego dnia nie zbliżył się do bombowców na tyle, by dostrzec znaki na ich ogonach, które na pewno by rozpoznał, a mianowicie białą literę K w czarnym trójkącie z żółtą obwódką, znak 379. Grupy Bombowej. Wykonał odwróconą beczkę i instynktownie zastosował taktykę, która przez trzy lata w stodziewiątce ratowała mu życie. Zanurkował.
Desperacja ucieczka przed „mustangami”
Celując w ziemię, pozwolił odrzutowcowi pędzić jak rakieta. Wbiło go w fotel. Kątem oka zobaczył mknące za nim myśliwce P-51. Inne roiły się wokół jego kolegów. Pchnął drgający wolant do przodu, by lecieć jeszcze bardziej stromo. Wskazówka szybkościomierza drżała. Pilot poczuł przygniatający mu mostek ciężar narastającego przyspieszenia.
– Dunaj Jeden, mój koń okulał! – rozległ się w słuchawkach krzyk porucznika Fahrmanna.
To oznaczało kłopoty z silnikiem i Franz wiedział, że samolot Fahrmanna został ostrzelany. Kilka sekund później porucznik oznajmił, że skacze.
Biała Trójka leciała pionowo w dół, coraz szybciej i szybciej ku warstwie chmur znajdującej się na wysokości sześciu tysięcy metrów. Oczy pilota łzawiły. Wskazówka szybkościomierza przekroczyła granicę dziewięciuset sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Czerwona linia wymalowana była przy tysiącu kilometrów. Gdyby wskazówka dotarła do tego punktu, stery by znieruchomiały i odrzutowiec mógłby się rozpaść.
Reklama
Me 262 zmienił się w pocisk
Stigler wiedział, że zostawił za sobą nieprzyjacielskie myśliwce, kiedy obok jego kabiny mknęły do tyłu chmury, uzmysławiając mu jego oszałamiającą szybkość. Dzięki sile grawitacji i turboodrzutowym silnikom Me 262 zmienił się w pocisk, który w kilka sekund pokonał trzy tysiące metrów.
Kiedy wystrzelił u dołu chmur, całą przednią szybę wypełniła mu szachownica pól. Doszedł do wniosku, że jest bezpiecznie oddzielony warstwą chmur od toczącej się wyżej walki. Spróbował wyjść z lotu nurkowego, ale drążek sterowy ani drgnął, jak unieruchomiony przez „zły urok”.
W kabinie zapanowała cisza. Jedynie wycie wiatru wokół skrzydeł mówiło Stiglerowi, że żyje. Strzałka prędkościomierza drgała na tysiącu kilometrach. Przekroczył dopuszczalne dla tego samolotu granice. Zapomniał o obowiązującej regule, by nie nurkować odrzutowcem z taką szybkością, przy której siła grawitacji zostaje zniesiona.
Teraz samolot uwiązł w śmiertelnym pikowaniu. Pilot z całych sił próbował przyciągnąć drążek, ale ten pozostał nieruchomy. Wciśnięty w fotel, zdawał sobie sprawę, że nie może wyskoczyć. Poczuł chłód, kiedy w jego głowie pojawiła się myśl: Właśnie sam się zabiłem. Gorączkowo zaczął się modlić.
Reklama
W ostatniej chwili
Kopnij ster kierunku! Franzowi się zdawało, że słyszy te słowa. A przecież w słuchawkach panowała cisza. Może przypomniał sobie głos któregoś z instruktorów w szkole pilotażu odrzutowców. Uchwyciwszy się nieruchomego drążka sterowego, wbił pięty w pedały sterów. Przycisnął lewy z całych sił. Tył kadłuba zadrgał. Przydepnął prawy i samolot znowu zadrgał.
Stigler zaczął kopać pedały, raz, drugi, aż ogon samolotu zaczął chodzić na boki. Nagle drążek się poruszył. Odrzutowiec znalazł się poniżej trzech tysięcy metrów, po chwili dwóch tysięcy czterystu. Coraz bliżej były pola, Franz widział już zagony i drogi. Miał ogromną ochotę zdławić przepustnicę, jednak się powstrzymał. Wciąż tylko kopał pedały steru. Uwiesił się na drążku. Był przekonany, że ten za chwilę trzaśnie.
Nos Białej Trójki delikatnie drgnął, a potem się uniósł. Z zaciśniętymi zębami, wytężając siły, Franz zmusił samolot do wejścia w łagodny, zakrzywiony tor lotu. Zobaczył zbliżającą się ziemię, odległą zaledwie o sześćset, po chwili już tylko trzysta metrów. Nie miał pewności, czy łuk, po którym leci, jest wystarczający, by zdążył się zakrzywić nad powierzchnią ziemi. Przestał oddychać, ale nie przestał ciągnąć wolantu. Kiedy podwieszone silniki już miały zahaczyć o grunt, nos maszyny się podźwignął, a siła ciągu silników odepchnęła samolot od ziemi.
Odzyskawszy kontrolę, ze wskazówką wysokościomierza na zerze, Franz leciał wzdłuż pola. Zerknąwszy w lewo, zobaczył na swojej wysokości twarze wstrząśniętych rolników. Wznosząc się i zawracając, złapał oddech. Potem zobaczył niewiarygodny obrazek. Rolnicy zadeptywali płomienie ogarniające stos siana wyłożonego dla bydła. To od jego silników siano zajęło się ogniem.
Reklama
Mógł ostrzec innych
Przeleciał ponownie obok ludzi na polu i pomachał do nich przepraszająco. Patrzyli na niego oniemiali z wrażenia i nie byli w stanie zareagować. Krowy rozbiegły się przerażone hukiem odrzutowca. Rolnicy zajęli się znowu gaszeniem ognia. Franz zawrócił w stronę Monachium, minął pióropusz czarnego dymu unoszącego się nad Ingolstadt, gdzie B-17 zbombardowały skład broni i amunicji. Rozpiął swoją czarną skórzaną kurtkę.
Spocony, przeklinał się za głupotę. Jednocześnie dziękował Bogu, że leciał razem z nim. Instruktorzy nie uprzedzili go, że Me 262 nie wolno nurkować. Nikt nie doświadczył tego co on, żeby móc wrócić i ostrzec innych. Franz wiedział, że nie wyszedł z tego lotu nurkowego samodzielnie. Coś innego zdjęło zły urok i była to siła znacznie potężniejsza od jego mięśni.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Adama Makosa i Larry’ego Alexandra pt. Rycerze wojennego nieba (Dom Wydawniczy Rebis 2025). Przekład: Konrad Majchrzak, Marta Jabłońska-Majchrzak.