Taktyka wilczych stad była kluczem do sukcesu niemieckich podwodników w pierwszych latach II wojny światowej. W wyniku ataków U-Bootów alianci stracili tysiące transportowców. Do pierwszego skoordynowanego uderzenia doszło we wrześniu 1940 roku.
19 września 1940 roku o 11.52 (…) Rolf Hilse, radiooperator na U-48, niespodziewanie otrzymał zaszyfrowaną wiadomość od znajdującego się w pobliżu U-Boota. Nadawcą był Günther Prien, kapitan U-47 i jedna z trzech podwodnych gwiazd Dönitza.
Reklama
Prien wzywa U-48
Prien cieszył się powszechnym szacunkiem, ponieważ pierwszy aliancki frachtowiec, Bosnię, zatopił już w drugim dniu wojny. Dostrzegłszy obłok dymu na horyzoncie, Prien zanurkował „jak ważka mknąca nad strumieniem”, pozwolił statkowi przejść ponad swoją pozycją, wynurzył się i zaatakował go za pomocą pokładowego działa.
Kiedy wywróciła się jedna z szalup Bosni, załoga Priena wzięła na pokład jakiegoś solidnie poturbowanego nastolatka, który zdał swoim porywaczom pierwsze wojenne świadectwo z punktu widzenia ofiary U-Boota.
– Nie sposób sobie tego wyobrazić – wspominał Prien słowa chłopca, wypowiadane w gwarze londyńskiej. – Człowiek gapi się na morze i nic nie widzi, tyle co niebo i wodę, a tu nagle wyskakuje koło niego sakramencko wielka rzecz, sapiąc jak mors. Jużem myślał, że to sam potwór z Loch Ness.
Podczas obecnego rejsu U-47 wystrzelił we wcześniejszej bitwie wszystkie torpedy poza jedną i przez ostatnie kilka dni pełnił funkcję okrętu meteorologicznego.
Reklama
Była to żmudna i niechętnie pełniona służba, polegająca na nadawaniu, często za pośrednictwem wypełnionych helem kondomów, sporadycznych komunikatów pogodowych, z których niemieccy meteorolodzy korzystali, aby prognozować pogodę nad Wielką Brytanią na potrzeby planowania nalotów Luftwaffe.
Czas sformować wilcze stado
Hilse odszyfrował wiadomość. Prien potrzebował U-48, nowszego okrętu wyposażonego w nowocześniejszą radiostację, aby nadać ważną depeszę do Dönitza: wykrył konwój składający się z ponad czterdziestu jednostek, zmierzający na wschód, kursem na Wielką Brytanię, i oczekiwał rozkazów.
Wiadomość od Priena, nadana za pośrednictwem Kapitänleutnanta Bleichrodta, dotarła do Dönitza w Kerneval nieopodal Lorient, w świeżo utworzonej kwaterze głównej U-Bootów (w języku niemieckim noszącej rozwlekłą jak górskie pasmo nazwę Operationsabteilung der Befehlshaber der Unterseeboote, a przez osoby, które miały dużo zajęć i mało czasu, zwanej po prostu BdU).
Zaledwie trzy tygodnie wcześniej, 29 sierpnia, Dönitz i jego młody owczarek alzacki Wolf przeprowadzili się z Paryża do zarekwirowanej Villi Kerillon, uroczego, choć niewielkiego dziewiętnastowiecznego budyneczku o pobielonych ścianach. Stamtąd nadzorowano stale rozwijającą się bazę operacyjną okrętów podwodnych w Lorient.
Dostrzegając nadarzającą się okazję, Dönitz rozkazał U-48 podążać za sygnałem naprowadzającym Priena. Następnie wysłał podobną depeszę do czterech innych U-Bootów, w tym U-99 i U-100, dowodzonych przez rywalizujących ze sobą asów Ottona Kretschmera i Joachima Schepkego, rozkazując im udać się na tę samą pozycję.
Konwój HX.72 na celowniku
Zgromadzone okręty ustawiły się w odległości pięciu mil morskich od siebie od czoła konwoju HX.72, złożonego z czterdziestu trzech statków (…) transportujących tysiące ton towarów i materiałów z Halifaksu w Nowej Szkocji do Liverpoolu. Wypadki rozwijały się w idealnej zgodności ze scenariuszem, który Dönitz przećwiczył podczas gry wojennej.
Reklama
O zmroku Prien podał pozycję, kurs i prędkość brytyjskich statków. U-Booty zastawiły zasadzkę, zgodnie z rozkazami dowództwa powstrzymując się od karmienia mew lub wyrzucania pustych puszek do morza, bo mogłoby to zdradzić ich kryjówki, zanim konwój znajdzie się w idealnej pozycji do przeprowadzenia ataku. (…)
Po latach przygotowań Dönitz z powodzeniem sformował pierwsze w tej wojnie wilcze stado, składające się z sześciu okrętów. W końcu U-Booty złamały szyk i skupiły się wokół konwoju.
Zawrotna kariera Otto Kretschmera
Otto Kretschmer miał zaledwie dwadzieścia osiem lat, nałogowo palił cygara i był najsłynniejszym dowódcą U-Bootów w nabierającej rozpę du wojnie. Na początku sierpnia wpłynął do Lorient pod siedmioma powiewającymi zwycięsko chorągiewkami, po jednej na każdy ze statków, które, jak uważał, z powodzeniem storpedował.
Następnego dnia w Paryżu Dönitz poinformował Kretschmera o przyznanym mu odznaczeniu Krzyża Rycerskiego za największą liczbę jednostek zatopionych podczas jednego rejsu. W zwykłych okolicznościach Kretschmer musiałby się udać do Berlina, aby odebrać wyróżnienie osobiście z rąk Hitlera.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Ponieważ jednak nie można było sobie pozwolić na utratę takiego dowódcy, następnego dnia do Lorient przyleciał wielki admirał Raeder, najwyższy stopniem oficer marynarki niemieckiej. Po ceremonii Kretschmer i jego ludzie, wynędzniali jak strachy na wróble, żłopali piwo na pokładzie U-99.
Wieść o wyczynie Kretschmera dotarła do Berlina, do Ministerstwa Propagandy, którego personel natychmiast przystąpił do pracy, rozpowszechniając w prasie artykuły na temat nowego asa. Miesiąc później Kretschmer był już sławny i fetowany niczym gwiazda filmowa. Zachwyty były w pełni uzasadnione.
Reklama
Obsesja na punkcie wojny morskiej
Kretschmer był genialnym podwodnikiem; na początku 1936 roku należał do pierwszych i najbardziej wyróżniających się uczniów szkoły załóg U-Bootów w Kilonii, gdzie był wychowankiem samego Dönitza.
Pomimo niewątpliwych talentów pozostali prymusi nie byli pozbawieni oczywistych wad. Prien był uparty i narwany, a Schepke, którego niepospolity urok szedł, jak to zwykle bywa, w parze z kompulsywną potrzebą popularności, był niewylewającym za kołnierz kobieciarzem.
Do przywar Kretschmera należały obsesja na punkcie wojny morskiej, przesłaniająca mu wszelkie inne zainteresowania, brak tolerancji wobec tych, którzy nie podzielali jego priorytetów, oraz mrukliwość, a zatem cechy, które w podwodnym świecie okazywały się cnotą.
Któregoś razu w Lorient, podczas przerwy pomiędzy kolejnymi patrolami, Kretschmer przyłapał swoich czterech matów (ich nazwiska – Bergman i Clasen, Schnabel i Kassel – brzmiały jak imiona postaci z bajek), gdy zalani w pestkę próbowali na czworakach przemknąć pod oknami jego hotelu Beau Séjour. Następnego dnia ustawił swoich marynarzy w szeregu na nabrzeżu i palnął im kazanie, grożąc wyciągnięciem surowych konsekwencji, jeśli kiedykolwiek powtórzą swoje zachowanie.
Reklama
Nikt nie zatopił więcej niż on
Reprymenda była brutalna. Podobne brewerie były udziałem wszystkich załóg U-Bootów włącznie z kapitanami, którzy po tygodniach spędzonych na morzu, gdy śmierć nieustannie zaglądała im w oczy, folgowali sobie na lądzie. Kretschmer dał pokaz swojego braku tolerancji dla wszelkich słabości. W czasie pokoju byłby okropnym przełożonym, lecz na okręcie podwodnym skłaniało to jedynie podwładnych do cięższej i bardziej ofiarnej pracy ku zadowoleniu szefa.
Metoda, jakkolwiek realizowana, się sprawdziła. W kwietniu 1940 roku, gdy Kretschmer wypływał z portu nowiuteńkim U-99 w dziewiczą podróż, inspektor portowy krzyknął do niego:
– Dbaj o nią, a zatopi dla ciebie całą Royal Navy!
Przesadzał, ale jedynie odrobinę. Żaden dowódca U-Boota nie zatopił więcej alianckich statków niż Kretschmer. Tamtego pierwszego dnia, jeszcze przed wypłynięciem, jeden z marynarzy zauważył parę podków zwisających z kotwicy U-Boota. Kretschmer rozkazał je namalować na kiosku.
Kolejną domalowywano po każdym zwycięstwie. Szczęście miało w tym jednak niewielki udział, co kapitan udowodnił podczas inauguracyjnego ataku taktyką wilczego stada.
Reklama
Pierwsze ofiary wilczego stada
Bleichrodt strzelił pierwszy, pozbywając się reszty torped. Jeden frachtowiec zatopił, drugi uszkodził. Zastąpił wówczas Priena, który podążał za konwojem jak cień, komunikując się przez radio z pozostałymi U-Bootami i z samym Dönitzem.
U-48 w nowej roli zasypał Lorient meldunkami. Kretschmer, którego nazywano „Milczącym Ottonem” ze względu na głęboką niechęć do korzystania z radiostacji, wpadł w furię, obawiając się, że beztroska paplanina zdradzi pozycję wilczego stada.
Kretschmer położył okręt na kurs kolizyjny z konwojem i wściekle pruł fale oceanu, utrzymując ciszę radiową. Po drodze natknął się na Priena. Nie chciał przegapić okazji do zawstydzenia rywala, więc w absolutnej ciszy zbliżył się do jego okrętu, prawie go taranując. Przeraził tym marynarzy Priena, którzy przez krótką chwilę sądzili, że zostali zaatakowani.
Dönitz umacniał w swoich załogach poczucie braterstwa, zabraniając marynarzom golenia się podczas rejsu, aby poza wspólnym celem połączyło ich także podobieństwo fizyczne. Dzięki jego zabiegom oraz bliskiej więzi wynikającej ze wspólnie przeżywanych niebezpieczeństw i lęków podwodnicy faktycznie tworzyli nieomal rodzinę.
Reklama
Nieodłącznym elementem systemu była też jednak rywalizacja i dążenie do udowodnienia swojej wyższości: kapitanowie brali udział w nieludzkim wyścigu o wielkość zatopionego tonażu.
– Powinieneś wystawić jakieś warty – rzucił pogardliwie Kretschmer do stojącego w kiosku Priena, nabierając szybkości.
Kretschmer atakuje
W świetle księżyca U-Boot skracał dystans, aby zaatakować frachtowiec. Wprawdzie zarówno instrukcja torpedowania, jak i oficjalne niemieckie Memorandum do dowódców okrętów podwodnych zalecały zachowanie minimalnej odległości tysiąca metrów od torpedowanego celu, ale Kretschmer chciał się przekonać, co się stanie, gdy skróci ten dystans o połowę.
U-99 przemknął obok niszczyciela eskorty, lokując się pomiędzy kolumnami konwoju. Na mgnienie oka bezmiar nocnego nieba rozświetlił blask eksplozji torpedy, która rozerwała rufę zbiornikowca Invershannon.
Reklama
Następnie Kretschmer przeniósł się na ocienioną stronę konwoju i natknął się na solidnie obciążony parowiec Baron Blythswood o wyporności trzech tysięcy siedmiuset ton. Statek zatonął w ciągu zaledwie czterdziestu sekund. Przez powstałą lukę Niemiec dostrzegł kolejny tłusty cel. Tym razem torpeda trafiła w śródokręcie. Mający na koncie trzy trafienia Kretschmer zatrzymał silniki U-99, pozwalając konwojowi się oddalić.
Pod samym nosem eskorty
Jego radiotelegrafista odebrał wezwanie o pomoc nadane przez Elmbank. Tak śmiały atak z wnętrza konwoju podczas bitwy o Atlantyk zdarzył się wprawdzie po raz pierwszy, ale nie był nowością. Dönitz, który osobiście przekonał się o skuteczności takiego postępowania, służąc pod Forstmannem, zdołał – albo przynajmniej tak twierdził, nie chcąc ustępować swym młodym kapitanom – więcej niż jeden raz przejść niezauważony pod nosem eskorty i zaatakować potem kolumnę statków handlowych.
Większość dowódców U-Bootów wiedziała (co logiczne), że skuteczność ataku radykalnie rośnie, jeśli uda się jakimś sposobem ominąć niszczyciele i z bliskiej odległości uderzyć na grupę frachtowców.
U-Booty typu VII-C były ponadto wyposażone w cienką powłokę zewnętrzną, dzięki której podczas wynurzenia w celu nabrania powietrza przypominały płaskodenny statek. (Powłoka miała otwory, które umożliwiały swobodny przepływ wody pomiędzy nią a cylindrycznym kadłubem sztywnym, aby ciśnienie nie uszkodziło kamuflażu).
Reklama
Tylko jednak nieliczni kapitanowie mieli dość odwagi, aby się na to zdecydować. Brak pewności co do skuteczności brytyjskich sonarów, nazywanych wówczas „asdykami” (ASDIC), skłaniał wielu dowódców do wystrzeliwania torped spoza zasięgu wykrywania okrętów eskorty, z odległości trzech tysięcy metrów lub nawet większej.
Żałośnie nieskuteczna Royal Navy
Tak naprawdę we wczesnej fazie wojny działania Royal Navy przeciwko U-Bootom były żałośnie nieskuteczne. Brytyjskie okręty nie dysponowały radarem, a jedynie nieliczne wyposażono w asdyk. Urządzenie to umieszczano poniżej kadłuba okrętów eskortowych, w kopule przypominającej olbrzymią narośl.
Wysyłało impulsy dźwiękowe, głośne „ping”, którym odpowiadały antyfonalne „tong” powstające po uderzeniu fali dźwiękowej w lity obiekt znajdujący się w promieniu trzech tysięcy metrów. Pozwalało to precyzyjnie ustalić kierunek i odległość. Asdyk nie słynął jednak ze skuteczności, ponieważ kolejne emitowane przez niego fale ulegały zniekształceniu z powodu różnicy gęstości warstw wody, a całkowicie zawodził w przypadku jednostek, których prędkość przekraczała osiemnaście węzłów.
Co gorsza, mało kto znał się na jego prawidłowej obsłudze. Jeden z operatorów porównał pracę z asdykiem do gry na harfie, umiejętności wymagającej zręczności i wytrwałości, których brakowało wyznaczonym do tego niedoświadczonym osobom.Tamtej nocy Kretschmer perfekcyjnie przeprowadził atak na konwój: ze strefy patrolowanej przez eskortowce, w ramach wilczego stada.
Dönitz miał rację
W pamiętnikach pod datą 22 września 1940 roku Dönitz, z bezpośredniością maskującą poczucie wyższości nad krótkowzrocznymi przełożonymi, którzy pokrzyżowali mu plany, zanotował: „Potyczka sprzed kilku dni dowodzi poprawności reguł sformułowanych w okresie pokoju”.
Skuteczność wilczych stad została wykazana najpierw podczas gry wojennej, a następnie podczas manewrów. Teraz zaś udowodniła swoją wartość w walce.
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Simona Parkina pt. Ptaki i wilki. Tajna gra, która odwróciła losy II wojny światowej. Jej polskie wydanie ukazało się nakładem Domu Wydawniczego Rebis 2021.
Historia niezwykłych bohaterów wojny na Atlantyku
Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. W celu zachowania jednolitości tekstu usunięto przypisy, znajdujące się w wersji książkowej. Tekst został poddany podstawowej obróbce korektorskiej.
Ilustracja tytułowa: U-Boot na obrazie Augusto Ferrera-Dalmau (CC BY-SA 3.0).