11 czerwca 1963 roku James D. Hardy pracujący w Centrum Medycznym Uniwersytetu Missisipi, przeprowadził przeszczep płuca u Johna Richarda Russella – więźnia odsiadującego dożywocie za morderstwo. Była to pierwsza raka operacja w dziejach. Jak przebiegła i jak opowiadał o niej sam lekarz?
James D. Hardy wspomina: „Od chwili uzyskania zgody ułożyliśmy dokładny program działania, który miał wejść w życie z chwilą, gdy w szpitalu znajdzie się dawca płuca. Nasze oba zespoły były przez dwadzieścia cztery godziny w pogotowiu”.
Reklama
Pierwszy: doktor Martin L. Dalton, doktor Gordon Robinson i doktor Benton M. Hilburn, miał pobrać płuco; drugi zespół: doktor Watts R. Webb, doktor George R. Walker i ja – miał dokonać jego wszczepienia. Trwało to prawie osiem pełnych napięcia dni, aż do 11 czerwca 1963 roku.
Tego dnia wieczorem, około 19.30, przywieziono na ostry dyżur pacjenta z ciężkim zawałem, we wstrząsie. Zostaliśmy zawiadomieni, gdy zawiodły wszelkie próby ponownego uruchomienia serca przez masaż zewnętrzny i sztuczne oddychanie.
Interniści nie byli pewni, czy jego płuca nam się przydadzą, ponieważ po zawale nagromadziło się w nich wiele płynu. Decydujące jednak było to, że razem z umierającym przybyła do szpitala rodzina. Powiedziano nam, że są gotowi wyrazić zgodę na sekcję zwłok i na ofiarowanie narządu.
Jeden z nas pobiegł jak najszybciej, aby uzyskać zezwolenie na wyjęcie płuca, a tymczasem zabraliśmy zmarłego do sali operacyjnej. Przez cały czas wykonywano zewnętrzny masaż serca, bezpośrednio do serca wstrzyknięto heparynę, a płuca przewietrzano tlenem przez specjalny dren oskrzelowy, robiono więc wszystko tak, jak to było wypróbowane przez nas w laboratorium.
W czasie gdy przeprowadzano próby krwi zmarłego, Russella dostarczono jak najszybciej do drugiej sali operacyjnej. Była prawie dwudziesta, kiedy dowiedzieliśmy się, że grupa krwi zgadza się w ośmiu na trzynaście punktów. Natychmiast po zaaplikowaniu narkozy otworzyliśmy lewą jamę klatki piersiowej Russella.
Reklama
Ogromne trudności
Operacja nie należała do łatwych nie tylko dlatego, że była pierwszą tego rodzaju. W czasie jej trwania wystąpiły dodatkowe poważne trudności, których Hardy i Webb nie przewidywali.
Już przy odsłanianiu lewego płuca natknęli się na tak silne zrosty między płucami i opłucną ścienną, że obawiali się, czy nie będą musieli przerwać zabiegu. Stojąc obok stołu operacyjnego, rozważali w niebywałym napięciu wszelkie możliwości, jakie im pozostały. Ostatecznie udało im się zrobić otwór, przez który uzyskali dostęp do płuca.
Znaleźli zbiorniki ropy i liczne ogniska zakażenia, a tkanka płucna ledwie się poruszała, nawet wtedy gdy anestezjolog wtłaczał do płuc tlen pod ciśnieniem. Między aortą a przełykiem znajdowały się przerzuty raka, które przeszły z płuc na sąsiednie tkanki.
Wyjaśniło się ostatecznie, że usunięcie lewego płuca nie będzie mogło uratować życia Russella. Lewy pień oskrzelowy był zaatakowany tak silnie przez raka, że z wielkim trudem znaleźli wolne miejsce do podłączenia nowego płuca. Ukazał im się obraz straszliwego zniszczenia. Hardy i Webb pośpieszyli z nacięciem żył płucnych i połączeń oskrzelowych.
Z powodu nagromadzonej ropy Hardy nie odważył się na usunięcie części przedsionka serca wraz z końcami żył, jak to czynił na zwierzętach doświadczalnych. Lękał się, że w ten sposób otworzyłby zarazkom drogę do serca. Przeciął więc żyły na zewnątrz serca, potem tętnicę płucną oraz połączenie z pniem oskrzelowym i wydobył zniszczone płuco.
Niespodziewane powikłanie
Była 21.30. Na dany znak Dalton przyniósł płuco dawcy z sąsiedniej Sali operacyjnej. Kilka minut później Hardy i Webb zetknęli się z nowym powikłaniem, którego również nie mogli przewidzieć.
Reklama
John Richard Russell i dawca byli wprawdzie tego samego wzrostu, ale wskutek zniszczenia lewego płuca jama piersiowa Russella zrobiła się węższa. Prawe płuco natomiast, w swoim usiłowaniu przejęcia pracy chorego płuca, powiększyło się w lewo i przez to jeszcze bardziej zmniejszyło przestrzeń. Płuco dawcy okazało się za duże.
Była to prawdziwie rozpaczliwa chwila. Jeżeli nie udałoby się znaleźć odpowiedniej przestrzeni dla płuca, oznaczałoby to ostateczne poniechanie wszelkich nadziei i oczekiwań.
Po raz drugi doszło do narady przy stole operacyjnym. Hardy jednak zdecydował się pracować dalej i przesunąć prawe płuco. Masa nowego lewego płuca sprawiła znaczne kłopoty przy zakładaniu szwów, tym większe, że bez przerwy musieli mieć połączenie z aparatem tlenowym przez otwór oskrzelowy. Czterdzieści pięć minut upłynęło do chwili założenia ostatniego szwu.
Dren tlenowy usunięto i lewe płuco zszyto z lewym pniem oskrzelowym. Po piętnastu minutach anestezjolog przystąpił do wentylowania nowego płuca. Rozprężyło się ono całkowicie i wszelkie objawy, że zostało uszkodzone zawałem dawcy, zniknęły.
Uśmiechnął się i zasnął
Hardy potrzebował jeszcze godziny na zamknięcie jamy klatki piersiowej i wykonanie nacięcia tchawicy, przez które Russell miał w pierwszych dniach oddychać. Około 23.30 zakończono operację.
Reklama
Johna Richarda Russella przeniesiono do pokoiku na piątym piętrze wyposażonego w urządzenia chroniące przed zakażeniem. Obudził się w ciągu godziny, lecz potrzebował jeszcze czasu, aby zrozumieć, co do niego mówiono o przeszczepieniu nowego płuca. Uśmiechnął się i ponownie zasnął.
***
Russel zmarł po siedemnastu dniach na skutek niewydolności nerkowej. Sam przeszczep okazał się jednak wielkim sukcesem. O tym, jakie wnioski wyciągnął z niego doktor Hardy przeczytacie TUTAJ, albo w książce Jürgena Thorwalda pt. Pacjenci (Marginesy 2021). Powyższy tekst stanowi fragment tej publikacji.