W 1904 roku bojowcy Polskiej Partii Socjalistycznej mieli już dosyć bezczynnego patrzenia na bestialstwa kozaków, bezkarnie znęcających się nad Polakami. Postanowili chwycić za broń. Do konfrontacji doszło w niedzielę 13 listopada na placu Grzybowskim.
Radykalizacja nastrojów nastąpiła niemal natychmiast po wybuchu wojny [rosyjsko-japońskiej] w lutym [1904 roku]. Wszystkim po głowie chodziło, że i oni mogą znaleźć się na froncie. Tysiące rezerwistów, wśród nich wielu robotników, wcale nie miały ochoty zamarznąć zacara w jakimś zapomnianym zakątku Mandżurii.
Reklama
Potrzebne są wyszkolone bojówki
Tymczasem jednostki liniowe w tym rejonie składały się nawet w jednej trzeciej z Polaków. Zorganizowane przez władze demonstracje poparcia dla cara (spędzono na nie między innymi gimnazjalistów) wywołały gniew i oburzenie – zarówno wśród PPS-owców, jak i bundowców.
Władze partii szybko się zorientowały, że nie dysponują żadnymi środkami wsparcia dla robotników. W maju zaczęto organizować i szkolić bojówki mające bronić manifestantów przed policją i wojskiem – na razie jeszcze bez broni palnej. Latem radykalne nastroje nieco opadły. Jednak już wkrótce sytuacja – szczególnie po ogłoszeniu mobilizacji rezerwistów – znów się zaostrzyła. (…)
Pora na konfrontację
Wreszcie postanowiono zaznaczyć obecność PPS nie tylko w druku, ale i na ulicach. Dzień próby nadchodzi w niedzielę 13 listopada Termin i miejsce znają obie strony. Policję i oddziały kozaków jeszcze poprzedniego dnia porozmieszczano na podwórkach kamienic wokół placu Grzybowskiego.
Demonstranci od wczesnych godzin porannych, małymi grupkami, docierają na plac. Są tu z różnych pobudek: nie chcą iść do wojska, nie chcą pracować po dwanaście godzin, nie chcą być poniżanymi pariasami we własnym kraju, nie lubią majstra, nie chcą chodzić bez butów.
Reklama
Na pytania policjantów, których jest sporo w całym mieście, o to, dokąd idą, odpowiadają niezmiennie: „Na nabożeństwo do kościoła Wszystkich Świętych”. Wkrótce cały plac jest wypełniony po brzegi. Gdy tylko kończy się nabożeństwo, siostra Stefana Okrzei podaje mu czerwoną flagę – czy może raczej transparent z antymobilizacyjnym hasłem.
Ukryci w bramach policjanci z krańca placu widzą tylko wrogą czerwień. To jest ich cel. Rozlegają się pojedyncze głosy: „Śmiało podnieśmy sztandar nasz w górę!”, potem coraz głośniej: „To hasło święte, pieśń zmartwychwstania”, wreszcie wszyscy śpiewają: „Naprzód, Warszawo! Na walkę krwawą, świętą a prawą! Marsz, marsz, Warszawo!”.
Stefan Okrzeja chwyta za broń
Okrzeja, otoczony warszawską bojówką PPS, ze sztandarem w dłoni, rusza naprzód. Jeszcze wtedy nie wie, że za niecały rok będzie legendą. Martwą legendą. Robotnik z fabryki emalii czuje w kieszeni ciężar obijającego się o udo rewolweru. Wokół śpiew cichnie. Pora ruszać.
Miał szansę skończyć tylko dwie klasy szkoły realnej, potem w kolejnych fabrykach życia uczyli go na przemian majstrzy i działacze PPS. Był wyróżniającym się uczniem. Nie zawiedzie. Dziś on będzie nauczał innych.
Wtem z bramy jednej z narożnych kamienic wybiega grupa kilkudziesięciu policjantów: krzykami, przekleństwami i płazami szabli torują sobie drogę przez tłum w stronę sztandaru. Zebrani zamierają, jakby wyczekując dalszego obrotu spraw. Policjanci są przy sztandarze. Rewolwer już nie obija się o udo.
Pada pierwszy strzał. Oddaje go sam chorąży. Pada pierwszy policjant. Dla Okrzei nie ma już odwrotu: przed nim droga na Cytadelę i tabliczki z jego nazwiskiem – patrona ulic i szkół. Wielowiekowa tradycja strzelania diamentami znajduje godnego kontynuatora.
Po chwili pojedynczy huk zamienia się w rwącą się kanonadę. Zaskoczeni policjanci wpierw stają jak wryci, po chwili obracają się i zaczynają uciekać. Nie wszystkim się udaje. Sztandar dociera do bocznej uliczki. Zostaje zwinięty, a bojówkarze się rozpraszają. W tym dniu czerwony sztandar jest dla prawdziwego Polaka świętością.
Wielki sukces PPS
Do akcji wkraczają rezerwa policji i wojsko, odzyskują panowanie nad placem i aresztują niemal siedemset osób. W tym ponad dwieście pięćdziesiąt tych, które, schroniwszy się w kościele, opuściły go pod słowem honoru warszawskiego oberpolicmajstra, że nic im nie grozi.
Demonstracja siły PPS okazała się wielkim sukcesem. Pisały o niej wszystkie gazety, zarówno rosyjskie, jak i polskie – rządowo sankcjonowane – tytuły prasowe ugodowców. PPS znów był najsilniejszy, znów objął przywództwo, a „bunt w Warszawie” stał się faktem.
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Macieja Gablankowskiego pt. Piłsudski. Portret przewrotny. Biografia. Książka ukazała się nakładem SIW Znak.
Jeden z najbardziej kontrowersyjnych Polaków XX wieku
Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej.
1 komentarz