Obecnie w Polsce mamy tylko dwa progi podatkowe. W przededniu II wojny światowej było ich… osiemdziesiąt. Podejście dawnego fiskusa do ludzi biednych i do wielkich bogaczy nie mogłoby się bardziej różnić.
Ustawa o podatku dochodowym z 1935 roku zajmowała jedynie 10 stron w Dzienniku Ustaw. Przewidywała jednak aż 80 progów podatkowych od dochodów z pensji, rent i emerytur. Jeżeli wpływy pochodziły z innych źródeł (na przykład z kapitałów, gruntów, budynków czy działalności gospodarczej) stosowaną inną skalę, która obejmowała 82 progi.
Od 1 do 50% podatku
Ustawodawcy zadbali o to, aby najmniej zarabiający w ogóle nie płacili podatku dochodowego. W pierwszy, najniższy próg wchodziło się dopiero po przekroczeniu 1500 złotych rocznego dochodu. W dużym uproszczeniu można przyjąć, że dzisiaj byłoby to około 15 000 złotych.
Pracownik, który zarabiał rocznie do 1600 zł oddawał fiskusowi zaledwie 1% dochodów. Z kolei jeżeli udało mu się wyciągnąć od 3400 do 3600 rocznie (19 próg), to podatek wynosił 4,6%. Naprawdę dobrze zarabiający, którym pracodawca płacił od 14 000 do 15 000 złotych (40 próg) przekazywali skarbówce z tej sumy 12,2%. A mówimy już o równowartości dzisiejszych 140 000 – 150 000 złotych na rok.
Skala podatkowa rosła z każdym kolejnym progiem, aż do 50% przy dochodach od 192 000 złotych wzwyż (80 próg). Takie pieniądze uzyskiwała jednak tylko skromna garstka prezesów spółek czy dyrektorów banków, takich jak chociażby Andrzej Wierzbicki. Przewodniczący Zarządu Centralnego Związku Przemysłu Polskiego „Lewiatan” już w 1932 roku pobierał pensję w wysokości 32 000 złotych miesięcznie.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Chamstwo urzędników ma w Polsce długą historię. W 1924 roku boleśnie przekonała się o tym żona głowy państwaInne rodzaje dochodów
Jeżeli dochód pochodził z innych źródeł, niż pensje, renty i emerytury, to najniższy próg podatkowy wynosił 3% (tutaj również płaciło się dopiero po przekroczeniu 1500 złotych rocznego dochodu). W przypadku dochodu w granicach 3400-3600 złotych stawka rosła do 5%, z kolei jeżeli ktoś rocznie uzyskiwał 14 000-15 000 złotych płacił 9%.
Zarobki od 192 000 do 200 000 złotych obłożone były 35-procentowym podatkiem. W przypadku tej skali podatkowej Urząd Skarbowy kasował 50% dopiero za przekroczenie 2 000 000 złotych. Nie bez znacznie było zapewne to, że właśnie z „alternatywnych” źródeł, a nie ściśle z pensji, czerpali dochody naprawdę najbogatsi, a tym samym najbardziej wpływowi obywatele przedwojennej Polski.
Reklama
Ulga prorodzinna i „bykowe”
W ustawie przewidziano ulgi prorodzinne. Kowalski, który miał na utrzymaniu więcej niż jedną osobę, mógł za każdego kolejnego członka rodziny obniżyć stopę podatkową o dwa progi. W efekcie głowa pięcioosobowej rodziny, zarabiająca rocznie 6000 złotych płaciła 5,2% podatku, zamiast 6,8%.
Ulga dotyczyła osób, których roczny dochód nie przekraczał 7200 złotych (30 próg). Należy jednak pamiętać, że w ówczesnych realiach była to pensja nawet w Warszawie pozwalająca na całkiem wygodne życie.
Odwrotnie sytuacja wyglądała w przypadku, gdy podatnik był singlem i zarabiał ponad 3600 złotych rocznie. Nie tylko nie mógł liczyć na ulgi, ale jeszcze oczekiwano od niego sporych dopłat.
Fiskus nie miał litości i do podstawowego podatku doliczał bagatela 14% „bykowego”. W związku z tym (przynajmniej teoretycznie) doskonale zarabiający prezes banku, który nie miał żony i dzieci musiał oddać państwu aż 64% swoich dochodów.
Urzędnicy płacą więcej
Niezależnie od podatku dochodowego w listopadzie 1935 roku na mocy dekretu prezydenta Ignacego Mościckiego wprowadzono specjalny podatek od wynagrodzeń wypłacanych z funduszy publicznych. Z niego też zwolniono osoby najmniej zarabiające.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Poszczególne progi wyglądały następująco (dotyczyły miesięcznych uposażeń): 110-165 złotych – 5,5%, 165-220 złotych – 7%, 220-560 – 8%, 560-2350 – 10%, a ci zarabiający jeszcze więcej oddawali 15%.
W efekcie żonaty urzędnik, który miesięcznie zarabiał 265 złotych musiał oddać państwu 11,31 złotego z tytułu podatku dochodowego oraz 21,2 złotego specjalnego podatku. Do tego dochodziło jeszcze 2,65 złotego na Fundusz Pracy, 12,19 złotego na składki emerytalne oraz 7,31 złotego składki chorobowej. Po odliczeniu tego wszystkiego do ręki dostawał 210,34 złotego.
Ile zostawało w kieszeni?
Robotnik o takiej samej pensji brutto płacił składki chorobową i emerytalną w wysokości odpowiednio 7,95 złotego oraz 10,65 złotego. Dodatkowo przekazywał 1,33 zł na Fundusz Bezrobocia. Do ręki dostawał więc 225,81 złotych (85% kwoty wyjściowej).
Dla porównania obecnie pracownik zarabiający 2650 złotych brutto inkasuje niemal 1956 złotych (74%, a przy uwzględnieniu pełnych kosztów pracodawcy – tylko 61%).
Reklama
Wcale nie było tak różowo
Zanim jednak pomyślicie, że kiedyś było dużo lepiej, weźcie pod uwagę, że przed wojną obywatele mogli tylko marzyć o darmowej służbie zdrowia. Nie było też bezpłatnego szkolnictwa średniego i wyższego. Dodatkowo państwo zarabiało kokosy na biletach kolejowych, podatkach akcyzowych oraz monopolach.
Bibliografia
- Dziennik Ustaw Rzeczpospolitej Polskiej 1935.
- Kodeks podatkowy, T IV, Ustawodawstwo podatkowe z r. 1938, oprac. J. Basseches, I. Korkis, Lwów 1938.
- Klucz uniwersalny do obliczania ustawowych potrąceń od zarobków pracowników umysłowych i fizycznych, oprac. T. Zawisza, Warszawa 1939.