Prohibicja to nie tylko Ameryka lat 20., Arnold Rothstein i Al Capone. Pomysł zakazu sprzedaży alkoholu dotarł także nad Wisłę. Mało kto pamięta, że polskim zwolennikom abstynencji brakło zaledwie paru głosów do wprowadzenia całkowitej prohibicji. Ostatecznie uchwalono ustawę tyleż restrykcyjną, co powszechnie naruszaną.
Pod koniec 1919 roku Polska wciąż nie miała konstytucji ani własnych kodeksów, granice pozostawały niepewne, a wojna z bolszewikami właśnie wchodziła w decydującą fazę. Aż trudno uwierzyć, że w tych trudnych dniach Sejm Ustawodawczy skupiał swą uwagę nie na przyszłości państwa, ale… na sprzedaży alkoholu.
Reklama
W grudniu 1919 roku grupa posłanek postanowiła wykorzystać niedawno uzyskane prawa polityczne do zlikwidowania handlu napojami wyskokowymi.
Lex Moczydłowska, czyli prohibicja po polsku
Maria Moczydłowska, znana działaczka ruchu kobiecego i prezes Towarzystwa „Trzeźwość”, opowiadała się za całkowitą prohibicją. Z trybuny sejmowej w podniosłych słowach przekonywała, że „walka z okropną plagą ludzkości, z trucizną społeczeństwa” nie wpłynie na spadek dochodów państwa, ale wręcz przeciwnie: podniesie jego kondycję fizyczną i moralną.
Pomimo podejmowanych starań polskim sufrażystkom nie udało się wprowadzić totalnego zakazu sprzedaży napojów wyskokowych, na wzór prawa amerykańskiego i skandynawskiego.
Z dzisiejszej perspektywy ustawa z 23 kwietnia 1920 roku o ograniczeniach w sprzedaży napojów alkoholowych (lepiej znana jako „lex Moczydłowska”) i tak robi jednak wrażenie niezwykle restrykcyjnej. Ograniczenia nałożono na wszystkie napoje o zawartości alkoholu powyżej 2,5%, choć minister zdrowia publicznego miał prawo zakazywać sprzedaży także słabszych trunków.
Reklama
Całkowity zakaz w co dziesiątej gminie
Po pierwsze z obrotu całkowicie wykluczono napoje spożywcze o zawartości alkoholu powyżej 45%. Po drugie jeden punkt sprzedaży alkoholu miał przypadać na 2500 mieszkańców. Biorąc pod uwagę zagęszczenie ludności w Polsce oznaczało to, że często całe gminy albo miasteczka z samej mocy ustawy obejmowała prohibicja.
Do tego na wsi wyszynk musiał się mieścić w odległości minimum 300 metrów od: kościołów, szkół, więzień, sądów, dworców, stacji kolejowych, przystani statków parowych, zakładów zatrudniających powyżej 100 osób i domów modlitwy. W efekcie zdarzało się, że w całej miejscowości po prostu nie było miejsca, w którym mógłby stanąć. Gdyby te restrykcje nie wystarczyły, władzom lokalnym pozostawiono możliwość wprowadzenia całkowitej prohibicji.
W tym celu wystarczyło uzyskanie w miejskim lub wiejskim referendum zwykłej większości głosów. Pokaźna liczba gmin sięgnęła po ten środek i do 1930 roku całkowity zakaz obrotu alkoholem objął 1/10 z nich.
Również gdzie indziej na sprzedaż alkoholu nałożono istotne ograniczenia. Prohibicja obowiązywała w całym kraju co tydzień od godziny 15 w sobotę do 10 w poniedziałek, we wszystkie święta państwowe, a także m.in. podczas poboru do wojska, wyborów, tłumnych zgromadzeń ludności, jarmarków, targów, odpustów, pielgrzymek…
Polski ruch trzeźwości
Ograniczenia w żadnym razie nie były wymysłem paru nadgorliwych sufrażystek. Stał za nimi potężny ruch społeczny. Organizacje antyalkoholowe powstawały w Polsce niczym grzyby po deszczu.
Poza już wspomnianą i najprężniej działającą „Trzeźwością” istniały także m.in.: Polska Liga Przeciwalkoholowa, Abstynencka Liga Kolejowców, Koło Lekarzy Abstynentów, Wileńskie Towarzystwo Walki z Alkoholizmem i Innymi Nałogami, Katolicki Związek Abstynentów czy Polski Związek Księży Abstynentów.
Reklama
Za trzeźwością opowiadało się wielu księży i lekarzy. Zwolennicy prohibicji publikowali entuzjastyczne artykuły na łamach własnych czasopism. Wielu wierzyło, że całkowity zakaz sprzedaży alkoholu to wyłącznie kwestia czasu.
Pozorny sukces
Na ich korzyść – przynajmniej z pozoru – przemawiały statystyki. W świetle oficjalnych danych Polacy byli w okresie międzywojennym jednym z najmniej pijących narodów w Europie.
Oczywiście nie był to wyłącznie efekt rozwiązań prawnych i agitacji abstynenckiej. Polaków w większości po prostu… nie było stać na legalne picie. Produkcję wysokoprocentowego alkoholu objęto państwowym monopolem, który windował ceny i pomagał łatać budżet.
W roku 1938/39 z tego źródła pozyskano aż 418 mln złotych – 9% wszystkich wpływów państwa. Warzenie piwa odbywało się wprawdzie na zasadach wolnorynkowych, ale do cen doliczano akcyzy w kwocie od około 8 do przeszło 18 złotych za 100 kilogramów trunku (zależnie od zawartości alkoholu).
Reklama
Zaporowe ceny sprawiły, że w 1929 roku statystyczny Polak wypił tylko 1,6 litra spirytusu i 8,4 litrów piwa. W 1933 roku – u szczytu kryzysu gospodarczego – o wiele mniej, bo 0,8 litra spirytusu i 3,1 litrów piwa. Do poziomów sprzed zapaści gospodarczej nie powrócono aż do samego końca epoki.
Dla porównania w roku 2018 Polacy wypijali odpowiednio 3,3 litra spirytusu (przeszło cztery razy więcej niż w 1933 roku) i 100,5 litrów piwa (32 razy więcej!).
Picie z filiżanek
Oczywiście w tabelach Głównego Urzędu Statystycznego nie uwzględniano powszechnego zjawiska handlu nielegalnie produkowanym i przemycanym alkoholem.
Z badań społecznych, a nie danych podatkowych, wynikało, że w Polsce niezmiennie panuje plaga pijaństwa. Na wsiach „potajemne gorzelnictwo” uchodziło za zwyczajne zajęcie, w miastach piły już kilkuletnie dzieci, a z weekendowej prohibicji nic sobie nie robiono.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Autor artykułu z „Życia technicznego” z 1934 roku kpił, że „w każdą sobotę od południa i niedzielę pito alkohol zamiast w kieliszkach – w filiżankach”. Niczym w Ameryce powstawały nielegalne wyszynki, a na alkoholową swobodę przymykali oczy policjanci i urzędnicy.
W 1927 roku w publikacji wydanej przez Sekcję do Walki z Alkoholizmem przy Magistracie Miasta Łodzi ubolewano:
Reklama
Z różnych stron kraju [docierają wieści] o szerzącej się klęsce alkoholizmu. (…) W soboty i niedziele panoszy się pijaństwo w domach prywatnych; tajny wyszynk uprawiany jest na wielką skalę – wódka sprzedawana jest w piwiarniach, a nawet w sklepach.
Wśród pijaków spotyka się często funkcjonariuszy służby publicznej, zwłaszcza kolejarzy; pijaństwo sroży się w dni targowe; na terenie IX Komisariatu w dzielnicy Widzew w okresie od stycznia do maja 1923 roku wyciągnięto 22 pijaków z rynsztoka i wykryto 14 potajemnych wyszynków.
Finał do przewidzenia
Polska przygoda z prohibicją trwała mniej więcej tyle czasu co amerykańska i miała podobny finał.
W 1931 roku ustawę o ograniczeniach w sprzedaży napojów alkoholowych zliberalizowano tak bardzo, że na dobrą sprawę przestała obowiązywać. W obliczu kryzysu zwiększenie dochodów z akcyz i monopolu wydawało się władzom o wiele ważniejsze, niż zdrowie Polaków.
****
Powyższy tekst przygotowałem na potrzeby książki Przedwojenna Polska w liczbach (Bellona 2020). To wspólna publikacja autorstwa członków zespołu portalu WielkaHISTORIA.pl, ukazująca jak naprawdę wyglądało życie w II RP.