Latem 1939 roku Maria Błyszczuk wróciła do rodzinnego Czortkowa (województwo tarnopolskie) z Olszewicy, gdzie otrzymała swoją pierwszą posadę nauczycielki. Było piękne, upalne lato, ale w gorącym powietrzu wisiała groźba nadchodzącej wojny i ludzie zaczęli się do niej przygotowywać.
W Czortkowie zorganizowano kursy PCK. Dwudziestoczteroletnia Maria też się na nie zgłosiła. Nie tyle z patriotyzmu… W jej mieście było dużo więcej i dużo żarliwszych patriotów od niej, gotowych walczyć i ginąć za Polskę. Chociaż Maria także czuła się patriotką i była wychowywana w duchu hasła „Bóg, Honor i Ojczyzna”.
Reklama
W niedzielne popołudnia rodzina tradycyjnie zbierała się przy fortepianie, przy którym zasiadała matka. Maria akompaniowała jej na skrzypcach, siostra na mandolinie, a dwaj młodsi bracia na harmonijkach ustnych.
Śpiewali: „My, Pierwsza Brygada, strzelecka gromada, na stos rzuciliśmy nasz życia los, na stos, na stos…”. Albo: „Przybyli ułani pod okienko…”. I inne narodowe pieśni. Na kurs PCK Maria poszła jednak dla towarzystwa. Chodziły tam jej koleżanki, koledzy, lekarze.
„Idźcie państwo do domów i ukryjcie, co możecie”
Zaraz po zakończeniu kursu wybuchła wojna. Zaczął się ruch uciekinierów. Ludzie wychodzili na ulicę, żeby posłuchać komunikatów, bo w domu nie mieli radia. I wznosili okrzyki: „Zwyciężymy. Nie poddamy się. Anglia, Francja z nami…”.
Nie były to puste hasła. Zwłaszcza młodzież garnęła się do wojska, aby walczyć za wolną Polskę. Bracia Marii, Kazimierz i Stanisław, także chodzili do Wojskowej Komisji Rekrutacyjnej, ale tam mówiono im, że jeszcze nie czas, żeby zgłosili się później.
Reklama
17 września, kiedy czekali z innymi przed magistratem na komunikat, wyszedł burmistrz i powiedział: „Proszę państwa, bolszewicy zaraz tu będą. Idźcie państwo do domów i ukryjcie, co możecie”.
„Maria siedziała w domu i płakała”
Zapanował lęk jeszcze gorszy niż przed Niemcami. Za godzinę bolszewicy już byli. Szara, brudna masa ludzi, którzy szabrowali, wyłapywali Polaków, przystawiali im pistolety do głów, prowadzili polskich żołnierzy w niewolę.
Maria siedziała w domu i płakała. A dwaj jej bracia ruszyli razem z kolegami za uciekającą grupą polskiego wojska na południe, by tam zorganizować odpór.
Po drodze starszy, dwudziestodwuletni Kazimierz odesłał młodszego o dwa lata Stanisława do domu, żeby opiekował się matką i siostrami, a sam dotarł z wojskiem do Karpat, gdzie został schwytany przez bolszewików i wywieziony na Sybir. Po wojnie wrócił, ale nigdy nie odzyskał zdrowia i nie mógł wymazać z pamięci wspomnień głodu, nędzy, śmierci, katorżniczej pracy.
„Ich marzenia chwilowo się ziściły”
Tylko komuniści cieszyli się z nadejścia Sowietów. Z zachwytem słuchali ich przemówień, jak to jest teraz dobrze w Związku Radzieckim. Słuchali i bili brawo.
Wierzyli, że nowy ustrój komunistyczny zamieni ich chałupy, w których nie było podłóg, a okna znajdowały się na poziomie ziemi, na normalne domy.
Reklama
Że szklarz nie będzie musiał chodzić po wsiach ze skrzynką na plecach i pytać, czy komu nie potrzeba oszklić okna. Że mleczarz nie będzie musiał ciągnąć za sobą rozwalającego się wózka, tylko dostanie traktor…
Ich marzenia chwilowo się ziściły, bo dostawali posady. Nędzarz stawał się urzędnikiem, a dla Polaka patrioty był to urzędnik zaborcy.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Barbary Stanisławczyk pt. Poza strachem. Jak Polacy ratowali Żydów (Wydawnictwo Fronda 2023).