Pod koniec IV wieku n.e., borykające się z coraz większymi problemami, cesarstwo Rzymskie zostało ostatecznie podzielone na dwie części ze stolicami w Konstantynopolu i Rawennie. Nawet mimo tej decyzji cesarstwo zachodniorzymskie pozostało ogromnym państwem. Zajmowało bowiem około dwóch milionów kilometrów kwadratowych i zamieszkiwało je ponad 22 miliony ludzi. Nie przetrwało jednak długo. Za symboliczną datę upadku imperium przyjmuje się 476 rok. O tym co stało się z dawnymi rzymskimi prowincjami i żyjącymi tam przedstawicielami antycznych elit pisze profesor Peter Heather w książce Upadek cesarstwa rzymskiego.
Kiedy ginęła romanitas centralna, jej wersje prowincjonalne przechodziły różne koleje losu. (…) Najgorszy z rzymskiego punktu widzenia scenariusz dotyczył wysp brytyjskich.
Reklama
Koniec rzymskiej Brytanii
Nie wiadomo, jak ten proces tam przebiegał, wiemy tylko, że kiedy ich historia zaczyna się na nowo około 600 roku, nie ma już śladu po dominującej jeszcze dwieście lat wcześniej chrześcijańskiej, zromanizowanej i mówiącej po łacinie warstwie posiadaczy ziemskich.
Wraz z nią zniknęły typowe dla jej stylu życia wille, produkcja gospodarcza zaś przeszła regres [ograniczyła się do rzeczy najprostszych]. Znacznie spadła liczba ludności, przestano stosować pieniądz w wymianie, miasta już nie funkcjonowały jako wyższe formy osadnictwa, a większość towarów wyrabiano raczej na domowy użytek niż w celach komercyjnych.
Późnorzymska ceramika na przykład w Brytanii pochodziła z warsztatów garncarskich, które rozprowadzały swe wyroby w promieniu około czterdziestu kilometrów od kilku ośrodków produkcyjnych, jak Oksford czy Ipswich. Krótko po 400 roku ceramikę wytwarzano już tylko do bieżącego użycia.
Dawne cesarskie prowincje na wyspach też się podzieliły na małe królestwa – z początku około dwudziestu – których granice najczęściej nie miały nic wspólnego z geografią polityczną rzymskiej Brytanii. Jak do tego doszło, pozostaje kwestią otwartą. W epoce wiktoriańskiej wyobrażano sobie, że anglosascy najeźdźcy przepędzili całą celtycką populację brytyjskich Rzymian na zachód, do Walii i Kornwalii, i dalej za morze, do Bretanii.
Nowsze opracowania skłaniały się do innej wersji: rdzenni mieszkańcy wysp gremialnie stawali się Anglosasami, podobnie jak wcześniej stali się Rzymianami. Można na to patrzeć różnie, ale pewne jest, że charakterystyczny rzymski obyczaj i styl życia szybko zniknęły z południowej Brytanii, kiedy jej więzi z resztą rzymskiego świata zostały przecięte.
Doszli do porozumienia z nowymi panami
Ten brytyjski kataklizm nie był jednak zjawiskiem typowym. Poza obszarami północno-wschodniej Galii, gdzie obraz archeologiczny przypomina to, co znajdujemy na wyspach, w pozostałych częściach Europy ustalone formy prowincjonalnego życia nie zniknęły tak nagle ani tak zupełnie. W Galii, na południe od Loary, mimo początkowych obaw miejscowi rzymscy posiadacze ziemscy doszli do porozumienia z nowymi panami. (…)
Reklama
Przyszło im za to słono zapłacić. W zależności od szeregu czynników, wśród których niepoślednie miejsce zajmowała dostępność dóbr w danym królestwie, musieli oddać większą lub mniejszą część swojej ziemi. Stosunkowo niewielkie królestwo Burgundii wymusiło, jak się wydaje, konfiskaty na większą skalę, niż to się działo w znacznie bogatszym państwie wizygockim, ale prawdopodobnie osłodziło tę gorzką pigułkę ulgami podatkowymi.
Rzymska warstwa posiadająca miała jednak wiele do zaoferowania nowym barbarzyńskim królom i dlatego generalnie godzili się oni na zachowanie zasady nierównomiernej dystrybucji własności, dzięki której ta warstwa wyrosła i prosperowała. Na południe od Loary, co znamienne, nie dochodziło do gwałtownych wstrząsów społecznych. [Gallo-rzymski poetę oraz właściciel ziemski] Sydoniusz i jego przyjaciele przeżyli ciężkie czasy, ale wyszli z nich z dostatecznie dużą częścią majątków, by móc zachować dawną pozycję społeczną.
Życie przestało być „rzymskie”
Podobnie w Hiszpanii i Italii warstwa posiadaczy na ogół nieźle przetrwała pierwszy szok po upadku cesarstwa rzymskiego. W wandalskiej Afryce po zdobyciu przez Genzeryka Kartaginy doszło w Proconsularis do konfiskaty majątków na dużą skalę, ale w pozostałych zagarniętych przez niego prowincjach (Byzacjum i Numidii) rzymskich latyfundystów zostawiono w spokoju, a i później, kiedy w ręce barbarzyńców wpadały kolejne terytoria, konfiskaty już się nie powtórzyły.
W wielu miejscach lokalna romanitas przetrwała zatem w niezłym stanie. Katolickie chrześcijaństwo, łacińska laicka inteligencja, wille, miasta i bardziej złożone formy produkcji oraz wymiany gospodarczej wszędzie się w mniejszym lub większym stopniu zachowały – poza Brytanią – właśnie dzięki ocalałej warstwie posiadaczy ziemskich. W konsekwencji niemal na całym eks-rzymskim Zachodzie destrukcja form i struktur dawnej państwowości nastąpiła bez większego uszczerbku dla rzymskiego stylu prowincjonalnego życia.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Jednak nawet w południowogalijskim modelu to życie nie pozostało po prostu „rzymskie”. Pełna historia tego, co się działo w tych prowincjach po upadku cesarstwa, stanowi materiał na inną książkę, ale aby ukazać kres Rzymu we właściwej perspektywie, należy podkreślić pewną istotną sprawę. Jeden z wielu sporów wokół rozpadu imperium rzymskiego koncentrował się na tym, jakie znaczenie przypisać zmianom politycznym zachodzącym w V wieku.
Czy upadek Rzymu był kamieniem milowym w historii zachodniej Eurazji, czy też zaledwie powierzchownym zaburzeniem, znacznie mniej ważnym od głębszych zjawisk, jak choćby rozwój chrześcijaństwa, które przebiegały praktycznie niezakłócone przez dezintegrację zachodniego cesarstwa?
Reklama
Czy upadek Rzymu dał początek nowej epoce?
Tradycyjna historiografia nie miała wątpliwości, że rok 476 wyznaczał – przynajmniej w zachodniej Europie – granicę między starożytnością a średniowieczem. Ostatnio taka niezachwiana pewność, że upadek Rzymu oznaczał początek szybkiego upadku „rzymskości”, ustąpiła bardziej zróżnicowanym poglądom, ściślej odpowiadającym historycznej rzeczywistości. Jak się przekonaliśmy, nie było raptownej, całkowitej przemiany – to zaś potwierdza koncepcję ciągłości, według której najpełniej można zrozumieć bieg wydarzeń z okresu schyłku i rozpadu imperium, rozważając je raczej w kategoriach organicznej ewolucji niż nagłego kataklizmu.
Nie mam wątpliwości, że ten nowy trend historiograficzny jest uzasadnioną reakcją na stare ortodoksyjne poglądy, i nie uznaję dogmatu (korzeniami sięgającego samych Rzymian, naturalnie), że imperium rzymskie reprezentowało wyższą formę porządku społecznego, po której załamaniu jedyna droga prowadziła w dół. Uważam jednak zarazem, że błędem jest deprecjonowanie zniknięcia państwa zachodniorzymskiego.
Z pewnością była to chwiejna budowla. Przy zarządzaniu tak ogromnym terytorium w oparciu o tak prymitywną bazę komunikacyjną i administracyjną nie mogło być inaczej. Szerzyła się korupcja, trudno było egzekwować prawo, władza w dużym stopniu pozostawała w ręku lokalnych społeczności. Ponieważ jednak było to państwo monopartyjne o długiej historii, zdołało zromanizować wszystkie prowincje.
Romanizacja nie była odgórna
Aby czerpać z korzyści, jakie dawało imperium, elity prowincjonalne musiały uzyskać rzymskie obywatelstwo. Najłatwiejszą do niego drogą było zakładanie własnych miast na prawach rzymskich i piastowanie w nich wysokich stanowisk. Dlatego też po ustanowieniu rzymskiej dominacji następował pęd do tego rodzaju urbanizacji. Trzeba też było posługiwać się „właściwą” łaciną – co pociągało za sobą rozpowszechnienie się łacińskiej edukacji literackiej – oraz wykazać, że „kupiło się” wartości cywilizacji klasycznej.
Reklama
Konkretnym przejawem tej prorzymskiej orientacji było wznoszenie budynków publicznych, w których można prowadzić takie cywilizowane życie w kręgu znajomych (termy, amfiteatry et cetera), oraz willowy styl budownictwa wiejskiego. Pax Romana oznaczała zarazem wielkie dywidendy, tworząc sieć wzajemnych połączeń między regionami, dającą wiele nowych możliwości ekonomicznych.
Ogólnie rzecz biorąc, romanizacja nie była odgórną, narzuconą przez państwo działalnością. Był to raczej wynik indywidualnych reakcji elit podbitych krajów na brutalny fakt, jakim stało się dla nich imperium, i adaptacji ich społeczeństw do nowych warunków, jakie im ono narzuciło. Zasadniczą częścią umowy było jednak to, że podczas gdy oni przekształcali swoje życie, by korzystać z tego, co państwo im oferuje, chroniły ich cesarskie siły zbrojne. Lokalna romanitas była więc nieodłącznie związana z istnieniem imperium.
Zmiana ścieżek kariery
Symbiotyczna natura wzajemnych stosunków jest wyraźnie widoczna. Jak już wiemy, znaczna część obciążenia wynikłego z konieczności narzucenia prowincjom o wiele wyższych podatków w III wieku spadła na barki starych rad miejskich. Tam głównie ogniskowały się dawne formy lokalnego rzymskiego życia politycznego. Trzeba było zainwestować sporo pieniędzy, aby zdobyć stanowisko – pozyskując sobie przyjaciół i poparcie rzesz wyborców – co w swoim czasie owocowało dominującą pozycją i dostępem do kontroli nad lokalnymi finansami.
Odebranie tych źródeł dochodów za jednym zamachem pozbawiło całe to przedsięwzięcie sensu, co prowincjonalne elity w lot pojęły; stąd też niemal natychmiastowe zniknięcie w połowie III wieku inskrypcji sławiących kosztowne akty szczodrości, za pomocą których ludzie wcześniej dochodzili do znaczenia. Z nastaniem IV wieku pęd do kariery w radach miejskich ustąpił staraniom o stanowiska w biurokracji państwowej, które stały się nową drogą do lokalnej dominacji. Kiedy centrum zmieniało swój modus operandi, zmieniała się w ślad za tym i miejscowa romanitas.
Życie w prowincjach w zbyt dużym stopniu zależało od politycznego i kulturalnego porządku w państwie, aby jego odejście pozostało niezauważone. Weźmy na przykład edukację. Literackiego wykształcenia typowego dla późnorzymskich elit – łacińskiego na Zachodzie, greckiego na Wschodzie – nie kupowało się tanio.
Wymagało to kilku lat intensywnej nauki pod okiem gramatyka, a tylko warstwa posiadaczy ziemskich mogła sobie pozwolić na inwestowanie tak dużych sum w edukację swoich dzieci. Jak już pisałem, opanowanie klasycznej łaciny lub greki natychmiast wyróżniało człowieka jako „cywilizowanego”. Było też niezbędne dla wielu form dalszego awansu. Przeważająca większość nowych biurokratów państwowych wywodziła się z warstwy kuriałów, członków dawnych rad miejskich, dla których klasyczna edukacja nie przestawała być de rigeur.
Reklama
Literacka edukacja przestała być konieczna
Na postrzymskim Zachodzie jednak ścieżki kariery zaczęły się zmieniać. W nowym układzie za główną drogę awansu dla większości świeckich elit zaczęto uważać nie wspinaczkę po szczeblach drabiny administracji, lecz służbę wojskową dla króla – nawet w tych regionach, gdzie rzymscy posiadacze ziemscy przetrwali 476 rok i utrwalił się model z południowej Galii. W rezultacie kosztowna literacka edukacja przestała być konieczna.
Potomkowie i rzymskich, i napływowych elit w dalszym ciągu cenili dawne tradycje. Ten i ów król frankoński czy wizygocki przechodził do annałów kultury dzięki osiągnięciom w dziedzinie poezji łacińskiej. Kiedy na dwór frankoński przybył z Italii „prawdziwy” poeta łaciński, niejaki Wenancjusz Fortunatus, uradował serca i rzymskich, i germańskich panów. Wenancjusz uczynił ze sztuki sposób na zarabianie na kolację, a jego specjalnością były eleganckie dystychy sławiące zalety deserów…
Mimo to żaden z arystokratów nie myślał już o pełnej łacińskiej edukacji. Uczyli dzieci czytać i pisać, ale cel ogólny był ograniczony. W efekcie około 600 roku umiejętność pisania stała się domeną kleru, podczas gdy świeckie elity zadowalały się samym tylko czytaniem, szczególnie Biblii.
Pisania nie uważano już za niezbędny składnik wykształcenia. To państwo rzymskie – bynajmniej nie celowo – stworzyło i utrzymywało kontekst, w którym szeroko rozpowszechnione wykształcenie literackie było warunkiem przynależności do elity; wraz z przeminięciem imperium pojawiły się nowe wzorce edukacyjne.
Reklama
Wzrost roli Kościoła
Podobne twierdzenie można wysunąć co do chrześcijaństwa. Chrystianizacja najpierw świata śródziemnomorskiego, a później terytoriów środkowej, wschodniej i północnej Europy w pierwszym tysiącleciu jest czasami postrzegana jako transformacja niezależna od losów Rzymu. Jest w tym ziarno prawdy, ale też może to wprowadzać w błąd. Religia chrześcijańska zawsze się rozwijała, a na pewno w swej formie instytucjonalnej, zgodnie ze współczesnym kontekstem. (…)
Romanizacja chrześcijaństwa była zjawiskiem równie ważnym jak chrystianizacja imperium. Dzięki cesarzowi Konstantynowi i jego następcom opłacane z kasy państwowej synody biskupów, poczynając od wczesnych lat IV wieku, doprowadziły do zdefiniowania większości doktryn. Kościół wykształcił też bardzo szczególną hierarchię biskupów, arcybiskupów i patriarchów, których geograficzna lokalizacja w dużym stopniu odzwierciedlała strukturę regionalnych i lokalnych ośrodków administracji.
Chrześcijańscy cesarze nie odstąpili też ani na jotę od roszczeń swoich pogańskich poprzedników do boskiego pochodzenia ich władzy – zamienili tylko źródło tej boskości na Boga chrześcijan. Uważali zatem, że mają prawo uczestniczyć w działalności Kościoła na wszystkich poziomach – i z tego prawa skwapliwie korzystali, powołując rady, wydając prawa i wtrącając się w kwestie mianowania wyższych hierarchów.
Chrześcijaństwo ewoluujące w ramach struktur cesarstwa bardzo się więc różniło od tego, czym było przed przyjęciem chrztu przez Konstantyna, a zniknięcie imperium spowodowało jego dalsze, istotne przekształcenia. Po pierwsze, granice nowych królestw nie pokrywały się w wielu wypadkach z hierarchią administracji kościelnej. Biskupi urzędowali czasem w innym państwie niż arcybiskupi, którym podlegali.
Reklama
Kolejni arcybiskupi wchodzącego w skład królestwa Wizygotów Arles, których władza metropolitalna sięgała jednak na terytorium Burgundii, popadali w niełaskę swoich królów, którzy podejrzliwie się odnosząc do ich zagranicznych kontaktów, usuwali ich z urzędu. Inna zmiana miała charakter intelektualny.
Rola papiestwa
W świecie rzymskim elity świeckie – równie, jeśli nie lepiej, wykształcone jak kler – często miały swój wkład w religijne dysputy. Jednak wraz z zanikiem szeroko rozpowszechnionej umiejętności pisania i czytania wkrótce straciły tę możliwość i intelektualne kręgi wczesnośredniowiecznego Kościoła zostały zdecydowanie zdominowane przez duchowieństwo. Nie doszłoby do tego, gdyby wykształcenie elit świeckich pozostało na dawnym poziomie.
Co równie ważne, postrzymscy królowie odziedziczyli po cesarskich poprzednikach roszczenia do autorytetu religijnego i prawa powoływania synodów oraz mianowania biskupów. W rezultacie chrześcijaństwo rozwijało się wówczas w warunkach, które Peter Brown nazwał „chrześcijańskim mikrokosmosem”. Nie było jednego, zunifikowanego Kościoła, a granice nowych królestw wyznaczały coś w rodzaju regionalnych grup roboczych – lokalnych wspólnot kościelnych, które niewiele miały ze sobą styczności.
Przede wszystkim jednak narodziny papiestwa jako nadrzędnej władzy dla całego zachodniego chrześcijaństwa byłyby nie do pomyślenia bez upadku imperium rzymskiego. W średniowieczu papieże zaczęli rozwijać w Kościele działalność, jaką rzymscy chrześcijańscy cesarze rezerwowali dla siebie – ustanawianie prawa, zwoływanie synodów, powoływanie na ważne stanowiska lub przynajmniej wywieranie wpływu na nominacje.
Na Wschodzie, gdzie zachowała się ciągłość władzy cesarskiej, kolejni patriarchowie Konstantynopola, których prawna i administracyjna pozycja była wzorowana na papieskiej, przekonywali się, że mogą być jedynie cesarskimi potakiwaczami. Byli wybierani przez władców według ich uznania, najczęściej spośród dworskich urzędników – a ci, jak wiadomo, posłuszeństwo mają we krwi.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Petera Heathera pt. Upadek cesarstwa rzymskiego. Jej nowe polskie wydanie ukazało się w 2024 roku nakładem Domu Wydawniczego Rebis. Przekład: Janusz Szczepański.