Potop szwedzki z lat 1655-1660 przyniósł najeźdźcom ogromne łupy, ale nie sukcesy polityczne. Karol Gustaw był zmuszony wycofać się znad Wisły. Także Siedmiogrodzianie i Rosjanie nie osiągnęli swoich celów. Tylko jeden władca okazał się faktycznym zwycięzcą potopu. W chwili wybuchu wojny Prusy Książęce, kontrolowane przez elektora brandenburskiego Fryderyka Wilhelma, były lennem formalnie podporządkowanym Rzeczpospolitej. U jej schyłku: już w pełni niezależnym państwem i zarodkiem przyszłego imperium.
Fryderyk Wilhelm Hohenzollern (na tronie od 1640 do 1688 roku) był mistrzem wykorzystania do maksimum nadarzających się sposobności poprawy swojego politycznego statusu, okazji, by nie tylko zrzucić polską zwierzchność nad księstwem pruskim, ale zyskać przewagę nad Rzeczpospolitą. Pierwsza i najistotniejsza okazja nadarzyła się w 1655 roku, z chwilą rozpoczęcia się „potopu” szwedzkiego.
Reklama
„Przyłączam się do tego, kto mi więcej daje”
W 1669 roku wielki niemiecki filozof i matematyk Leibniz tak streścił polityczne credo Wielkiego Elektora: „Przyłączam się do tego, kto mi więcej daje”. Jak ulał maksyma ta pasuje do zachowania Fryderyka Wilhelma podczas kryzysu wywołanego szwedzkim najazdem na Rzeczpospolitą w 1655 roku.
W latach „potopu” władca Brandenburgii-Prus lawirował, zmieniał sojusze. Potrafił wysoko licytować. Przy czym nie zważał na takie „drobiazgi” jak zobowiązanie do niesienia pomocy zbrojnej napadniętemu przez agresora swojemu suwerenowi (czyli Koronie Polskiej).
Jak pisał w marcu 1655 roku Georg Friedrich von Waldeck, członek brandenburskiej Tajnej Rady – wąskiego gremium najbliższych doradców Wielkiego Elektora: „Jest niedopuszczalne, aby elektor, pan tak wielu krajów, w Prusach zależny był nadal od króla, który uzyskał koronę z łaski senatorów, drogą przekupstwa i nie miał w swym państwie nic do powiedzenia”.
Taka opinia z pewnością mile łechtała ucho władcy systematycznie dążącego do uniezależnia się nie tylko od Rzeczypospolitej, ale od własnych reprezentacji stanowych (zwłaszcza w księstwie pruskim). Jednak w pierwszej fazie konfliktu polsko-szwedzkiego Fryderyk Wilhelm postanowił czekać na obrót wydarzeń.
Reklama
Nie przeszkodziło to jednak w nawiązaniu w lipcu 1655 roku tajnych rokowań ze Szwedami w Szczecinie, których przedmiotem była cena, za jaką Wielki Elektor byłby w stanie połączyć swoje siły z Karolem Gustawem maszerującym na Polskę.
Cena zdrady
Na wszelki wypadek Fryderyk Wilhelm licytował wysoko. Domagając się za sojusz ze Szwecją suwerenności w księstwie pruskim, chciał jednocześnie zgody Sztokholmu na przyłączenie do państwa Hohenzollernów Warmii, na uzyskanie przez elektora bezpośredniego terytorialnego połączenia księstwa pruskiego z Brandenburgią przez polskie Pomorze, a nawet części Litwy.
Oszałamiające sukcesy armii szwedzkiej albo inaczej: ogromna słabość (także moralna) Rzeczypospolitej ukazana w dramatyczny sposób latem 1655 roku, gdy Szwedzi niemal bez wystrzału opanowali Wielkopolskę i Litwę, osłabiły pozycję negocjacyjną elektora.
Będący u szczytu swoich militarnych sukcesów Karol Gustaw nie tylko nie miał ochoty spełniać daleko idących żądań Fryderyka Wilhelma, ale wprowadzając na przełomie listopada i grudnia 1655 roku swoje wojska do polskich Prus Królewskich (Pomorze Gdańskie) i Warmii, stworzył także dla księstwa pruskiego zagrożenie wojskową okupacją. (…)
Zawarty przez Wielkiego Elektora w styczniu 1656 roku w Królewcu traktat ze Szwecją oznaczał jawne wypowiedzenie przez Hohenzollerna zależności lennej od Rzeczypospolitej, której los wydawał się wówczas przesądzony. Na wschodzie stała Moskwa, od południa byli Kozacy, a reszta terytorium była opanowana przez Szwedów lub rodzimych zdrajców (Radziwiłłowie).
W Królewcu Fryderyk Wilhelm nie uzyskał jednak suwerenności w księstwie pruskim. Zamienił tylko suwerena, któremu miał składać hołd. Od stycznia 1656 roku w tej roli miał „po wieczne czasy” występować król Szwecji. Sytuacja była jednak dynamiczna. Rzeczpospolita jeszcze nie zginęła.
Reklama
Nowe rozdanie i układ malborski
Począwszy od wiosny 1656 roku karta wojenna odwróciła się. Szwedzi zaczęli ponosić porażki w Polsce (Warka), a dodatkowo musieli stawić czoło drugiemu frontowi, otwartemu w tym samym czasie na terenie Inflant, Karelii oraz Ingrii przez Moskwę.
Taki obrót wydarzeń zdecydowanie poprawiał pozycję negocjacyjną Hohenzollerna, tym bardziej że miał on argument, który dla słabnącej Szwecji był coraz ważniejszy – stacjonującą w księstwie pruskim armię w sile ponad 20 tysięcy żołnierzy. W tej sytuacji Szwedzi zgadzali się niemal na wszystko, tym bardziej że za zbliżenie brandenbursko-szwedzkie miała zapłacić swoimi ziemiami Polska.
W czerwcu 1656 roku Fryderyk Wilhelm wynegocjował z Karolem Gustawem w Malborku nowy układ. Szwecja zachowywała zwierzchność nad księstwem pruskim, ale posiadłości brandenburskie miały zostać poszerzone o Wielkopolskę z Sieradzem, Łęczycą i Wieluniem.
Krótko po układzie malborskim Wielki Elektor wystąpił zbrojnie przeciw swojemu dawnemu, polskiemu suwerenowi. Wojska brandenburskie walnie przyczyniły się do zwycięstwa wojsk Karola Gustawa w trzydniowej bitwie z wojskami Rzeczypospolitej pod Warszawą (28–30 lipca 1656 roku).
Reklama
Pierwszy raz w dziejach
Po raz pierwszy od niemal półtora wieku (od wojny z Albrechtem Hohenzollernem) wojska jednego z państw niemieckich zajęły terytorium państwa polskiego. Po raz pierwszy w ogóle uczynił to dotychczasowy lennik Korony, władca księstwa pruskiego z dynastii Hohenzollernów.
Fryderyk Wilhelm miał poczucie swojej siły, równocześnie jednak był uważnym obserwatorem zmieniającej się sytuacji militarnej i politycznej w najbliższym sąsiedztwie jego posiadłości. Nie tracił przy tym z oczu swojego najważniejszego celu politycznego, który chciał osiągnąć: uzyskania suwerenności w księstwie pruskim.
Owoc desperacji. Układ w Lubiawie
Od połowy 1656 roku dążył do tego całkiem otwarcie. Szwecja była coraz słabsza. Zwycięstwo pod Warszawą było dla Karola Gustawa pyrrusową wiktorią.
Nie był już w stanie nawiązać do wielkich sukcesów roku 1655. W tej sytuacji walor, jakim był sojusz z Brandenburgią-Prusami okazał się dla Sztokholmu bezcenny. Doskonale to rozumiał również Wielki Elektor i stosownie do tego prowadził negocjacje z królem Szwecji.
Reklama
Ich owocem był traktat podpisany 20 listopada 1656 roku przez Fryderyka Wilhelma z Karolem Gustawem w Labiawie. Na jego mocy władca Szwecji uznawał pełną suwerenność elektora w księstwie pruskim (a także już wcześniej obiecane nabytki terytorialne w postaci Wielkopolski).
Nieco później – 6 grudnia 1656 roku – w siedmiogrodzkim Radnot został zawarty pierwszy traktat rozbiorowy, dzielący ziemie Rzeczypospolitej. Wśród beneficjentów podziału znalazł się również Fryderyk Wilhelm, któremu miała przypaść Wielkopolska oraz Warmia.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta
Traktat w Radnot pozostał na papierze. Rzeczpospolita (…) potrafiła się jednak otrząsnąć. Militarne zwycięstwa nad Szwedami, Siedmiogrodem, a potem nad Moskwą przekreśliły rachuby potencjalnych rozbiorców. Do gry włączyła się dodatkowo dyplomacja cesarska (habsburska), w której interesie nie leżało wzmacnianie obozu państw protestanckich (Szwecji, Brandenburgii i Siedmiogrodu).
Traktat pokojowy zawarty w Oliwie w 1660 roku kończył wojnę polsko-szwedzką. Pięć lat zmagań zakończyło się dla obu państw terytorialnym status quo. Dodatkowo Jan Kazimierz zrzekł się tytułu króla Szwedów, Gotów i Wandalów.
Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. „Potop” doskonale ilustruje tę życiową i polityczną prawdę. Nie zyskała ani Szwecja, ani Polska. Prawdziwym zwycięzcą okazał się natomiast Fryderyk Wilhelm Hohenzollern. To on uzyskał najwięcej, zrealizował swój najważniejszy cel polityczny o dalekosiężnych konsekwencjach nie tylko dla państwa Hohenzollernów – pełną suwerenność w księstwie pruskim.
Miara sukcesu
W listopadzie 1656 roku obiecali mu ją słabnący już Szwedzi. Gdy w Labiawie elektor negocjował ze Szwedami, księstwo pruskie od miesiąca było pustoszone przez zagony tatarskich sprzymierzeńców wojsk Rzeczypospolitej.
Reklama
Mało tego, 8 października 1656 roku pod Prostkami wojska szwedzkie i brandenburskie poniosły klęskę w starciu z armią polską (a raczej polsko-tatarską), dowodzoną przez hetmana Wincentego Gosiewskiego.
Dodajmy do tego jeszcze zawarcie 3 listopada 1656 roku w Niemieży rozejmu polsko-moskiewskiego, który nie tylko przewidywał wstrzymanie walki, ale również wspólne wystąpienie Rzeczypospolitej i Moskwy przeciw Szwecji.
Miarą sukcesu polityki elektora było to, że w tej coraz bardziej dla niego niekorzystnej sytuacji udało mu się zrealizować swój główny cel polityczny.
Z pewnością zasadnicze znaczenie miało również wyczerpanie Rzeczypospolitej, która na początku 1657 roku musiała stawić czoło kolejnemu agresorowi, a jednocześnie nowemu sprzymierzeńcowi Szwecji i Brandenburgii – wojskom siedmiogrodzkim.
Reklama
Dodatkowo elektor aż do sierpnia 1657 roku utrzymywał swoje wojskowe załogi w miastach wielkopolskich. To był dodatkowy argument w rękach dyplomacji elektorskiej, która już w czerwcu 1657 roku podjęła tajne rokowania ze stroną polską.
Traktaty welawsko-bydgoskie
Traktat podpisany 19 września 1657 roku w Welawie, a ratyfikowany w listopadzie tego samego roku w Bydgoszczy, zawarty między wysłannikami elektora i króla Jana Kazimierza przewidywał uznanie przez Rzeczpospolitą suwerenności linii elektorskiej (brandenburskiej) Hohenzollernów w księstwie pruskim, która odtąd otrzymywała nad Pregołą iure supremi domini cum summa atque absoluta potestate.
W razie wygaśnięcia dynastii Hohenzollernów lenno miało wrócić do Rzeczypospolitej. Dlatego też przy każdorazowej zmianie władzy w Królewcu komisarze Rzeczypospolitej mieli prawo odebrać od stanów pruskich „hołd ewentualny” (homagium eventuale) na wypadek zaistnienia takiej właśnie sytuacji. (…)
Niejako na osłodę dla Rzeczypospolitej traktaty welawsko-bydgoskie zapewniały, że między Warszawą a Berlinem i Królewcem będzie istnieć „wieczne i nierozerwalne” przymierze. Trudno o dwa bardziej mijające się ze światem realnej, nie tylko siedemnastowiecznej polityki przymiotniki.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Grzegorza Kucharczyka pt. Hohenzollernowie. Władcy Prus. Ukazała się ona nakładem wydawnictwa Bellona w 2022 roku.
Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce korektorskiej.