W 218 roku p.n.e. wybuch nowej wojny między Rzymem i Kartaginą stał się nieunikniony. Punicki wódz Hannibal nie zamierzał czekać na ruch przeciwnika. Wraz z dziewięcioma tysiącami kawalerzystów, pięćdziesięcioma tysiącami piechoty oraz kilkudziesięcioma słoniami bojowymi przekroczył Pireneje. Unikając bitwy z rzymskimi siłami w Galii ruszył prosto ku Italii. Czekała go jedna z najsłynniejszych przepraw w dziejach wojskowości: brawurowa droga przez Alpy do serca rzymskiego państwa.
Wspinaczka na przełęcz rozpoczęła się prawdopodobnie w listopadzie 218 roku – nie wiadomo tylko na którą. O ten odcinek trasy Hannibala historycy spierali się najbardziej.
Reklama
Droga wiodła przez terytorium ludu Allobrogów, którzy nie przyjęli zaproszenia do pertraktacji w sprawie swobodnego przemarszu. Póki trasa przecinała tereny równinne, jazda punicka i zbrojni Braneusa z łatwością odpierali wszelkie wrogie działania, gdy jednak kolumna wkroczyła na kręte i węższe drogi na przedgórzu, wodzowie Allobrogów zaczęli mobilizować swoje siły wzdłuż szlaku.
W pewnej chwili Kartagińczyk się zorientował, że na terenie górującym nad drogą zebrała się duża gromada miejscowych. Ostentacyjnie podprowadził armię do podnóża przełęczy i tam się zatrzymał na biwak, nie zaniechawszy jednak rozesłać galijskich zwiadowców na rekonesans.
Zbójnicze rzemiosło Allobrogów
Jak wiele tubylczych ludów na przestrzeni wieków, Allobrogowie mieli w pogardzie nieprzyjaciół nieobeznanych z ich trudnym terenem, zbytnio też ufali obronnym walorom swoich górskich pozycji, a zbójeckie napady na podróżnych czy żołnierzy przemierzających ich ziemie były dla nich cennym źródłem dodatkowego zarobku. Zwiadowcy puniccy odkryli, że przeciwnik nie pofatygował się wystawić czujek, tylko po prostu poszedł sobie spać do pobliskiej osady, by wrócić nazajutrz rano.
Następnego dnia Hannibal podsunął się z armią nieco bliżej, ale znów stanął obozem w pewnej odległości od przewidywanej zasadzki, ostentacyjnie rozpalając mnóstwo ognisk. Nocą jednak poprowadził oddział wybranych wojowników wąską ścieżyną w góry i zajął pozycje wykorzystywane w dzień przez Allobrogów.
Reklama
O świcie Galowie ze zdumieniem stwierdzili, że ich plan obrócono wniwecz i jakiś czas pozwalali głównej punickiej kolumnie maszerować bez przeszkód. Po pewnym czasie jednak pokusa, jaką był dla nich widok tak wielkiej masy ludzi, zwierząt i dóbr przesuwającej się w niekorzystnych taktycznie warunkach, przeważyła nad zaskoczeniem i obawami.
Sroga nauczka
Najpierw samotni harcownicy, później małe grupki zaczęły napadać na Kartagińczyków. W XIX i XX wieku w podobnej sytuacji na północno-zachodnich rubieżach Indii zazwyczaj wystarczało zdobyć przewagę wysokości, by zapewnić swojej armii bezpieczny przemarsz doliną, ale ludzie Hannibala nie dysponowali bronią o dostatecznym zasięgu, by szachować cały niżej położony teren.
Początkowo wódz mógł się tylko przyglądać, jak wróg dokonuje szybkich, kąśliwych ataków na bardziej odsłonięte elementy kolumny, siejąc chaos zwłaszcza wśród zwierząt jucznych, które się płoszyły i jeszcze bardziej mieszały punicki szyk albo potykały się i spadały ze stromego stoku.
Nie było wyjścia; na czele oddziałku zwiadowców ruszył do kontrnatarcia przeciwko większej grupie tubylców próbujących zagrodzić armii drogę i rozpędził ich, zadając ciężkie straty. Idąc za ciosem, przypuścił szturm na ich osadę, wtedy już praktycznie opuszczoną, gdzie zastano i uwolniono wielu jeńców pojmanych wcześniej tego dnia i sporo zwierząt z taboru.
Dodatkowym plusem było przejęcie pokaźnych zapasów zboża: starczyło go na parę dni zaprowiantowania armii, której tylne szeregi po znojnym marszu dotarły tam pod wieczór na popas.
Ta nauczka uświadomiła sąsiednim plemionom, że ich domy nie są bezpieczne od odwetu nieprzyjaciela, Hannibal zdecydował się zatrzymać tam na całodobowy odpoczynek, zanim ruszył dalej.
Nieszczera oferta
Przez kolejne trzy dni kolumna posuwała się praktycznie bez przeszkód; czwartego czterech galijskich wodzów przybyło z ofertą pokoju, przyznając, że pogrom Allobrogów dobitnie pokazał im, z jaką potęgą mają do czynienia.
Reklama
Hannibal nie do końca ufał ich intencjom, uznał jednak, że lepiej będzie udać, że bierze je za dobrą monetę i skorzystać z proponowanych usług przewodników oraz dostaw żywca, które obiecywali. Podejrzliwość ta okazała się niebezpodstawna: dwa dni później horda wojowników napadła na punicką straż tylną, pokonującą akurat trudne wąskie przejście.
Na szczęście był na to przygotowany: tabor i konnicę, szczególnie narażone w takim terenie, puścił przodem tuż za awangardą, do ariergardy skierował natomiast ciężkozbrojną piechotę (Polibiusz nazwał ją „hoplitami”). Oddziały te, przypuszczalnie złożone z Libijczyków, przyjęły na siebie i odparły główny impet ataku, dziesiątkując nieprzyjaciela. Nie odstraszyło to jednak Galów.
Korzystając z przewagi, jaką dawała im znajomość okolicy, niewielkimi drużynami nękali Kartagińczyków na całej długości kolumny, szczególną uwagę poświęcając wozom z zaopatrzeniem. Parokrotnie urządzili zasadzki i zrzucali ze stoków głazy, od których zginęło sporo ludzi i zwierząt.
Straż przednia, dowodzona osobiście przez Hannibala, parła tymczasem naprzód i doszła do głównej przełęczy. Zajęła ją, lecz ceną za to była nerwowa noc oczekiwania, aż dołączą tabor i jazda. Z zapadnięciem zmierzchu tubylcy, być może zniechęceni zajadłą obroną albo po prostu nasyceni zdobytymi łupami, zaniechali jednak działań i wrócili do domów.
Reklama
Trudy przeprawy i podupadające morale
Na tym skończyły się poważniejsze walki podczas przeprawy alpejskiej. Przez resztę przemarszu zdarzały się tylko sporadyczne drobne utarczki, w których ważną rolę odstraszającą odegrały słonie bojowe – Galowie jak ognia unikali atakowania odcinków, na których znajdowały się te nigdy dotąd niewidywane bestie.
Odtąd głównymi wrogami najeźdźców pozostawały już tylko żywioły i topografia terenu. Dobrnięcie na najwyższy punkt przełęczy zajęło dziewięć dni. Hannibal zarządził tam dwudniowy postój, by zregenerować siły i pozwolić maruderom dołączyć do głównych sił. Źródła mówią nawet, że do obozu przybłąkało się z powrotem wiele zwierząt jucznych, które wcześniej się rozpierzchły w bitewnym chaosie.
Morale armii nie było najwyższe. Dla większości żołnierzy góry i zimno były czymś nieznanym. Śnieg pokrywał już wysokie partie i zaczynał się zbierać także na drodze. Wódz podobno ratował sytuację agitacją, wskazując na widoczną w dali równinę dzisiejszej Lombardii i płomiennymi słowami opisując, jakie to wspaniałe zdobycze tam na nich czekają.
Właśnie możliwość jej ujrzenia jest jednym z kryteriów, jakimi posługiwali się historycy, próbując ustalić, którą z alpejskich przełęczy maszerował Hannibal – choć nie można z całą pewnością stwierdzić, czy należy to traktować dosłownie, czy raczej Kartagińczycy mieli ów widok tylko „przed oczyma dusz swoich”, porwani siłą wodzowskiej swady.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Droga dla słoni
Droga w dół – śliska od śniegu i lodu – była uciążliwa zwłaszcza dla koni, mułów, a przede wszystkim dla słoni.
W pewnym punkcie osuwisko całkowicie przegrodziło szlak na odcinku kilkuset metrów; głęboka pokrywa śnieżna uniemożliwiała zwierzętom jego obejście. Pod kierunkiem inżynierów spieszeni numidyjscy jeźdźcy zabrali się do przecierania nowej drogi. Po całym dniu pracy zdołali wyciąć ścieżkę odpowiednią dla koni. Poszerzenie jej do słoniowych wymiarów zajęło kolejne trzy.
Liwiusz opowiada, jak Hannibal poradził sobie z rozbijaniem większych głazów. Żołnierze obkładali taki kamień drewnem, podpalali i rozgrzewali do wysokiej temperatury. Następnie polewano go kwaśnym winem (z pewnością należało ono do standardowych racji w armii rzymskiej, mogło więc być też popularne w kartagińskiej). Granit pękał i potem już łatwo było go rozkruszyć na drobniejsze kawałki.
Reklama
Podobne anegdoty są typowe dla wielu opowieści o starożytnych wodzach, sławiących ich inteligencję i zdolności adaptacyjne, jak również umacniających przekonanie, że dobry dowódca musiał być dobrze wykształcony, znać się zarówno na meteorologii, inżynierii i naukach przyrodniczych, jak i na technicznych aspektach sztuki wojennej. U Polibiusza nie ma wzmianki o tym incydencie; mógł zostać dodany później, wpisał się jednak na dobre w mit Hannibala i nie ma w nim nic niemożliwego.
Armia punicka mocno ucierpiała, zmuszona biwakować na nieosłoniętych górskich zboczach i wystawiona podczas tego nieprzewidzianego przestoju na chłód i niepogodę. Kiedy wreszcie dotarła do niższych, jeszcze niezaśnieżonych dolin, gdzie wciąż była trawa dla zwierząt, wszyscy byli wyczerpani i osłabieni. Trzy dni po uporaniu się z rumowiskiem Kartagińczycy wychynęli wreszcie na równinę.
Piętnaście dni czy cztery tygodnie?
Według Polibiusza pokonanie Alp zajęło im piętnaście dni; nie wiemy jednak, czy autor miał na myśli całą trasę, czy tylko tę ostatnią, najwyższą przełęcz. Niewykluczone, że od rozpoczęcia podejścia w krainie Allobrogów do przybycia do Lombardii upłynęły trzy do czterech tygodni. Licząc od wyruszenia z Nowej Kartaginy, cały marsz trwał pięć miesięcy.
Była to wyprawa na epicką skalę, w umysłach starożytnych budząca oczywiste skojarzenia z półbogiem Heraklesem, który w mitycznej przeszłości dokonał tego samego wyczynu. Nie po raz pierwszy Hannibal uczynił coś, czego Rzymianie się nie spodziewali lub co uważali za niemożliwe. Za jego sprawą nowa wojna miała się toczyć na ziemi italskiej.
Reklama
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Adriana Goldsworthy’ego pt. Upadek Kartaginy. Historia wojen punickich. Ukazała się ona nakładem Domu Wydawniczego Rebis w 2021 roku.
Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce korektorskiej.