Krzysztof Puwalski trafił do 1. Pułku Specjalnego w Lublińcu w drugiej połowie lat 90. Zajmował się tam między innymi szkoleniem żołnierzy, którzy odbywali służbę zasadniczą w elitarnej jednostce Wojska Polskiego. W swoich wspomnieniach zatytułowanych Operator 594 opisuje, jak wyglądał wtedy trening polskich komandosów.
Szkolenie w tamtych latach skupiało się na grupach specjalnych i dywersyjno-rozpoznawczych, które miały działać na terenie wroga. Regulaminy taktyczne przewidywały zrzucanie żołnierzy na tyły przeciwnika. Wspólnie trenowaliśmy wszystkie możliwe scenariusze.
Reklama
Większość była ochotnikami
Jednym z zadań było rozpoznanie specjalne, zasadzka, napad, najście. Ponieważ jednostka graniczyła z rozległymi lasami, mieliśmy duże możliwości treningowe. Bardzo modne w tamtym czasie były marsze w terenie. Ponieważ nie było zbyt dużego budżetu na paliwo, a flota samochodowa była uboga, wszędzie chodziliśmy pieszo.
Większość zajęć kończyła się pętlą taktyczną, a jednym z jej elementów był marsz ubezpieczony. Tak pokonywaliśmy dziesiątki kilometrów. Nasz dowódca był człowiekiem bardzo ambitnymi wymyślał coraz ciekawsze zadania do wykonania.
Mówiło się, że idziemy na „działania”. Żołnierze służby zasadniczej byli z reguły ochotnikami i w związku z tym mieli dość wysoki poziom motywacji do służby, co bardzo ułatwiało szkolenie. Oczywiście zdarzali się malkontenci, jednak ogół grupy skutecznie ich eliminował. Żołnierze odbierali bardzo zaawansowane jak na służbę zasadniczą szkolenie.
Braki sprzętowe
Potrafili skutecznie obsługiwać broń – zarówno swoją, jak i przydzielaną im na czas ćwiczeń stosowaną w państwach NATO (w którym jeszcze wtedy nie byliśmy). W magazynie jednostki znajdowała się kolekcja broni z różnych państw – którą często zabieraliśmy na strzelnicę, aby każdy z nas nauczył się z niej strzelać.
Żołnierze kompanii specjalnych lub dywersyjno-rozpoznawczych skakali na spadochronie, wspinali się po skałach, jeździli na nartach. Niektórzy mieli inne specjalności, na przykład płetwonurkowe.
Broń i wyposażenie w tamtym okresie były bardzo przeciętne, można nawet powiedzieć, że przestarzałe. Strzelaliśmy z pistoletów maszynowych Glauberyt, karabinków z rozkładaną kolbą, kbk AKMS, lub z drewnianą – AK GN, a także z karabinów maszynowych PK.
Reklama
Każdy miał przydzieloną broń odpowiednią do swojej specjalności. Żołnierze dźwigali bardzo ciężkie stare śpiwory w zasobnikach desantowych LWP, dopiero w późniejszych latach wprowadzone zostały zasobniki desantowe wz. 93.
Od razu po przyjściu do jednostki starsi koledzy rekomendowali nam zakup plecaków, śpiworów oraz karimat, ponieważ w tamtym czasie te z przydziału były bardzo słabej jakości. Mimo pewnych braków sprzętowych jako żołnierze byliśmy zmotywowani i potrafiliśmy naprawdę świetnie działać. Bardzo dobrze wspominam te czasy.
Trzeba sobie radzić
Pamiętam, jak walczyliśmy na corocznych zawodach grup specjalnych o punkty dla swojego batalionu, a także naszą kreatywność, kiedy musieliśmy zorganizować w terenie jakieś lokum lub transport. Obiekty do wykonania poszczególnych zadań były zwykle położone daleko od siebie, a czas na dojście do nich – bardzo limitowany, dlatego nieraz korzystaliśmy z transportu lokalnej społeczności, jeździliśmy pociągiem, czasem nawet towarowym.
W budce dróżnika dogadywaliśmy zatrzymanie pociągu na chwilę i niepostrzeżenie wsiadaliśmy do pustych przedziałów lub przestrzeni bagażowych, aby szybko dojechać do celu. Tak właśnie w tamtym okresie szkoliło się żołnierzy do działania na terenie przeciwnika, organizowania punktów kontaktowych, planowania zasadzek, marszu ubezpieczonego oraz bazowania i przetrwania w terenie.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Treningi kończyły się kontuzjami
Sprawność fizyczną szlifowaliśmy wspólnie w należącym do jednostki Ośrodku Sprawności Fizycznej lub ukrytym w Czarnym Lesie torze francuskim. Bardzo lubiłem walkę wręcz i wielokrotnie prowadziłem zajęcia z żołnierzami, przygotowując ich do pokazów. Niestety treningi często kończyły się poważnymi kontuzjami.
Pamiętam szczególnie dwa takie przypadki. Pierwszy z nich dotyczył jednego z moich najsprawniejszych żołnierzy. Tuż przed pokazem żołnierskich umiejętności, który miał odbyć się na mistrzostwach Polski w żużlu, na stadionie w Częstochowie, zrobiliśmy próbę generalną. Wspomniany komandos miał rozbić dachówki trzymane przez innego żołnierza uderzeniem nogami podczas salta w tył.
Reklama
Wszystko było świetnie przygotowane, wyglądało spektakularnie i za każdym razem wychodziło perfekcyjnie. Jednak tego dnia asystujący żołnierz miał służbę i za niego przyszedł inny. Wydawało nam się, że wytłumaczyliśmy mu bardzo dokładnie, co ma robić, a on posłusznie pokiwał głową. Wszystko było gotowe.
Złamany nos i zakrwawiona twarz
Na komendę komandos wybił się w powietrze i uderzył jak zwykle nogami w dachówki. Jednak tym razem efekt był zgoła inny. Asystujący kolega tak mocno trzymał dachówki w rękach, że uderzający w nie komandos nie mógł wykonać pełnego obrotu i z wielką siłą uderzył twarzą w ziemię.
Kiedy go podniosłem, zobaczyłem, że ma złamany nos i zakrwawioną twarz. Opatrzyliśmy go w jednostkowej izbie chorych, a on mimo urazu postanowił jechać z nami na pokaz. Nie wykonał już jednak tego konkretnego akrobacyjnego elementu. Komunikacja jest niezwykle ważna. Czasem wydaje nam się, że nasz rozmówca wszystko rozumie, jednak może być zupełnie inaczej.
Gdybym wtedy powiedział mu, aby trzymał te dachówki delikatnie, na pewno uniknęlibyśmy kontuzji jednego z najlepszych komandosów z mojej kompanii. Takie detale jak nieodpowiedni dobór słów czy niepełny komunikat mogą spowodować nieporozumienie, które w konsekwencji zepsuje zadanie.
Reklama
Nóż przeszedł na wylot
Innym razem mieliśmy pokaz walki nożem. Każdy komandos w jednostce skutecznie rzucał nożem. Mieliśmy specjalnie przygotowane miejsce, gdzie ćwiczyliśmy rzuty nożami i łopatkami saperskimi. Jak zwykle tuż przed pokazem odbywaliśmy ostatni trening. Żołnierze byli bardzo dobrze przygotowani i postanowili zrobić ten trening „na bojowo”, czyli z nożem wyciągniętym z pochwy.
Dosłownie chwilę później jeden wbił drugiemu nóż w dłoń tak mocno, że przeszedł na wylot. Natychmiast musieliśmy opatrzyć żołnierza i wycofać go z pokazu, co oczywiście zmieniło cały scenariusz. Tak właśnie życie uczyło nas pokory wobec siebie i swoich umiejętności.
Niestety w tamtych czasach pokazy były integralną częścią szkolenia i wykonywaliśmy ich mnóstwo. Żołnierze rozbijali spektakularnie płonące dachówki czy płyty betonowe na swoim ciele, wykonywali układy z bronią oraz salta i inne akrobatyczne popisy.
Duży potencjał bojowy
Żołnierze, których pamiętam i którymi miałem przyjemność dowodzić, byli niezwykle wytrwali, odporni i nie marudzili z byle powodu. Wszystko robiliśmy razem i kiedy odchodzili do cywila, często dziękowali nam za czas, który spędzili w jednostce.
Lata dziewięćdziesiąte to czasy, kiedy polskie mafie bardzo mocno infiltrowały jednostki w poszukiwaniu wy szkolonych chłopaków. Zdarzało się, że niektórzy „żołnierze mafii” byli wysyłani do naszej jednostki, aby uczyć się „fachu”.
W naszej jednostce uczyliśmy komandosów różnych technik eliminowania przeciwnika, od walki wręcz po techniki nożem, kończąc na broni. W tamtym czasie komandosi z Lublińca mieli naprawdę duży potencjał bojowy, a wielu z nich kontynuowało później służbę w różnych jednostkach, np. w GROM-ie. (…)
Reklama
Powiew świeżości
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych w 1. Pułku Specjalnym zaczęły się szkolenia z żołnierzami amerykańskich i brytyjskich jednostek specjalnych. Ćwiczenie u boku komandosów SAS czy Green Berets było dla nas niezwykłym wyróżnieniem.
Właśnie wtedy po raz pierwszy zjeżdżałem na linie ze śmigłowca z brytyjskim SAS- em, skakałem z pełnym wyposażeniem z wysokości 200 metrów z samolotu C-130 Hercules. Było to niesamowite doświadczenie, które zaowocowało zwiększeniem motywacji do dalszego rozwoju umiejętności i planem przejścia do jednostki GROM.
Reklama
Źródło
Artykuł stanowi fragment wspomnień Krzysztofa Puwalskiego pod tytułem Operator 594, Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Bellona.
22 lata w Siłach Specjalnych w tym 12 lat w GROM-ie
Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia większej liczby akapitów.
1 komentarz