Od początku do końca w tym szkoleniu chodziło o to, by ich złamać, by pękli psychicznie i fizycznie. Brak snu, głód, ból całego ciała, bicie, kakofonia dźwięków, groźby, tortury… Oto jaki trening SARE zapamiętał Krystian Wójcik. Do dzisiaj podobne przygotowanie przechodzi każdy operator polskiej Jednostki Wojskowej Komandosów.
Ćwiczenia były aranżowane w scenariuszu taktycznym, co oznaczało, że przez prawie cały czas trwania szkolenia uciekaliśmy przed pościgiem, a i tak każdy musiał wpaść w ręce grupy pościgowej, aby przejść etap szkolenia z zakresu przetrwania w niewoli. Mnie grupa pościgowa schwytała, gdy po całym dniu ucieczki zaszyłem się w krzakach i zasnąłem.
Reklama
Związali mnie jak prosiaka, założyli worek na łeb i wrzucili na pakę ciężarówki. Wieźli mnie i innych nieboraków przez około godzinę. Początkowo byłem skupiony, aby starać się zapamiętać drogę, licząc zakręty i zapamiętując proste odcinki, ale dużo łatwiej jest tak komuś doradzić niż samemu to zrobić.
Mimo że doskonale znałem okolicę, to po kilkunastu minutach byłem już tak skołowany, że całkowicie nie miałem pojęcia, gdzie jestem. Gdy dojechaliśmy do celu, wyciągnięto nas z samochodu i rozwiązano, zostawiając worki na głowach.
Kakofonia dźwięków
Kazali się rozebrać, a następnie zawiązano mi z tyłu ręce stalowym drutem, tak ciasno dokręcając kombinerkami, że w moment poczułem, jak drętwieją mi kciuki. Cały czas starałem się rozpoznać miejsce, w którym jestem, gdy z wykręconymi do tyłu rękami prowadzili mnie do budynku. Rzucili mnie w kąt i przywiązali do jakiejś rury biegnącej po podłodze wzdłuż ściany. Na podłodze walał się gruz.
Leżenie na boku na ostrych kawałkach cegieł było bardzo bolesne. W pomieszczeniu z głośników leciały bardzo głośno jakieś zgrzyty, piski, trzeszczenia na przemian z okropną muzyką i śpiewem w języku arabskim.
Reklama
Cała ta kakofonia i ból od wbijających się w ciało kawałków gruzu wydawały mi się nie do zniesienia. Postanowiłem więc spróbować coś zmienić. Zaparłem się stopami o ścianę i próbowałem przesunąć się wzdłuż rury. Poczułem, że rura się odgina, więc mimo bólu w nadgarstkach pociągnąłem mocniej. Nagle ktoś wyłączył muzykę, podszedł do mnie i nacisnął pałką na szyję.
– Czujesz to?
– Tak.
– Pociągnij jeszcze raz, to ci tą pałą wpierdolę.
Przekonał mnie. Po chwili ryk z głośników powrócił, a dodatkowo zostałem oblany bardzo dokładnie lodowatą wodą. Było mi strasznie zimno. Całkowicie straciłem poczucie czasu. Wydawało mi się, że leżę na tym mokrym gruzie i dygoczę już bardzo długo.
„Mój strażnik bił mnie po twarzy”
Poczułem nagle, że ktoś odpina mnie od rury i ciągnie do góry, abym wstał. Byłem tak przemarznięty, że zdrętwiałe nogi odmawiały współpracy. Popychał mnie, bym szedł do przodu. Najpierw jakimś korytarzem, a później na zewnątrz po żwirze. Wreszcie ciszej i dużo cieplej.
Wprowadził mnie do jakiegoś pomieszczenia i posadził na taborecie. Wciąż dygotałem z zimna. Inny głos zaczął zadawać mi wiele różnych pytań: od tych dotyczących moich personaliów, stopnia i przydziału wojskowego po skład mojej grupy i szczegóły misji, w trakcie której zostałem pochwycony.
Głos co jakiś czas zarzucał mi kłamstwo, za co mój strażnik bił mnie po twarzy. Pierwsze uderzenie tak mnie zaskoczyło, że spadłem z taboretu. Przesłuchiwano mnie tej nocy jeszcze kilka razy.
Cała filozofia przetrwania w niewoli polega na tym, aby przede wszystkim nie poddać się wewnętrznie. Aby mimo bólu, zimna, strachu oraz totalnego zmęczenia fizycznego i psychicznego dostrzegać pozytywy w ogólnej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy.
Reklama
Najważniejszy z nich to taki, że wciąż żyję. Jeśli nie zabili mnie od razu, to znaczy, że jestem im do czegoś potrzebny. Może potrzebują jakichś informacji? Może potrzebują mnie na wymianę? Może będą chcieli, abym przeczytał coś z kartki przed kamerą? Nie jest istotne, po co mnie trzymają.
Moim zadaniem w niewoli jest takie prowadzenie gry, aby trwała ona jak najdłużej, a ci, którzy mnie przetrzymują, mieli nadzieję, że spełnię ich oczekiwania. Ten czas, który staramy się ugrać, jest po to, aby sztab ludzi zajmujących się odzyskiwaniem personelu miał kiedy mnie odnaleźć i odzyskać.
Kurczak a’la komandos
Cały kurs trwał siedem dni i prócz elementu niewoli zawierał walkę wręcz ze strzelaniem, survival, pozyskiwanie pożywienia i wody, mylenie i ucieczkę przed psem tropiącym, a także wiele innych zagadnień nawiązujących do przetrwania na wrogim terytorium.
Zazwyczaj w ciągu dnia mieliśmy tylko jedną 30-minutową przerwę na posiłek, który stanowiła żywa kura. W trzecim dniu całą „procedurę obiadową” miałem już opanowaną na tyle, aby spokojnie zdążyć w 30 minut.
Reklama
Łapałem kurę i od razu odrywałem jej głowę, kładłem na ziemię i przyciskałem plecakiem (kura bez głowy potrafi uciekać), następnie zbierałem drewno i rozpalałem ogień. Kolejnym punktem w przepisie na przepysznego kurczaka „commandochicken” było odcięcie mu obydwu ud i obdarcie piór razem ze skórą.
Trzymałem udka za rapcie nad ogniem i gdy mięso z zewnątrz zaczynało się przypalać, obgryzałem wierzchnią część. I tak naprzemiennie. Jedno obgryzam, a drugie trzymam w ogniu. Na koniec wykrajam piersi, chowam je do plecaka, a resztę wraz z ogniskiem zasypuję piachem. Było to obrzydliwe. To mięso nie było upieczone, tylko spalone z zewnątrz, a pod spaloną warstwą surowe.
Szkolenie odbywało się w środku bardzo gorącego i suchego lata. Dostawaliśmy tylko jedną półtoralitrową butelkę wody na dzień. Wszystko mi śmierdziało piórami i kurzą krwią. Nawet moje niewielkie gówno śmierdziało kurzymi piórami…
Dziś szkolenie podobne do tego, które przeszedłem w 2003 roku, jest obowiązkowe w całym Wojsku Polskim dla żołnierzy narażonych na izolację, czyli dla wszystkich wyjeżdżających na przykład na misje wojskowe. Szkolenie SERE w Jednostce Wojskowej Komandosów przechodzi każdy kandydat na operatora w ramach kursu bazowego.
Reklama
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment wspomnień polskiego komandosa Krystiana Wójcika pt. #StaraPaka NO.3. Ukazały się one nakładem wydawnictwa Bellona w 2021 roku.
1 komentarz