Prawdziwym przygotowaniom do misji daleko do epickich scen ładowania skrzyń z bronią, jakie znamy z filmów akcji. Kolorowo nie jest w szczególności gdy oddział komandosów wyprawia się za linie wroga. Wtedy żołnierze muszą zrobić wszystko, by nieprzyjaciel nie zorientował się, że kiedykolwiek tam byli. Nawet jeśli oznacza to noszenie własnych odchodów w plastikowym woreczku. Oto co pisze na ten temat były członek elitarnego brytyjskiego Special Air Service.
W skład osobistego wyposażenia każdego z nas wchodzą następujące rzeczy: amunicja, pojemnik z wodą, żelazne porcje żywnościowe, niezbędnik, opatrunek osobisty, nóż, busola z pryzmatem, jako uzupełnienie kompasu firmy Silva, do określania wysokości słońca.
Reklama
Najważniejsze to amunicja i woda. Pozostałe elementy wyposażenia nie odgrywają takiej roli, a jeśli chodzi o rzeczy osobiste, to te pakuje się na samym końcu i zabiera tylko tyle, ile zostało miejsca. Natomiast zawartość niezbędników, a więc zestawu przedmiotów, które mogą ułatwić przeżycie, dobiera się w zależności od warunków.
Z naszych niezbędników usunęliśmy oczywiście haczyki na ryby i żyłki wędkarskie, a zatrzymaliśmy ręczne piłki do cięcia, heliografy i szkła powiększające. Przy użyciu tych ostatnich można rozniecić ogień.
Nigdy nie wiesz kiedy padnie na ciebie…
Każdy z nas miał ponadto apteczkę osobistą z opatrunkiem, środkami przeciwbólowymi i przeciw odwodnieniu, antybiotykami, skalpelem, płynem do kroplówki.
Zgodnie z regulaminem każdy powinien też mieć dwie strzykawki z morfiną. Te nosiliśmy na karku, by w razie czego wszyscy wiedzieli, gdzie ich szukać.
Udzielając pomocy rannemu, zawsze należy korzystać z jego strzykawek. Nikt nie wie, kiedy potrzebne będą własne. Może za chwilę…
Reklama
Zrezygnowaliśmy ze śpiworów, ponieważ zajmują zbyt dużo miejsca i są za ciężkie, a zresztą w tym klimacie i przy tej pogodzie nie były niezbędne. Zamiast śpiworów chłopcy wzięli wełniane poncha, a ja – lekki worek z goretexu, który w ogóle nie zajmuje miejsca, a trzyma ciepło.
Wziąłem też starą wełnianą czapkę. Z doświadczenia wiem, iż sporo ciepła uchodzi z ciała przez głowę. Kiedy kładę się spać, zawsze naciągam czapkę na oczy, mam wtedy wrażenie, że leżę pod przykryciem.
Do plecaków załadowaliśmy materiały wybuchowe, zapasowe baterie do radia, płyny do kroplówek, wodę i jedzenie.
Zacieranie WSZYSTKICH śladów
Na Boba padło, że będzie niósł pojemnik na mocz. To – wbrew pozorom – ważna sprawa. Zapach moczu zwabia zwierzęta i owady, a po śladach uryny łatwo wytropić człowieka.
W czasie akcji wszyscy odlewamy się do takiego specjalnego pojemnika. Jak jest pełen, to jeden z nas odnosi go daleko od bazy lub miejsca postoju, mniej więcej dwa kilometry, odwala jakiś kamień albo kawał skały, kopie dziurę i wylewa zawartość, a następnie maskuje miejsce. Rozdzieliłem też pozostałe funkcje między chłopaków.
Reklama
– Ty, Chris, zajmiesz się środkami pierwszej pomocy. – Oznaczało to, że do jego obowiązków należało zaopiekowanie się środkami opatrunkowymi oraz kroplówkami, niezbędnymi przy urazach.
– Nogas, ty zajmiesz się łącznością.
Łącznościowców nazywaliśmy tradycyjnie „drucikami” albo „radiotami”, czego okropnie nie lubili. Nogas, jako drużynowy „radiota”, miał zadbać o cały sprzęt, a zwłaszcza o zapasowe anteny.
W razie czego, gdy trzeba się błyskawicznie wycofać lub zmienić miejsce postoju, zostawiamy rozłożoną antenę, a na nowym miejscu rozwijamy inną. Nogas musiał także zadbać o zapasowe baterie i sprawdzenie całego sprzętu.
– Vince i Bob, wy zajmiecie się materiałami wybuchowymi. Przygotowanie materiałów wybuchowych polega na tym, że trzeba je wyjąć z fabrycznych opakowań i owinąć taśmą klejącą, aby uniknąć niepotrzebnego szelestu w czasie akcji i żeby nie zostawiać żadnych firmowych opakowań, po których przeciwnik może się zorientować, z kim ma do czynienia i jakie są nasze zadania.
Na tym łatwo się poślizgnąć
Nawet jedna zapałka, przypadkowo rzucona na ziemię – mawiał nasz instruktor na kursie przeżycia – może za- alarmować nieprzyjaciela i naprowadzić na ślad. Gdy zaś nieprzyjaciel znajdzie zapałkę głęboko na tyłach, z miejsca się orientuje, że ma do czynienia z pododdziałem do zadań specjalnych.
– Mark, zajmiesz się żarciem.
Sprawą „Kiwiego” było wyfasowanie z magazynu porcji dla ośmiu ludzi na czternaście dni.
Reklama
Nie tylko zresztą żarcia, ale także papieru toaletowego i plastikowych torebek na gówno. W czasie akcji wali się prosto do takich torebek, obwiązuje się je gumką i pakuje do plecaka, aby nie zostawiać żadnych śladów.
Możecie się śmiać, ale na gównie łatwo się poślizgnąć. Wystarczy, że ktoś je znajdzie i pogrzebie patykiem. Jeśli w gównie będą pozostałości po fasoli czy dżemach, ma dowód, że kupę zostawił jakiś Europejczyk. Nie można też po prostu zakopywać kału w ziemi, bo przychodzą zwierzęta i rozkopują.
Wedle niepisanego prawa ze wspólnych zapasów każdy zabierał do plecaka to, co lubił najbardziej. Czasami robiliśmy sobie żarty. Stan – na przykład – nie znosił gulaszu, więc w tajemnicy ładowaliśmy mu do plecaka same puszki z gulaszem.
Będzie miał nieszczęśliwą minę na miejscu. Pośmiejemy się, a później zamienimy mu gulasz na to, co lubi.
Wszystko ma być gotowe przed godziną zer.
Potrzebne nam jeszcze były siatki maskujące. Dinger powiedział, że się tym zajmie.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Zwykłe siatki pobrane z magazynu trzeba odpowiednio przygotować. Najpierw tnie się je na odpowiednie kawałki, dwa metry na dwa, potem nasącza olejem napędowym, a następnie obtacza w błocie. Gdy taka siatka wyschnie, wygląda niczym matka ziemia i maskuje jak nic w świecie.
– Gotowość jutro, dziesiąta zero – powiedziałem.
Oznaczało to, że jutro o wyznaczonej godzinie zacznie się raz jeszcze wszystko sprawdzać, weryfikować, powtarzać każdy element planu, aby zminimalizować margines błędu. Piszę „zminimalizować”, ponieważ w praktyce nie da się całkowicie wyeliminować wszystkich błędów. […]
Reklama
Mnie i Vince’a czekało jeszcze spotkanie ze starym i szefem kompanii. Przedstawimy plan operacji. Stary wysłucha uważnie, a następnie razem z szefem zaczną zadawać nam setki pytań typu: „A jeśli, to co wtedy…”. Taka wiwisekcja planu operacyjnego jest niezwykle pożyteczna. Pozwala spojrzeć na wszystko świeżym okiem, wyszukać błędy, znaleźć optymalne rozwiązania. Jeżeli szczęście nam dopisze, to stary zaakceptuje plan bez większych poprawek.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Andy’ego McNaba pt. Kryptonim Bravo Two Zero. Jej nowe wydanie ukazało się w Polsce nakładem Wydawnictwa Bellona.
Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce korektorskiej.