Polscy szlachcice z epoki nowożytnej szczególną wagę przywiązywali do sztuki oratorskiej. Wykształcony młodzieniec z najwyższego stanu miał okazywać ogładę poprzez kwieciste toasty czy powitania gości przybywających do folwarku, potem zaś – za sprawą przemówień wygłaszanych na sejmikach. „Wymowność” otwierała drogę do kariery, zapewniała posłuch wśród sąsiadów i intratne nadania. Aby jednak zyskać respekt szlacheckiego otoczenia nie wystarczało mówić po polsku.
Cenne dowody znaczenia oratorskich tyrad przynoszą silva rerum, sylwy, a więc rękopiśmienne rodzinne księgi, w których szlachcice notowali ważne dla siebie wiadomości, instrukcje gospodarcze, dane o pochodzeniu rodziny czy wreszcie – wzory postępowania.
Reklama
Zachowało się wiele takich tomów, do których skrupulatnie wpisano nawet nie po kilka czy kilkanaście, ale dziesiątki formularzy przemówień i listów na różne okazje. Badacze tematu notują między innymi wzory podziękowań za prezenty otrzymane od sąsiadów (w tym konkretnie – chociażby za pomarańcze czy szczenięta), zaproszenia na uczty, polowania i zabawy, przemówienia kondolencyjne i pogrzebowe, podziękowania kierowane do rodziców.
Często, wypada dodać, w księgach umieszczano przeróżne warianty zabezpieczające przed jakąkolwiek gafą. Na przykład w jednej sylwie mogły się znaleźć schematy przemówień nad grobem w odmiennych wersjach odpowiednich w razie śmierci ojca, matki, brata, siostry niezamężnej, siostry wydanej za mąż, bratowej i tak dalej, i tak dalej…
Polacy nie gęsi? Szlacheckie podejście do języka
Ceniono mowę ozdobną, naszpikowaną frazesami, ale też pełną obcych wtrętów. Jest faktem, że nie kto inny, a szlachcice uczynili z polszczyzny język literacki. Każdy zna słowa Mikołaja Reja, który z dumą oznajmiał „postronnym narodom”, że „Polacy nie gęsi, iż swój język mają”. Nie minęło jednak wiele czasu, a biegłe posługiwanie się mową ojczystą przestało wystarczać szlachcicom jako symbol ich statusu.
Zachodził proces podobny, co w wypadku ubrań czy fryzur. Gdy niemal każdy pan folwarczny potrafił już czytać i pisać, za szczyt kulturalnego wyrobienia poczęto uważać znajomość łaciny.
Reklama
Polska szlachta i łacina. Skąd brała się ta obsesja?
Ogółem kultura antyczna stanowiła prawdziwą fiksację polskiej szlachty. Sięgano do niej jednak wybiórczo i w bardzo konkretnym celu. Sarmaci wyrażali opinię, że są nie tylko spadkobiercami potężnego ludu wschodnich koczowników, ale też dziedzicami tradycji starożytnego Rzymu.
Ustrój Rzeczpospolitej był w dość powszechnym przekonaniu ziemian kalką republiki rzymskiej – a więc ponoć najdoskonalszego z porządków. Uprzywilejowanie szlachty tłumaczono między innymi tym, że już założyciel Wiecznego Miasta Romulus „podzielił na dwa stany naród rzymski, to jest na plebejuszy i na senatorów”.
Tak rzecz ujął XVI-wieczny jurysta Jakub Przyłuski, ale podobnych tłumaczeń można by przytoczyć dziesiątki. Również dla koszmarnego wyzysku chłopów nad Wisłą znajdywano klasyczne uzasadnienie. Jak wytykał autor anonimowej broszury Robak sumienia złego, wielu panów herbowych uważało, że „wolno im wszystko czynić” z poddanymi, bo ci są „takimi niewolnikami, jak byli w Rzymie”.
Język Jana Chryzostoma Paska
Znajomość łaciny na swój sposób potwierdzała związek z antycznym imperium. Wśród magnaterii była niemal obowiązkowa, tak, że w całej Europie dziwiono się, iż Polacy biegle, a do tego powszechnie władają mową Cycerona i Horacego.
Reklama
Zwykli szlachcice znali jednak nie tyle język łaciński, co raczej przeróżne frazesy i makaronizmy, którymi ochoczo wypełniali swoje teksty oraz przemówienia. Praktyka stała się powszechna w wieku XVII. Jej koronny przykład stanowią pamiętniki szlacheckiego żołnierza i awanturnika Jana Chryzostoma Paska.
Na kartach dzieła trudno znaleźć strony pozbawione łacińskich wtrętów. Są ich łącznie setki, często wplatanych na siłę i bez szczególnego sensu.
Pasek mógłby na przykład napisać o żołnierzu na pobojowisku, z którego rozciętego brzucha wyzierały wnętrzności, ale zamiast tego stwierdził: „intestina z niego wyszły”. Mógłby zanotować, że zdarzenia rozgrywały się we wnętrzu kraju, ale wolał oznajmić: inter viscera.
A gdy szczególnie chciał się popisać wykształceniem, wyrzucał z siebie takie przeplatańce:
In decursu Augusti [pod koniec sierpnia] poszliśmy do Danijej na sukurs królowi duńskiemu, który uczynił aversionem [rozerwanie sił] wojny szwedzkiej u nas w Polszcze.
Nie tak ci to on podobno uczynił ex commiseratione [ze współczucia] nad nami, lubo ten naród jest ab antiquo [od dawna] przychylny narodowi polskiemu, jako dawne świadczą pisma, ale przecie mając innatum [wrodzoną] przeciwko Szwedom odium [nienawiść] i owe zawzięte in vicinitate inimicitias, nactus occasionem [waśnie sąsiedzkie, wykorzystał okazję], za którą mógł się krzywd swoich wtenczas, kiedy król szwedzki był zabawny wojną w Polszcze, pomścić, wpadł mu z wojskiem w państwo, bił, ścinał i zabijał.
Reklama
Osobliwy szyfr sprzed wieków
Trudno dzisiaj śledzić taki tekst bez posiłkowania się morzem przypisów. Ale równie trudno było to robić w dobie nowożytnej, o ile nie znało się szlacheckiej wariacji łaciny – tego osobliwego szyfru, który dla większości plebejów zdawał się czarną magią.
Efekt był w pełni zamierzony. Ksiądz Benedykt Chmielowski, autor arcysarmackiej encyklopedii Nowe Ateny, wyjaśniał w wieku XVIII: „Dobrze jest mówić »okrutny to człek«, ale lepiej rzec erudite [z erudycją] »Neronis saevitia w tym człeku«. Nieźle jest mówić »strach zbiera«, [ale] przecież wyborniej »terror Panicus albo Pannonicus serca ich opanował«”.
***
Tekst powstał na podstawie mojej książki pt. Warcholstwo. Prawdziwa historia polskiej szlachty (Wydawnictwo Poznańskie 2023). To bezkompromisowa opowieść o warstwie, która przejęła pełnię władzy w Polsce, zniewoliła resztę społeczeństwa i stworzyła system wartości, z którym borykamy się do dzisiaj. Dowiedz się więcej na Empik.com.