Józef Poniatowski przeszedł do polskiej legendy jako bohaterski generał, naczelny wódz wojsk Księstwa Warszawskiego, marszałek Francji i zaufany współpracownik Napoleona Bonaparte. Zanim jednak Francuzi zaczęli robić swoje porządki nad Wisłą, ten bratanek obalonego polskiego króla był postrzegany zupełnie inaczej. Bezpośrednio po rozbiorach słynął z lubieżnych, nieposkromnionych hulanek, które gorszyły Warszawę. O stronie jego życiorysu, którą wymazano z oficjalnych biogramów pisze Jan Maciejewski na kartach książki Nic to! Dlaczego historia Polski musi się powtarzać?
W historii Warszawy te kilka lat pruskiej okupacji, już po trzecim rozbiorze, a jeszcze przed triumfalnym wkroczeniem wojsk Napoleona i samego cesarza, to przedziwny czas. Lata paraliżu i apatii. Już nie rozpaczy: resztki po sali obrad Sejmu Wielkiego zostały posprzątane. Tak jak i wszystko, co mogłoby przypominać, że kiedykolwiek była tu jakaś Polska.
Reklama
Kto był na tyle zdesperowany, aby popełnić samobójstwo, ten już zdążył to zrobić. Kto miał oszaleć, ten oszalał. Kto uciec „na Zachód” — co, akurat tym razem, oznaczało „do Napoleona” — ten uciekł.
Dogadałby się z Hamletem
Kiedy Poniatowski przyjeżdża do Warszawy, jest ona prowincjonalnym pruskim miastem. Panuje w niej pełen rezygnacji Ordnung, krzepniejący wstręt do samego siebie. Były bez wątpienia straszniejsze okresy w historii tego miasta, bardziej krwawe i dramatyczne. Ale nie było czasu bardziej wykolejonego.
„The time is out of joint” (Czasie zwichnięty! — Jak ci nie złorzeczyć?). Hamlet, książę Danii, i Józef, książę nieistniejącego państwa, znaleźliby bez wątpienia w tamtej Warszawie wspólny język.
Długa pauza lub wykolejenie
Okres, który miał teraz nastąpić, co bardziej oględni biografowie Poniatowskiego nazywają „długą pauzą” albo „przymusowymi wakacjami”. Ale bliżej prawdy bylibyśmy, mówiąc, że książę na kilka lat zwyczajnie się stoczył.
Tam, na Zachodzie, trwa czas wulkaniczny. Trzęsie się ziemia i stary porządek. Beethoven komponuje na cześć Napoleona III Symfonię, Eroicę. Wybicki, Zajączek, Dąbrowski, uciekają pod skrzydła boga wojny. Poniatowski tymczasem zaczyna w pałacu Pod Blachą odprawiać zwiędłe saturnalia.
Otacza go — jak pięknie ujął to Szymon Askenazy — „deposesjonowana rodzina i zdepopularyzowani zausznicy”. Ale to by było jeszcze pół biedy.
Reklama
Przywiędła lwica upadłego księcia
Związuje się książę zaraz po przybyciu do Warszawy z Henriettą de Vauban, starszą od niego o dziesięć lat Francuzką. Jeśli zdekapitowany w osobie Ludwika XVI ancien régime zapomniałby, że się skończył i trwałby uparcie, na przekór całemu światu, ale z zachowaniem wszystkich swych najgorszych cech, to znalazłby on w osobie „Vaubanki” doskonałą personifikację.
„Wyschła jak suszona gruszka”, „megiera żółta jak cytryna”, „piegowata grymaśnica”, „niby to mężatka, a właściwie przywiędła lwica” — to wszystko historycy i pamiętnikarze. Warszawska ulica była mniej wyrafinowana i mówiła o niej po prostu per „Wobanowa”; który to epitet występował też w wariancie „Baba nowa”; „nowa baba” księcia Józefa.
Askenazy, pisząc o niej, przyjmuje ton starszego, zmartwionego krewnego, który z niesmakiem spogląda na fatalnie spudłowane wybory sercowe ulubionego siostrzeńca:
Nie była już pierwszej młodości, spazmatyczna, grymaśna, w dodatku bardzo interesowna, ale nadzwyczaj subtelna, udrapowana w cierpienie nieszczęśliwej, niezrozumianej istoty, ujmująca chorobliwym, mdlejącym jakimś urokiem. Zadzierzgnięty został węzeł na życie całe, z wielu względów z niemałą krzywdą dla reputacji Poniatowskiego.
Reklama
Bezdomny Wersal w Warszawie
I taka to właśnie pani de Vauban sprowadza Poniatowskiemu na głowę, czy raczej Pod Blachę, bezdomny Wersal. Przyszły Ludwik XVIII został przez księcia ulokowany w Łazienkach, pozostałe zaś „herbowne tułactwo francuskie wszelkiego gatunku” osiadło Pod Blachą i w Jabłonnej. Chyba trudno wyobrazić sobie bardziej żyzną glebę do uprawiania dekadencji. (…)
Czy faktycznie urządzano Pod Blachą nagie kąpiele w burgundzie i tokaju — nie jest do końca pewne. Ale zła sława niekończących się balów przechodzących płynnie w orgie nie wzięła się znikąd.
Podobnie jak troska warszawskich mężczyzn, błagających rozpaczliwie swe żony i narzeczone, by pod żadnym pozorem nie zaglądały Pod Blachę. I jak statystyki zgonów i ciężkich ran odniesionych w pojedynkach — nieodłącznym elemencie urządzanych w posiadłościach księcia zabaw.
„Nie cała Warszawa blachą okryta”
„Aspekt obyczajowy” to jedno. Ale chyba jeszcze większym zgorszeniem napawał warszawską ulicę kontekst patriotyczny. Towarzystwo spod Blachy wydawało się obywatelami nieistniejącego już świata. I była to jedyna wspólnota, do uczestnictwa w której się poczuwali.
Reklama
Wokół, na bazie, czy może jako pretekst, kolejnych balów, zawiązali oni amatorski teatr, w którym grano tylko po francusku, i to wyłącznie francuskie sztuki. Co idealnie wpasowało się w — pamiętający jeszcze nieboszczkę Rzeczpospolitą wymierzony w Poniatowskiego epitet: „scudzoziemczałe książątko”.
Ludwik Osińki: „Jeszcze Polska po polsku pisze, i czyta, Bo nie cała Warszawa jest blachą okryta”.
Książę Józef był celem łatwym, ale też kuszącym. Po zmarłym Stanisławie Auguście zostało w nim coś więcej niż tylko nazwisko. Wydawał się uosabiać to wszystko, co spowodowało upadek państwa. A jego sposób życia tylko to potwierdzał.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Jana Maciejewskiego pt. Nic to! Dlaczego historia Polski musi się powtarzać? Ukazała się ona nakładem Wydawnictwa Literackiego w 2025 roku.
Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce korektorskiej.