Po zakończeniu II wojny światowej w szeregach antykomunistycznego podziemia znalazły się dziesiątki tysięcy Polaków. Dlaczego mimo zmęczenia wojną zdecydowali się walczyć z nową władzą?
Żeby zrozumieć, dlaczego tak wielu żołnierzy w obliczu końca wojny zdecydowało się na kontynuowanie walki w lesie, dlaczego w 1947 roku większość z nich porzuciła walkę, a część wytrzymała nawet do lat 50., należy zrozumieć, o co walczyli, jak działanie w oddziale wpływało na psychikę, w co wierzyli i co dawało im wiarę w zwycięstwo. Rafał Wnuk pisał:
Reklama
Członkowie AK-WiN znajdowali się w dużo trudniejszej sytuacji psychologicznej w okresie po „wyzwoleniu” niż w czasie okupacji niemieckiej. Do 1944 r. podlegali organizacji wojskowej, która wymagała od nich przede wszystkim posłuszeństwa. Dokonywali wyboru tylko raz, gdy wstępowali do podziemia.
Wróg był jasno określony, a społeczeństwo przychylne konspiratorom. Po wkroczeniu Armii Czerwonej ci sami ludzie zostali zmuszeni do wykonywania bezustannych wyborów. Pozostawać w konspiracji, czy ujawniać się? Poprzeć Mikołajczyka czy nie? Walczyć z bronią w ręku, czy stać się działaczem politycznym?.
„Chłopaki, partyzantka się skończyła!”
Warto także wspomnieć, dlaczego partyzanci przystąpili do walki z nową władzą. Byli oni, tak jak całe polskie społeczeństwo, zmęczeni długimi i ciężkimi latami wojny. Wielu liczyło, że będzie mogło w końcu wrócić do domów i rozpocząć nowe życie.
W rezultacie część członków podziemia z czasów wojny podjęła próbę powrotu do normalnego życia: włączenia się w odbudowę kraju, powrotu do szkół, znalezienia pracy czy nawet założenia rodziny. Dużo mówią nam wspomnienia Zygmunta Witka ps. „Mewa” z 1944 roku:
Reklama
Kiedy Niemcy opuścili powiat kraśnicki i do Urzędowa wkroczyli Sowieci, nasz oddział ruszył w szyku wojskowym na rynek. Z gminy wyszedł do nas jakiś Sowiet i powiedział, że musimy złożyć broń i wstąpić do Wojska Polskiego, i iść na front. Nasz dowódca potwierdził jego słowa. Stanął przed nami i powiedział: „Chłopaki, partyzantka się skończyła! Złóżcie broń i wracajcie do domów”.
W znacznie mniejszym stopniu nadzieje te dotyczyły natomiast żołnierzy pochodzących zza Bugu. Ci, mając w pamięci wydarzenia z lat 1939 – 1941, wiedzieli doskonale, co oznacza wkroczenie wojsk Armii Czerwonej na polskie ziemie.
Pamiętać także należy o tym, że wśród konspiratorów z czasów wojny wzrastała apatia i depresja po fiasku akcji „Burza” i niezrealizowaniu celu, jakim była wolna niepodległa Polska.
„Żywiołowego pędu do lasu nie dało się zahamować”
Apatia ta była już widoczna jeszcze przed przejściem przez całą Polskę frontu wschodniego, co zauważył gen. Reinhard Gehlen, dowódca niemieckiego wywiadu, pisząc o tym w swoim raporcie. Dużą rolę w tej demobilizacji miał niewątpliwie rozkład struktur konspiracyjnych, zwłaszcza jeśli mówimy o obozie AK-owskim.
Sytuacja w kraju sprawiała jednak, że członkowie wojennej konspiracji uważali ponowne podjęcie walki za swój patriotyczny obowiązek. Według Stefana Korbońskiego :
tego żywiołowego pędu do lasu nie dało się zahamować, tym bardziej, że łączyła się z tym mistyczna wiara, nieznajdująca żadnego pokrycia w rzeczywistości, że przeżywamy okres przejściowy i że wkrótce Polska stanie się prawdziwie niepodległa. Ten okres młodzież i dezerterzy armii Żymierskiego pragnęli przeczekać przynajmniej do zimy.
Reklama
Kontynuowanie walki było trudną decyzją. Całe podziemie było po dramatycznych pięciu latach wyczerpane wojną. Mimo iż cel, którym była wolna Polska, się nie zmienił, metamorfozie uległy okoliczności walki. Nawet przy dużym poparciu społeczeństwa nie można już było mówić, szczególnie w późniejszych latach, o powszechnej akceptacji walki z komunistami.
Zamiast tego ludzie coraz bardziej godzili się z losem i pocieszali się możliwością odbudowy kraju nawet pod sowieckim butem. W obliczu postępującej utraty łączności z ośrodkami emigracyjnymi coraz trudniejsza była legalizacja oddziałów partyzanckich jako Wojska Polskiego.
Brak centralnego kierownictwa
Często przecież oddziały powstawały i funkcjonowały nawet bez żadnego kontaktu z konspiracyjnymi władzami znajdującymi się w Polsce. Podkreślała to władza ludowa w swoich raportach. W dokumencie na temat oddziałów „Zapory” czytamy, że w wyniku licznych aresztowań lubelskie oddziały partyzanckie „już w miesiącu styczniu 1945 roku pozbawione zostały bezpośredniego kierownictwa i rozpoczęły organizowanie działalności samodzielnie”.
Kolejnym problemem było uzasadnienie prawne wykonywanych rewizji lub – jeszcze większym – wyroków śmierci. Działania te były wykorzystywane przez propagandę komunistyczną do budowania czarnego obrazu podziemia jako pospolitych bandytów. Część partyzantów wracała do lasu nawet bez wiary w zwycięstwo. Wobec wizji rychłego aresztowania i prawdopodobnie rozstrzelania lub wywózki patrzyli na walkę zbrojną jako na jedyne wyjście z beznadziejnej sytuacji, w której się znaleźli.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
„Marzył o tym, żeby wrócić do normalnego życia”
„To ja mam być rozstrzeliwany pod płotem? To chociaż sobie do tych sukinsynów postrzelam” – stwierdził Zbigniew Matysiak ps. „Kowboj” z oddziału „Zapory”. Tragizm i rozdarcie ludzi w tamtym czasie oddaje historia Lucjana Minkiewicza ps. „Wiktor”, towarzysza broni „Łupaszki” i dowódcy 6 Wileńskiej Brygady AK, opowiedziana przez późniejszego kolegę z celi Stanisława Krupę:
Lucjan, jak sam wielokrotnie mówił, nie chciał walczyć. Zdawał sobie sprawę, że ta bratobójcza walka nie ma sensu. Ponad siedem lat tułaczki, walki, ukrywania się, głodu i chłodu złamało nawet jego młody i silny organizm.
Reklama
Marzył o tym, żeby wrócić do normalnego życia. Może udałoby mu się skończyć studia. Miał duże uzdolnienia muzyczne, był dobrze zapowiadającym się pianistą, pociągały go też skrzypce. Niestety, od lat zamiast smyczka musi trzymać w ręku pistolet maszynowy. Musi? Kto go zmusza?
Lęk przed ujawnieniem. Niewiara w deklaracje tych nowych komunistycznych władz. Owa niewiara miała pełne uzasadnienie. Zewsząd dochodziły wieści o masowych aresztowaniach byłych AK-owców. Toteż mimo zmęczenia, mimo niewiary w celowość dalszej walki – tkwił w oddziale.
Hieronim Dekutowski w prywatnych rozmowach z najbardziej zaufanymi osobami przyznawał, że nie wierzy, iż dożyje końca walki. Mimo to był głęboko przekonany, że walka zbrojna jest w stanie przywrócić Polsce niepodległość.
III wojna światowa
Powszechna była wiara w wybuch III wojny światowej, tym razem między Zachodem a Związkiem Radzieckim. Wydarzenia na świecie dodatkowo napawały optymizmem partyzantów, co opisuje w swojej książce Mariusz Mazur:
Reklama
Kolejne wydarzenia, jak zrzucenie bomb na Hiroszimę i Nagasaki na początku sierpnia 1945 r., wystąpienia Winstona Churchilla w Fulton 5 marca 1946 r. i Jamesa Byrnesa w Stuttgarcie 6 września 1946 r., komunistyczny przewrót w Czechosłowacji w lutym 1948 r., ale też późniejsze, tj. wybuch wojny w Korei w 1950 r., śmierć Józefa Stalina czy ucieczka Józefa Światły w 1953 r., wzmagały fale plotek o nieuchronnym wznowieniu światowego konfliktu.
„Ogień” przekonywał, że w zaistniałej sytuacji konieczna jest samoobrona i przygotowanie oddziałów do kolejnego światowego konfliktu. Wierzył, że albo wojna, albo wolne wybory przyniosą Polsce niepodległość.
O nieuchronnym konflikcie światowym mówił również „Zapora” podczas odprawy dowódców AK na początku 1945 roku w Tarnobrzegu. Wierzył, że lądowanie Anglików w Grecji stworzy szansę dla Polski. (…)
„Wojna między Wschodem a Zachodem”
Żołnierze Eugeniusza Kokolskiego czekali na pomoc Zachodu, chociaż pamiętali, że wcześniej Polska została opuszczona przez sojuszników, o czym mówił Tadeusz Michalski:
Reklama
Myśmy liczyli na III wojnę światową. Nie wydawało się możliwe, że tracimy Lwów i Wilno, że Zachód się odwróci. Ten Zachód jest zgniły jak Cesarstwo Rzymskie u schyłku swojego istnienia. Przecież w lesie było ok. 20 tys. uzbrojonych żołnierzy. Przecież konspiracja antykomunistyczna to było ok. 200 tys. ludzi. Nie można było myśleć, że to nie ma żadnego sensu.
Nie byliśmy samobójcami, uważaliśmy, że nasza walka ma sens. (…) Liczyliśmy, że jeżeli ona wybuchnie, to my będziemy szczególnie potrzebni na zapleczu ówczesnego frontu. No ale kto mógł to przewidzieć….
Z kolei Miron Borejsza po latach przyznał: „Powiem szczerze, że ja teraz to śmieję się z tego. Powtarzano nam, że będzie wojna między Wschodem a Zachodem. I nawet były takie [informacje – przyp. S.P.], że wojna jest już wypowiedziana, ale jeszcze nierozpoczęta”.
Jeszcze w maju 1945 roku panowała wiara w zwycięstwo lub przynajmniej poprawę sytuacji w kraju. Partyzanci często uważali się wówczas za zbrojne zaplecze Rady Jedności Narodowej postrzeganej jako prawowita władza, która po demokratycznych wyborach miała przekształcić się w parlament.
„Idzie walczyć o wolne wybory”
Włodzimierz Jurasow ps. „Wiarus”, gdy dowiedział się, że jego dowódca z czasów wojny Romuald Rajs ps. „Bury” wznowił działalność na Białostocczyźnie, postanowił wrócić do lasu. Tuż przed wyjazdem miał powiedzieć Henrykowi Siemaszko ps. „Dłuższy”, że „idzie walczyć o wolne wybory”.
„Politycznie nigdy nie byłem zaangażowany. I nie jestem. Obchodziła mnie kwestia wolności. Wolności osobistej i kraju, w którym się urodziłem i żyłem. Tak jak i ojca mego, i dziadka mego. Za wroga uważałem najeźdźcę, bez względu, czy był z Zachodu, czy ze Wschodu rodem” – mówił Bogdan Obuchowski ps. Zbyszek” z oddziału „Łupaszki”.
Reklama
Żołnierze 5 Wileńskiej Brygady zdaniem Lucjana Deniziaka ani przez chwilę nie wierzyli w możliwość przeprowadzenia wolnych wyborów i walczyli, oczekując na wybuch kolejnego światowego konfliktu. Wejście Stanisława Mikołajczyka, premiera RP na uchodźstwie, do komunistycznego Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej, powołanego 28 czerwca 1945 roku, zachwiało wiarę w sens walki.
Mikołajczyk zrobił z partyzantów bandytów
„Cofnięcie uznania międzynarodowego dla emigracyjnego rządu wywołało zamieszanie w umysłach i sercach wielu ludzi żądnych legalnego kierownictwa. Przyjęto to jednak jako zapowiedź przewlekania ciężkiej sytuacji. W możliwość wewnętrznego sprawiedliwego urządzenia się nie wierzono” – opisywał zaistniałą sytuację Zdzisław Broński. Mikołajczyk przekonywał, że nie będzie III wojny światowej, w związku z czym dalsza walka nie ma sensu. Zdaniem partyzantów swoim przyjazdem zrobił z podziemia pospolitych bandytów.
Obudziło to pierwsze tak duże poczucie bezsilności, nie tylko wśród szeregowych żołnierzy, lecz także wśród dowódców. W międzyczasie została ogłoszona tzw. amnestia „Radosława”. Ponadto w dniach od 17 lipca do 2 sierpnia 1945 roku miała miejsce konferencja poczdamska, która potwierdziła powojenną kontrolę Związku Radzieckiego nad Europą Środkowo-Wschodnią.
Efektem były liczne decyzje o rozwiązaniu oddziałów. Odbywało się to również wbrew chęci żołnierzy lub ich komendantów, którzy nie chcieli kończyć walki, lecz czynili to na wyraźny rozkaz dowództwa. Przykładem jest „Łupaszka”, który wbrew swojej woli rozformował we wrześniu 1945 roku 5 Wileńską Brygadę.
Reklama
Wpływ procesu 16
Zdaniem komunistów „duży wpływ na przyspieszenie decyzji ujawnienia się band miała aktywna działalność grup operacyjnych org. BP i WP”. Ciekawe, że żołnierze nie wspominali o procesie przywódców polskiego podziemia – procesie szesnastu, który odbywał się w tym czasie w Moskwie. Wyjątkiem jest Paweł Jasienica, który pisał, że aresztowanie 16 utwierdziło ludzi w przekonaniu, że trzeba siedzieć w lesie. (…)
Ponowna fala represji i aresztowań utwierdziła partyzantów w poczuciu, że ich walka jest konieczna. Celem partyzantów było nie pozwolić okrzepnąć nowej coraz silniejszej władzy. Niektórzy co prawda nie widzieli już szans na pokonanie komunistów. Dla nich ważne było, że nadal trwała walka i wśród innych partyzantów mogli czuć się jak w wolnej Polsce.
„Ty giniesz, by naród mógł żyć!” – mówi partyzancka piosenka, którą na pocieszenie śpiewali żołnierze. Józef Puławski ps. „Gołąb” po rozwiązaniu jesienią 1945 roku patrolu Ignacego Babińskiego ps. „Kmicic” znalazł się na kwaterze przy sztabie Komendy Okręgu NZW. Kiedy dowiedział się, że „Bury” odtwarza oddział, wybłagał swojego przełożonego o przydział do 3 Wileńskiej Brygady NZW, co po latach wspominał następująco: „No idź – zgodził się »Kotwicz« – bo z Tobą tutaj nie można wytrzymać. Ciągle byś tylko na akcje chodził”.
Coraz więcej wątpiących
Odtwarzanie się ogólnopolskich struktur poakowskich, takich jak Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość czy Narodowe Zjednoczenie Wojskowe, działało krzepiąco na podległych im partyzantów. Świadomość przynależności do ogólnokrajowej organizacji wojskowej o jasno określonych celach zapewniała większy komfort moralny . Niektórym nadzieję dawała wciąż postać Mikołajczyka, którego popularność w społeczeństwie stale rosła, a także zbliżające się referendum oraz wybory. (…)
Reklama
Mimo pragnienia wyzwolenia Polski wiele osób coraz bardziej wątpiło w sens walki i oswajało się z myślą, że trzeba ją będzie zakończyć. Zygmunt Grunt-Mejer ps. Zyga”, żołnierz „Łupaszki”, pisał w liście do swojego przyjaciela:
W kwietniu 1946 r. byłem z Zygmuntem Szendzielarzem, co zresztą kosztowało mnie bardzo i kosztuje nadal. W długiej rozmowie reprezentowałem pogląd, że walka z sąsiadem jest beznadziejna, bezcelowa i prowadzi tylko do utraty najwartościowszych jednostek i przy totalnym systemie godzi nie tylko w tych, którzy walczą, ale i tych, którzy udzielają pomocy, którzy o nią się ocierają i są, jak to się mówi, Bogu ducha winni.
Dalej, że społeczeństwo jest zmęczone tyloletnią walką, nie widzi żadnych perspektyw i chce odpocząć, że należy młodzież skierować do szkół, do nauki, gdyż najpiękniej spełnili swój obowiązek i życie ich dla kraju jest obecnie najcenniejsze. (…) Zgadzał się ze mną „Łupaszka” wówczas całkowicie, ale zdawało mi się, że jakby na coś czekał, jakby z kimś czy czymś był związany. Informował przy tym, że otrzymał rozkaz zaprzestania i przejścia na Zachód, ale zaczeka jeszcze…. (…)
Sfałszowane referendum
Kolejnym wydarzeniem, które miało bardzo duży wpływ na żołnierzy, było sfałszowane referendum ludowe z 30 czerwca 1946 roku. Brak reakcji świata na wydarzenia w Polsce sprawił, że coraz mniej jasny stawał się sens dalszej walki. W tym czasie partyzanci byli coraz mocniej atakowani. (…)
Wyczerpanie psychiczne żołnierzy podziemia było coraz większe. Jednocześnie nienawiść, jaką darzyli swoich przeciwników, właśnie osiągała apogeum. Z powodu rosnącej liczby szpiegów partyzanci coraz mniej ufali ludziom spoza oddziału, a czasem nawet innym członkom własnej grupy.
Z powodu skutecznego rozbijania kolejnych ogólnopolskich struktur konspiracyjnych dla wielu jedyną nadzieją było zwycięstwo wyborcze Stanisława Mikołajczyka. Podzielali w tym wypadku opinię przytłaczającej większości społeczeństwa polskiego. (…)
Reklama
Sytuacja staje się tragiczna
Zdaniem Józefa Oleksiewicza w 1947 roku już przed wyborami było widać, że sytuacja jest coraz bardziej tragiczna. Dowódcy nie chcieli szeregowym mówić, ale wszyscy to czuli. Było już jasne, że walka nie zakończy się sukcesem, konspiracja coraz bardziej się sypała. Wybory w lutym 1947 roku pogrzebały jakiekolwiek szanse na zmianę systemu, który powstał w powojennej Polsce.
Partyzanci na własne oczy widzieli fałszerstwa komunistów, jednak wobec licznej obecności wojsk byli bezradni. Brak reakcji międzynarodowej na zaistniałe wydarzenia pokazał, że nadzieja na jakąkolwiek pomoc z zewnątrz była płonna. Większość dowódców, jak „Zapora”, przestała wierzyć w możliwość wygrania walki. Przekonywali swoich żołnierzy, że nie ma sensu ginąć i namawiali do ujawnienia się.
Życie codzienne Wyklętych
Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji. W celu zachowania jednolitości tekstu usunięto przypisy, znajdujące się w wersji książkowej. Tekst został poddany obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia większej liczby akapitów i skrócony.
2 komentarze