„To wszystko poniemieckie, trzeba brać”. Szczere wspomnienia Polaka przesiedlonego na Ziemie Zachodnie

Strona główna » Historia najnowsza » „To wszystko poniemieckie, trzeba brać”. Szczere wspomnienia Polaka przesiedlonego na Ziemie Zachodnie

W 1945 roku rodzina Kuriatów, wysiedlona z Wołynia, trafiła na „Ziemie Odzyskane”. Powiedziano im, że na Dolnym Śląsku będą „spełniać historyczną misję”, przejmując poniemieckie majątki. Oto jak wyglądał pierwszy dzień w Gross Ossig – przemianowanym przez komunistyczne władze na Osiek.

Poniższa fabularyzowana opowieść o doświadczeniach Stanisława Kuriaty ukazała się na kartach książki jego syna Jana pt. Wołyniacy. Jedno życie (Prószyński i S-ka 2022).

Rzeczywiście po starannej kontroli naszych kart ewakuacyjnych spora gromada ludzi przeszła w stronę stacji wąskotorówki, gdzie załadowaliśmy się na odkryte wagony, bo podróż miała trwać nie więcej jak godzinę. Tak i też było.


Reklama


Mała lokomotywka gwizdała co chwila, buchała dymem i dowiozła nas do stacji Gross Ossig. Tablica z niemiecką nazwą wisiała sobie w najlepsze. Na miejscu czekali na nas polscy żołnierze z biało‑czerwonymi opaskami na ramionach, jak się dowiedzieliśmy, to byli milicjanci. To było nowe słowo. Rozumieliśmy oczywiście, że to tacy przedwojenni policjanci. Ale dlaczego „milicjanci”?

Razem z tymi milicjantami kręciło się kilku cywili, którzy powiedzieli nam, że są z powiatowego urzędu repatriacyjnego, czyli z PUR‑u. I tak ich nazwaliśmy – „purowcy”. Szybko też zrozumieliśmy, że to oni są tutaj najważniejsi, bo milicjanci ze wszystkim zwracali się do nich.

Komunistyczny plakat. „Trzymamy straż nad Odrą”.

„Historyczna misja”

Jeden z purowców wyjaśnił nam, jaką to historyczną misję spełniamy w tym miejscu, przywracając piastowskie ziemie naszej ojczyźnie, Polsce Ludowej. Ludowa władza daje nam i przekazuje za darmo domy, budynki gospodarskie i wszystko to, co znajdziemy w tych budynkach.

– Patrzcie. – Pokazywał stojące przed nami zabudowania wioski Gross Ossig. – Tam są domy, gospodarstwa… Wybierzcie sobie te, które wam odpowiadają, a potem je zapiszemy i zawieziemy dokumenty do powiatu. Ta wioska teraz nazywa się Osiek Wielki i należy do Polski.

Tekst stanowi fragment książki Jana Kuriaty pt. Wołyniacy. Jedno życie (Prószyński i S-ka 2022).

Ludzie patrzyli trochę z niedowierzaniem, a trochę z zaskoczeniem. Nikt nie mówił tego głośno, ale dziwiliśmy się, że bierzemy czyjeś domy i nie wiadomo co tam jeszcze, ot tak, jakby nigdy nic! Chociaż byliśmy tak bardzo pomęczeni i wygłodniali, że nikt nie marzył o niczym innym jak tylko o domu, spokojnym miejscu. Ktoś więc powiedział głośno:

– Nie ma co tam płakać. Niemcy nad nami nie płakali. To wszystko poniemieckie i trzeba to brać, potem będziemy się martwić!


Reklama


Ludzie jakby czekali na te słowa i po nich ruszyliśmy do wioski, żeby wybrać jakieś zabudowania, w których moglibyśmy zamieszkać. I tak przecież to wszystko miało być na chwilę, zanim Anglicy z Amerykanami nie wygrają wojny – wtedy mieliśmy wrócić na naszą Rudnię.

Tego u nas nigdy nie było

Wieś była zupełnie opustoszała. Nie było tam ani człowieka, ani zwierzęcia, ani nic. Widać było, że jacyś ludzie musieli bardzo starannie pozabierać wszystko to, co by się do czegoś nadawało.

W środku gospodarstwa, które wybraliśmy, leżała kupa gnoju, ale gnojowisko było obudowane murkiem, czego u nas nigdy nie było. Drzwi domu były szeroko otwarte, to weszliśmy po schodkach i przez mały korytarz do kuchni, a potem jeszcze dwa pokoje, schody na górę i tam jeszcze dwa pokoje, i jakiś składzik.

Wszystko nas dziwiło

Wszędzie pusto, tylko walały się kawałki szmat, jakieś dwa stołki, a w kuchni piec z płytą i takimi okrągłymi kołami. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że to się nazywa fajerki. Był też tam stół drewniany i ławka, a na podłodze coś, czego nigdy nie widzieliśmy – kafelki. Kolorowe, w różne wzory.

Osiek w powiecie trzebnickim na mapie Dolnego Śląska
Osiek w powiecie trzebnickim (dawniej Gross Ossig) na mapie Dolnego Śląska

Staliśmy długo, przyglądając się tej mozaice. Wszystko nas dziwiło. Tak nas zastał jeden z purowców.

– To co, widzę, że wam się podoba? – powiedział zachęcająco. – Bierzcie, bierzcie. To naprawdę ładne gospodarstwo! Nie ma co się wahać.

Pierwsza powiedziała teściowa: – To zostańmy tutaj, prawda, Józia?

Józia popatrzyła na nas wszystkich i kiwnęła głową. – Zostańmy. Są jeszcze budynki gospodarskie. Będzie gdzie krowy trzymać…


Reklama


– To ja tam będę koło wąskotorówki. Tam będą wszystkie zapisy i wydawanie dokumentów, wiecie – zapewnił gorliwie purowiec i poszedł.

Prawda była taka, że budynki, murowane, cementowe chodniki w oborze, miejsca dla świń i chyba dla koni, bo żłób był wysoko, bardzo nam się podobały. Budynki kryte były czerwoną dachówką, a niedaleko domu znajdowała się studnia z zabudowaną górą, takim jakby daszkiem, i otwieranymi dwoma skrzydłami, jakby oknami.

Ojciec Jana Kuriaty na fotografii z 1946 lub 1947 roku
Stanisław Kuriata na fotografii z 1946 lub 1947 roku (archiwum rodzinne).

Nie ruszajcie, może zatruta?

Nad wodą była belka, a na niej wiaderko z łańcuchem i korba z boku. Szybko opuściłem wiadro i nabrałem wody. W wiaderku zobaczyliśmy czyściutką wodę, aż pachniała!

– Nie ruszajcie! – krzyknęła teściowa. – Może zatruta albo co?

Postawiłem wiaderko i poszedłem na stację, żeby zapytać purowca o wodę.

– Nie, woda dobra – powiedział spokojnie. – Sprawdzano, nikomu nic się nie stało. Tu przed wami i Rosjanie byli, i kilka dni stał szpitalik wojskowy, to wodę wszyscy brali.

Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.

Wody daliśmy najpierw jednej krowie, ale zauważyliśmy, że nasi sąsiedzi Halczuki pili ją jakby nigdy nic, a też mieli podobną studnię jak my. Krowie nic nie było do wieczora i nam nic nie było. Tadźko i tak ją pił po kryjomu, bo bardzo był spragniony.

Dokument i pieczęć

W małym budynku stacyjki Osiek Wielki stały stolikii urzędnicy wypisywali dokumenty potwierdzające zajęcie konkretnego gospodarstwa. Powiedziałem, że wybraliśmy dom o jakimś numerze i budynki gospodarcze, na co dostałem odpowiedni dokument i pieczęć powiatowego urzędu repatriacyjnego.


Reklama


Dostałem też oficjalne papiery, czyli dokumenty, które informowały o tym, że dostaliśmy takie to a takie gospodarstwo za mienie pozostawione na obszarze obecnej Ukraińskiej SRR.

Urzędnik powiedział mi też, że jakbyśmy rezygnowali z tego gospodarstwa, bo wokół jeszcze tyle jest wolnych, to trzeba to wszystko zgłosić, pokazać papiery, które teraz dostałem, i jak będzie potrzeba, dostaniemy nowe dokumenty.

Źródło

Powyższy tekst stanowi fragment książki Jana Kuriaty pt. Wołyniacy. Jedno życie. Ukazała się ona nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka w 2022 roku.

Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce korektorskiej.

Przejmująca opowieść rodzinna o Polakach z Wołynia

Autor
Jan Kuriata

Reklama

Wielka historia, czyli…

Niesamowite opowieści, unikalne ilustracje, niewiarygodne fakty. Codzienna dawka historii.

Dowiedz się więcej

Dołącz do nas

Rafał Kuzak

Historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski. Współzałożyciel portalu WielkaHISTORIA.pl. Autor kilkuset artykułów popularnonaukowych. Współautor książek Przedwojenna Polska w liczbach, Okupowana Polska w liczbach oraz Wielka Księga Armii Krajowej.

Wielkie historie w twojej skrzynce

Zapisz się, by dostawać najciekawsze informacje z przeszłości. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.