Mieszczanie gdańscy. Fragment panoramy miasta z drugiej połowy XVI wieku.

Upadek polskiego mieszczaństwa. Dlaczego miasta nie zdołały przeciwstawić się dyktatowi szlachty?

Strona główna » Nowożytność » Upadek polskiego mieszczaństwa. Dlaczego miasta nie zdołały przeciwstawić się dyktatowi szlachty?

Historykom – także tym patrzącym na dzieje Polski zupełnie trzeźwo – zdarza się pisać, że jeszcze w wieku XIV, za czasów Kazimierza Wielkiego, w państwie Piastów panowała „idylliczna” równowaga stanów, którą później zachwiały i wreszcie zburzyły nieposkromione aspiracje szlachty. To wizja prosta, a przez to atrakcyjna. Nie ma ona jednak wiele wspólnego z rzeczywistością.

Również w epoce sławnego „króla chłopów” wieśniacy egzystowali w wyjątkowo ponurych warunkach, a nad sobą mieli właścicieli ziemskich, egzekwujących liczne powinności. Z kolei mieszkańcy grodów, następnie zaś miast, od niepamiętnych wręcz czasów zmagali się z samowolą przedstawicieli elit.


Reklama


Równowaga stanów nie mogła zostać naruszona, bo nigdy nie istniała. Jest jednak faktem, że w wieku XV, a zwłaszcza po przywilejach z okresu wojny trzynastoletniej (które ziemianie wymusili, grożąc, że w przeciwnym razie nie przystąpią do walki z Krzyżakami), przewaga szlachty nad całą resztą społeczeństwa stała się już zbyt wielka, by trend dało się odwrócić lub zahamować. Potem zaś pętla – na szyjach mieszczan, chłopów, ale i królów – tylko się zaciskała.

Dlaczego miasta nie miały swoich reprezentantów na sejmach?

Szczególnie drastyczna była zmiana pozycji miast. Na zachodzie patrycjat, a więc mieszczańska elita metropolii, portów i ośrodków handlowych, stanowił swoistą przeciwwagę dla nobilitowanych. W Polsce jednak starania szlachciców nie tylko zmarginalizowały tę konkurencję, ale też spotęgowały kryzys, w jakim od XVII stulecia pogrążyło się mieszczaństwo.

obrazu Izaaka van den Blocke’a, Apoteoza handlu gdańskiego. Widać na nim między innymi barki transportujące polskie zboże (domena publiczna).
Obraz Izaaka van den Blocke’a Apoteoza handlu gdańskiego (domena publiczna).

Bieg zdarzeń nie był jednak tak oczywisty, jak zwykło się sądzić. Według tradycyjnej opinii mieszczanie nie zostali dopuszczeni do obrad sejmików ziemskich, a następnie sejmu walnego: a tym samym nie pozwolono im podejmować decyzji politycznych w sprawach regionów i całego kraju. Specjaliści słusznie jednak zadają pytanie, czy władze wielkich ośrodków faktycznie chciały partycypować w sejmie.

Odpowiedź wydaje się przecząca. Wiele mówi przypadek miast pruskich, w tym Gdańska, który ze swoją 35-tysięczną populacją na początku XVI stulecia był nie tylko największym miastem w Polsce, ale też jednym z największych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ośrodkom Pomorza zaoferowano udział w sejmie. Propozycja została jednak odrzucona przez samych mieszczan.


Reklama


Decyzja tylko z pozoru robi wrażenie absurdalnej. Ten strzał w kolano da się wytłumaczyć. Jak pisał chociażby profesor Wacław Uruszczak, miasta – pruskie i nie tylko – przez długi czas traktowały sejm jako organ czysto szlachecki i uprawniony do decydowania w sprawach samej szlachty bądź jej poddanych.

Patrycjat trwał w tradycyjnym przekonaniu, że podlega nie panom herbowym, lecz królowi. Unikanie sejmików i sejmów służyło jak gdyby potwierdzeniu takiego stanu rzeczy. Bo przecież gdyby mieszczanie uczestniczyli w obradach, to niejako automatycznie musieliby się godzić z ich konkluzjami.

Tekst powstał na podstawie mojej książki pt. Warcholstwo. Prawdziwa historia polskiej szlachty (Wydawnictwo Poznańskie 2023).

Krakowski wyjątek

Opisane podejście miało historyczne uzasadnienia. Patrycjat ewidentnie jednak nie docenił wzrostu potęgi szlachty. Nie było go na sejmach, a te i tak stopniowo zaczęły samowolnie wydawać szkodliwe decyzje w czysto miejskich sprawach.

Ze wszystkich metropolii tylko Kraków otrzymał i aktywnie wykorzystywał – przynajmniej w XVI stuleciu – specjalny przywilej pozwalający wysyłać własnych posłów na obrady sejmu.

Królowie podkreślali jednak, że był to wyjątek „sprzeciwiający się obyczajom reszty społeczeństwa”. Z kolei szlachta usilnie dokładała starań, by albo usunąć deputowanych stołecznego grodu, albo przynajmniej ich zakrzyczeć i zignorować.


Reklama


Podkopywanie pozycji polskiego mieszczaństwa

Krakowianie z bliska, a liderzy innych miast z oddali, lecz równie bezradnie przyglądali się, jak panowie herbowi stopniowo podkopują ich dochody, ingerują w tryb życia, a nawet zawłaszczają zajęcia tradycyjnie zastrzeżone dla kupców miejskich.

Jeszcze przed końcem wieku XV wprowadzono zakaz kupowania ziemi przez władze miejskie lub samych mieszczan. Na przyszłość grunt uprawny w Rzeczpospolitej mógł należeć tylko do króla, Kościoła lub szlachciców.

W praktyce główne miasta zdołały wywalczyć dla siebie swoiste dyspensy. Własne folwarki wciąż posiadały Kraków czy Poznań, ograniczeń nie rozciągnięto też na obszar Prus Królewskich. Szlachta stopniowo jednak dokręcała śrubę i domagała się coraz bardziej restrykcyjnego egzekwowania narzuconego prawa.

Można zacytować chociażby konstytucję sejmową z roku 1611, w której rozjuszeni panowie herbowi piętnowali plebejów „umniejszających stan szlachecki i prerogatywy tego zacnego klejnotu” poprzez posiadanie ziemi. Dokument ponawiał nakaz, by miasta i mieszczanie „więcej dóbr nie kupowali”. Zezwolono poza tym na rekwirowanie tych majątków ziemskich, które już znajdowały się w ich rękach.

Panoramama Krakowa z początku XVII wieku (domena publiczna).
Panoramama Krakowa z początku XVII wieku (domena publiczna).

Luksus tylko dla szlachciców

U szczytu demokracji szlacheckiej panowie herbowi wielokrotnie ogłaszali też tak zwane ustawy o zbytkach, leges sumptuariae. Na ich mocy zakazywano mieszczanom obnoszenia się z luksusem i przyjmowania ozdób, uznawanych za typowe dla szlachty. Nawet najbogatszy członek patrycjatu nie miał prawa nosić drogich futer, jedwabnych pasów albo butów ze szczególnie dobrej skóry.

Na początku XVII stulecia za jednorazowe naruszenie zakazu ordynowano karę w wysokości 672 groszy, co można przeliczyć na około 6 tysięcy dzisiejszych złotych. Po paru dekadach grzywna została jednak podniesiona do… 48 tysięcy groszy. W naszych pieniądzach, przy uwzględnieniu inflacji, byłoby to zawrotne 200 tysięcy złotych.


Reklama


Przepisów nie dało się skutecznie egzekwować. Stąd podkomorzy krakowski Stanisław Cikowski, rzecz jasna szlachcic, złorzeczył w roku 1602 na córki patrycjuszy, które ośmielały się „w złotogłowiach, z kamieniami drogimi, w sobolach czarnych chodzić”.

Od skuteczności restrykcji ważniejszy był jednak sam zamysł, stojący u ich podstaw: niezachwiane przekonanie szlachty, że mieszczanin nie powinien gromadzić pieniędzy, a tym bardziej wydawać ich wedle własnych potrzeb lub zachcianek. Taka wolność była przecież tylko prerogatywą panów herbowych.

Poza tym zakazy dawały waćpanom pretekst – nie pierwszy i nie ostatni – do samowolnych, a zarazem bezkarnych napaści na mieszczan.

Mieszczanie gdańscy. Fragment panoramy miasta z drugiej połowy XVI wieku.
Mieszczanie gdańscy. Fragment panoramy miasta z drugiej połowy XVI wieku.

Na początku XVII wieku na rynku krakowskim zdarzyło się na przykład, że pewien szlachcic zobaczył syna rzeźnika, który ośmielił się przyodziać „w bławat”, a więc tkaninę jedwabną. Widok tak bardzo go rozsierdził, że kazał zerwać z chłopaka ubiór oraz „buty safianowe” i „bić go w rynsztoku kijami”. Na koniec puścił nieszczęśnika do domu boso, całego w błocie i łajnie, tak by każdy widział, że doszło do złamania sejmowej konstytucji.

Najbardziej szkodliwa decyzja

Od już opisanych ograniczeń o wiele większe, wprost kolosalne znaczenie miała decyzja podjęta w roku 1496. Za niechętną zgodą króla Jana Olbrachta każdy szlachcic bez wyjątku został wówczas zwolniony z ceł, jakie płacono na rzecz skarbu królewskiego przy okazji zakupu towarów zagranicą lub wywozu dóbr wyprodukowanych w kraju.

Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.

Formalnie nowe zwolnienie dotyczyło tylko przypadków, gdy pan herbowy zamawiał towar na prywatne potrzeby albo zbywał produkcję własnego folwarku. Sejm nie zgodził się jednak, by deklaracje szlachciców w tej sprawie były w jakikolwiek sposób weryfikowane lub podważane. Za jedyny dowód, że zwolnienie się należy, przyjmowano deklarację samego zainteresowanego. To prowadziło nawet nie do częstych, ale wprost masowych nadużyć.

Budżet państwa, już wcześniej konsekwentnie ogałacany przez szlachtę między innymi drogą przywileju solnego, stracił kolejną podporę. Jeszcze więcej straciły miasta, stanowiące przecież koło zamachowe każdej gospodarki, nawet tej przednowoczesnej.


Reklama


Od schyłku XV stulecia szlachta mogła prowadzić handel zagraniczny na o wiele korzystniejszych warunkach niż mieszczanie. Więcej zyskiwała na sprzedaży, mniej płaciła przy kupnie. Pośrednictwo polskich, plebejskich kupców w jakichkolwiek transakcjach, wcześniej typowe, straciło rację bytu. Oznaczało przecież tylko dodatkowe koszty.

Nawet samo nabywanie towarów na rynku krajowym, w pobliskiej metropolii, często nie wydawało się już szlachcicom dobrą opcją. Zamiast wspierać lokalne wytwórstwo i zasilać pieniędzmi polski rynek, wybierali opcję bardziej prestiżową, a często też po prostu tańszą – upragnione dobra luksusowe sprowadzali z zagranicy.

Stroje mieszczan krakowskich w XVI wieku na rysunku Juliusza Kossaka.
Stroje mieszczan krakowskich w XVI wieku na rysunku Juliusza Kossaka.

Jan Jurkowski, mieszczański (bo jakże by inaczej) poeta z przełomu XVI i XVII wieku, ubolewał, że szlachcice „tuczą wieprze cudze”, a swą ojczyznę „morzą suchotami”. Robili to, kupując wino od Węgrów, sukno od Anglików, ozdoby, pachnidła i farby od Włochów, a kobierce od Turków. Jako najbogatsza warstwa odwrócili się od własnych mieszczan, a dotowali obcych. W efekcie „żyli pańsko” wśród narastającego ubóstwa.

Na towarach wyliczonych przez Jurkowskiego rzecz się nie kończyła. Moda XVI i XVII wieku nakazywała zaopatrywać się w obcych krajach także w konie, wierzchowe i pociągowe, drogie naczynia i ozdoby, powozy czy nawet meble.


Reklama


Słowem: w to wszystko, co produkowały polskie miasta. I co tylko rzadziej i rzadziej znajdowało nabywców. Patrycjat oficjalnie nie miał przecież prawa do „zbytków”. Szlachta zaś wybierała luksus z zagranicy. Skutki były łatwe do przewidzenia.

Rzekomo najbardziej demokratyczny kraj Europy był też u szczytu swojej równie rzekomej potęgi krajem z wprost fenomenalnie słabymi i tylko biedniejącymi miastami.

***

Tekst powstał na podstawie mojej książki pt. Warcholstwo. Prawdziwa historia polskiej szlachty (Wydawnictwo Poznańskie 2023). To bezkompromisowa opowieść o warstwie, która przejęła pełnię władzy w Polsce, zniewoliła resztę społeczeństwa i stworzyła system wartości, z którym borykamy się do dzisiaj. Dowiedz się więcej na Empik.com.

WIDEO: Najważniejszy budynek na dawnej wsi. Nie wyobrażano sobie bez niego życia

Autor
Kamil Janicki

Reklama

Wielka historia, czyli…

Niesamowite opowieści, unikalne ilustracje, niewiarygodne fakty. Codzienna dawka historii.

Dowiedz się więcej

Dołącz do nas

Rafał Kuzak

Historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski. Współzałożyciel portalu WielkaHISTORIA.pl. Autor kilkuset artykułów popularnonaukowych. Współautor książek Przedwojenna Polska w liczbach, Okupowana Polska w liczbach oraz Wielka Księga Armii Krajowej.

Wielkie historie w twojej skrzynce

Zapisz się, by dostawać najciekawsze informacje z przeszłości. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.