W obozie nie doliczono się jednego więźnia, taka kara spotkała pozostałych. Przejmująca relacja z KL Gusen

Strona główna » II wojna światowa » W obozie nie doliczono się jednego więźnia, taka kara spotkała pozostałych. Przejmująca relacja z KL Gusen

„Znęcali się też nad więźniami wszyscy podoficerowie i żołnierze SS: bili bez przyczyny, wywierając na nich swoją złość za to, że przez trzy dni wstrzymano im urlopy i obciążono dodatkową pracą” – relacjonował po latach były więzień KL Gusen Stanisław Nogaj. W swoich wspomnieniach pt. Gusen. Pamiętnik dziennikarza opisał okrutną karę, jaką po ucieczce Józefa Nowaka Niemcy wymierzyli osadzonym.

W roku 1940 przed apelem panowało ogólne zdenerwowanie, ogarniał wszystkich paniczny lęk. Każdego prześladowała myśl: czy apel odbędzie się w porządku? Zdarzało się, że apel się nie zgadzał. Gdzieś ktoś jeszcze pracował, gdzieś ktoś zasnął albo ukrył się, by zbiec.


Reklama


„Blok 17 meldował brak jednego więźnia”

Skutki takich uchybień przy apelu były straszne. Władze SS stosowały specjalny system terroru, który uchybienia przy apelach ograniczał do minimum. System ten poznaliśmy szczegółowo w ostatnich dniach lipca 1940 r.

Dokładnie 29 lipca wieczorny apel się nie zgadzał. Blok 17 meldował brak jednego więźnia, niejakiego Józefa Nowaka. Ci, którzy go znali, powiadali, że poprzedniego dnia Nowak otrzymał list, z którego dowiedział się o śmierci żony. Wiadomość ta bardzo go zgnębiła, rzekomo nosił się z zamiarem popełnienia samobójstwa.

Nowoprzybyli więźniowie na placu apelowym w KL Gusen (Bundesarchiv/CC-BY-SA 3.0).
Nowoprzybyli więźniowie na placu apelowym w KL Gusen (Bundesarchiv/CC-BY-SA 3.0).

Przed apelem widziano Nowaka w godzinach popołudniowych, pracował w grupie murarzy przy budowie fundamentów pod nowe baraki dla esesmanów. Grupa blokowych i kapów waz z blockführerami i kommandoführerami przeszukiwała wszystkie kąty i zakamarki, by odszukać Nowaka. Jednak bezskutecznie.

Mijały godziny, Nowaka nie było, a my staliśmy wciąż na placu, głodni, śmiertelnie zmęczeni po całodziennej pracy. Noc już zapadła, a my staliśmy dalej.


Reklama


„Przed biciem nie można było się uchronić”

Lagerführer Chmielewski wraz z podoficerami i żołnierzami w tym czasie przebywał w kantynie, pijąc do nieprzytomności. Na placu słyszeliśmy wrzaski stamtąd dochodzące. Około północy zjawili się na placu apelowym pijani blockführerzy z bykowcami lub grubymi pałkami w ręku.

Podchodzili do wciąż jeszcze stojących na placu więźniów i bez przyczyny walili po twarzy, po głowie, po plecach – gdzie trafili. Bili z pierwszych szeregów, potem z ostatnich, potem ze środka, tak jak im się chciało. Przed biciem nie można było się uchronić. Instynktownie tylko uchylano się, by zadawany cios złagodzić. Gorzej było, gdy pijany blockführer zachodził od tyłu i bił po głowie i plecach.

Blok trzystu ludzi, ustawiony w dziesiątkach, trzymał się w zwartej masie. Wszyscy słysząc trzask uderzenia, nie wiedzieli, czy następny cios na nich nie padnie. Zwarta masa więźniów falowała pod razami jak woda na morzu. Zmęczeni biciem esesmani wędrowali znowu do kantyny, by tam zaczerpnąć nowych sił. Więźniowie odpoczynku nie zaznali – esesmani zmieniali się stale.

„No, teraz damy im porządną szkołę”

Około godziny drugiej w nocy na plac apelowy przyszedł lagerführer Chmielewski w towarzystwie całej swojej sfory, około dwudziestu osób. Wszyscy byli porządnie pijani.

Tekst stanowi fragment wspomnień Stanisława Nogaja pt.   Gusen. Pamiętnik dziennikarza (Bellona 2022).
Tekst stanowi fragment wspomnień Stanisława Nogaja pt. Gusen. Pamiętnik dziennikarza (Bellona 2022).

– No, teraz damy im porządną szkołę, by na przyszłość odeszła im ochota do ucieczki – mówił pijany Chmielewski.

Rozkazał oboźnemu Kammererowi przynieść kozioł. Kozioł ustawiono na środku placu, między blokami. Od kozła byłem oddalony zaledwie pięć kroków, cały czas przyglądałem się z bliska zabawie, jaką tam urządzono.


Reklama


„Zmyśliński dostał razem 146 batów”

Na kozioł kładziono jednego więźnia po drugim. Chmielewski zapowiedział, że wszyscy więźniowie otrzymają po pięćdziesiąt batów. Było nas około 6000 ludzi, czyli że wszyscy i tak chłosty otrzymać nie mogą. Katami byli podoficerowie i żołnierze SS. Gdy jeden się zmęczył, zastępował go drugi.

Ofiary na kozioł podprowadzał Kammerer przy pomocy blokowych i pisarzy. Wkrótce cały kozioł ociekał krwią, na ziemi utworzyła się olbrzymia kałuża. Bici więźniowie musieli głośno liczyć uderzenia. Bito ich nie tylko po siedzeniu, ale po głowie i po plecach.

Oficerowie SS w Mauthausen-Gusen. Karl Chmielowski stoi pierwszy od prawej (Bundesarchiv/CC-BY-SA 3.0).
Oficerowie SS w Mauthausen-Gusen. Karl Chmielowski stoi pierwszy od prawej (Bundesarchiv/CC-BY-SA 3.0).

Na kozioł poprowadzono też Kazimierza Zmyślińskiego, jednego ze starszych wiekiem więźniów, pomocnika pisarza Hauga z bloku 4. Zmyśliński zaczął liczyć. Kiedy doszedł do dziesięciu, kazano mu liczyć na odwrót, aż do zera.

– Pół zera, ćwierć zera! – podsuwał wśród ogólnego śmiechu bandy zbirów Chmielewski.

Zmyśliński powtarzał za każdym uderzeniem tak, jak Karl Chmielewski dyktował. W głosie katowanego nie można było wyczuć bólu i cierpienia. A to właśnie doprowadzało jego oprawców do szalonej pasji. Zmieniali się kolejno, nie mieli ochoty wypuścić ofiary.

Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.

Zmyśliński dostał razem 146 batów. Zdjęli go z kozła i rzucili na ziemię nieprzytomnego. Przypuszczano ogólnie, że nie żyje. Przyszedł jednak do siebie dzięki troskliwej opiece Hauga innych współtowarzyszy niedoli.

Wyleczył się też z zadanych ran ksiądz Masny, który tej pamiętnej nocy dostał również ponad sto batów. Wielu jednak zmarło wskutek odniesionych ran. Odbito im nerki, pokaleczono lub rozbito głowę.


Reklama


„Tylko po pijanemu okazał się… człowiekiem”

Owej nocy miał miejsce charakterystyczny wypadek. Pijany do nieprzytomności młody rapportführer Streitwieser zupełnie niespodziewanie stanął w obronie więźniów. Chmielewski, jako przełożony, dał mu rozkaz bicia więźniów. Tamten zaprotestował:

– Ani mi się śni! Ja ich katować nie będę.

Stanął przy koźle i zaczął przeszkadzać blockführerowi oraz Chmielewskiemu w wymierzaniu ciosów. Odsuwano go gwałtem…

Główna brama obozu Gusen. Zdjęcie z około 1942 roku (Bundesarchiv/CC-BY-SA 3.0).
Główna brama obozu Gusen. Zdjęcie z około 1942 roku (Bundesarchiv/CC-BY-SA 3.0).

Gdy na koźle leżał Tymieniecki, doszło do zajścia. Chmielewski bił go bykowcem po głowie i karku, w pewnej chwili Streitwieser położył rękę na karku Tymienieckiego.

– Zabierz rękę, bo uderzę! – wrzasnął Chmielewski.

Streitwieser ręki nie usunął. Cios, jaki otrzymał, był dość nieszczęśliwy, ponad sześć tygodni Streitwieser nosił rękę na temblaku.


Reklama


Wskutek incydentu Chmielewskiego ze Streitwieserem zaprzestano dalszego katowania więźniów. Nadmienić wypada, że po trzeźwemu Streitwieser nie był wcale taki wspaniałomyślny. Bił i mordował jak wszyscy inni. Tylko po pijanemu okazał się… człowiekiem.

„Straszny to był dzień”

Męczarnie nasze z powodu ucieczki Nowaka nie skończyły się na tym. Staliśmy w dalszym ciągu na placu apelowym, nikomu nie wolno było się ruszyć. O godzinie szóstej rano dano rozkaz sformowania komanda pracy, wszyscy udali się do roboty.

KL Gusen na zdjęciu wykonanym po wyzwoleniu obozu (domena publiczna).
KL Gusen na zdjęciu wykonanym po wyzwoleniu obozu (domena publiczna).

Straszny to był dzień. Esesmani, pełniący straż przez całą noc, stali na posterunkach i nie byli zluzowani. Stali dzień i przez następne trzy doby bez posiłku. Nic więc dziwnego, że wściekli byli na więźniów. Gdy tylko który zbliżył się do łańcucha straży, bez pardonu strzelali.

Znęcali się też nad więźniami wszyscy podoficerowie i żołnierze SS: bili bez przyczyny, wywierając na nich swoją złość za to, że przez trzy dni wstrzymano im urlopy i obciążono dodatkową pracą.


Reklama


Mordowali i znęcali się nad więźniami wszyscy kapowie i blokowi, którym znów dokuczali esesmani, zarzucając złą dyscyplinę w obozie, niedopilnowanie, a nawet pomoc w ucieczce. Cały dzień następny trzymano nas o głodzie, chociaż obiady gotowano, a chleb i kiełbasę rozdzielono na bloki.

„Ha, ha, ha, jestem znowu tu!”

Już drugi dzień po pracy staliśmy w nocy na placu apelowym. Mieliśmy stać całą noc, szykanowani przez kapów i blokowych. O godzinie dwudziestej drugiej pozwolono nam wspaniałomyślnie iść na bloki.

Więźniowe Gusen na zdjęciu wykonanym po wyzwoleniu obozu w maju 1945 roku (Sam Gilbert/domena publiczna).
Więźniowie Gusen na zdjęciu wykonanym po wyzwoleniu obozu w maju 1945 roku (Sam Gilbert/domena publiczna).

Kilka dni później schwytano Nowaka, ubranego już po cywilnemu, 40 km od Gusen. Wyjaśnił, że ukrył się pod schodami jednego z nowo budujących się baraków, zamurowawszy wejście do swojej kryjówki.

Po trzech dniach, gdy posterunki normalnie zeszły z placówek, rozbił zamurowane przejście i umykał na wschód. Ujęty został przez żandarma w pewnej wiosce, gdzie prosił o pożywienie.


Reklama


Przez cały dzień zbieg stał przed „Schuhhausem” na stołku, by każdy mógł go widzieć. Przed nim umieszczono olbrzymi plakat z napisem:

Ha, ha, ha, ich bin wieder da! (Ha, ha, ha, jestem znowu tu!).

Tego samego dnia wywieźli go do Mauthausen, gdzie po kilku dniach zmarł.

Źródło

Tekst stanowi fragment wspomnień Stanisława Nogaja pt. Gusen. Pamiętnik dziennikarza (Bellona 2022).

Wstrząsająca relacja więźnia KL Gusen

Autor
Stanisław Nogaj

Reklama

Wielka historia, czyli…

Niesamowite opowieści, unikalne ilustracje, niewiarygodne fakty. Codzienna dawka historii.

Dowiedz się więcej

Dołącz do nas

Rafał Kuzak

Historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski. Współzałożyciel portalu WielkaHISTORIA.pl. Autor kilkuset artykułów popularnonaukowych. Współautor książek Przedwojenna Polska w liczbach, Okupowana Polska w liczbach oraz Wielka Księga Armii Krajowej.

Wielkie historie w twojej skrzynce

Zapisz się, by dostawać najciekawsze informacje z przeszłości. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.