Rozpoczęte w nocy z 20 na 21 sierpnia 1944 roku walki o Dworzec Gdański stanowiły jedną z największych i najbardziej krwawych bitew powstańczej Warszawy. Jej celem było utworzenie korytarza łączącego Żoliborz ze Starówką. Batalia zakończyła się prawdziwą masakrą żołnierzy Armii Krajowej.
Atak powstańczy miał być prowadzony synchronicznie ze strony i Żoliborza, i Starówki. W bitwie wzięło udział około 960 żołnierzy. Większość stanowiły dobrze uzbrojone oddziały partyzanckie, przybyłe na Żoliborz z Kampinosu, w tym zaprawione w bojach oddziały nalibockie (od Puszczy Nalibockiej).
Reklama
Zagubieni partyzanci
Ale, niestety, to byli „leśni” – nieznający topografii miasta, nieszkoleni do walk ulicznych… Gubili się już na dojściu do zachodniego skraju Żoliborza. Edward Bonarowski pisze we wspomnieniach:
Trzeciej nocy powstańczej ja błądziłem w drodze z Warszawy do Puszczy – niemal samotnie. Przed kilku dniami błądził w drodze do Warszawy „Prawdzic” [warszawiak] na czele kompanii i z kilkoma oficerami łącznikowymi. (…) tej nocy zgubi się „Lawa” – cichociemny (…). W ciemnościach nocnych, w nieznanym terenie zawiodła i porwała się łączność między oddziałami”.
Kiedy b końcu dotarli nad ranem do żoliborskich kwater, wypoczynku mieli tyle, ile dnia zostało do zmierzchu. Rozkaz Komendy Głównej AK na datę pierwszego ataku wyznaczył noc z 20 na 21 sierpnia.
Plan taktyczny przewidywał szybkie, wyciszone przejście oddziałów przez ogrody działkowe (około 300 metrów) i pokonanie łagodnie wznoszącej się skarpy z rzadka porośniętej drzewami, odgradzającej torowisko kolei. W jednym miejscu były jeszcze do zdobycia spalone baraki, wcześniej zamieszkałe przez bezdomnych. (…)
Reklama
„Całe przedpole jest pokryte ogniem niemieckiej broni maszynowej”
Gdy czyta się teraz relacje uczestników tych walk, włos się jeży i serce coś ściska. Bonarowski wspominał:
Przewidywane przez «Żywiciela» zaskoczenie nie udało się. Na terenie spalonych baraków czekała niemiecka piechota, ab na ogródki działkowe runęła nawała ognia artyleryjskiego: z Cytadeli, Burakowa, Słodowca, Instytutu Chemicznego i ul. Inflanckiej. Na tych, którzy przeskoczyli pas obstrzału artyleryjskiego, w barakach i na skarpie nad torami czekały nierozpoznane dotychczas gniazda karabinów maszynowych.
(…) Wszystko to było zaskoczeniem – ale ze strony Niemców. Rakiet świetlnych nie było. Tylko tysiące świetlnych pocisków karabinowych sprawiało wrażenie, że całe przedpole jest pokryte ogniem niemieckiej broni maszynowej (…) na terenie ogródków warzywnych artyleria zbierała obfite żniwo w kompaniach kampinoskich. O stratach powstańczych świadczyły biegiem krążące między ogródkami a „Poniatówką” patrole sanitarne, znoszące rannych. (…)
Żyjący do dziś ówcześni dowódcy plutonów nie mogą pojąć, jak można było zapewniać na odprawie dowódców, że przed torami nie należy spodziewać się nieprzyjaciela, kiedy w tym czasie wzdłuż torów był cały pas gniazd niemieckiej broni maszynowej.
Reklama
Niewielu zdołało się wycofać
Uderzenie oddziałów powstańczych skierowane było na zachód od dworca. Jakimś cudem udało się im dotrzeć do torów, pomimo pokrycia terenu ogniem karabinów maszynowych z umocnień niemieckich. Planowane wsparcie drugiego rzutu oddziałów żoliborskich nie nastąpiło.
Nie docierały nawet meldunki, że tory zostały osiągnięte. Pole bitwy oświetlały race, umożliwiając usytuowanym w bunkrach Niemcom ostrzał zaległych w terenie powstańców przy pomocy ckm-ów i granatników. Niewielu udało się wycofać.
W ocenie cytowanego przez Bonarowskiego Witolda Pełczyńskiego „Witolda”, dowodzącego pierwszym rzutem natarcia:
Świeżo sformowane w Puszczy kompanie „Wara” i „Grot” stanowiły zlepek rdzennych podwarszawskich elementów ochotniczych, niewyszkolonych, nieobytych w boju. Żołnierze nie znali swoich dowódców – dowódcy ich nie znali.
Nie było dyscypliny ani poczucia koleżeństwa. Były to po prostu kompanie rekruckie. Kompania „Dana” przeskoczyła pas ognia artyleryjskiego, a tamte skotłowały się w tym ogniu i trzeba było je wszystkie wycofać.
Kolejny szturm
Następnej nocy powtórzono atak; tym razem drugi rzut przebił się na południową stronę torów, nacierając dalej w kierunku Muranowa i Starego Miasta. Na próżno – atak oddziałów ze Starego Miasta został udaremniony przez Niemców oraz błędy w sygnalizacji po stronie żoliborskiej. Niedobitki wycofały się na Żoliborz.
Atak pierwszej nocy spowodował mniej strat niż ten drugi. Próbujących przebić się do torów tym razem zaskoczył użyty przez Niemców pociąg pancerny, walący do nich gradem pocisków z szybkostrzelnych dział i karabinów maszynowych. A do tego setki rakiet świetlnych i skuteczny ogień artyleryjski. Straty tym razem były znaczne. Znowu Bonarowski:
Reklama
W pewnym momencie poczułem mocne uderzenie: zmiotło mnie do jakiegoś leja. Zorientowałem się, że to tylko podmuch po wybuchu pocisku, że nic mi nie jest, tylko głowa trochę ciężka, dostałem „piaskiem w oczy”, a pistolet maszynowy też zapiaszczony.
Kiedy się podniosłem – na prawo w skos – pustka. To pocisk tak dokładnie trafi ł w stanowisko rkm, że nie pozostało śladu ani po obsłudze, ani po broni. 200 m dalej od al. Wojska Polskiego zaległy, w blasku wiszących rakiet, na razie 4 kompanie i prowadzą walkę.
Parodia walki! Rkm-y przeciw ckm-om, piaty [granatniki] przeciw dalekiemu pociągowi pancernemu; karabiny powtarzalne – „dziewiątki” sowieckie – też strzelały. Tylko do jakiego celu? Bezmyślnie..? Żeby Niemcom napędzić stracha? Którym Niemcom – tym z pociągu pancernego, czy zza torów?
Blisko połowa z tego „tysiąca walecznych” nie przeżyła i nawet nie było szans na ich pochówek
Przeczytaj również o tym dlaczego powstanie warszawskie wybuchło właśnie w sierpniu 1944 roku?
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Wojciecha Brańskiego pt. Jędrek’44. Ukazała się ona nakładem wydawnictwa Bellona.
1 komentarz