W planach Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego Jaworzno miało być pokazowym więzieniem dla młodocianych „wrogów ludu”. Za sprawą pogadanek, odpowiednich książek i ciężkiej pracy zamierzano uczynić z nich gorliwych zwolenników nowego ustroju. Ale co naprawdę działo się z murami upiornego zakładu?
Hipolit Duljasz, dyrektor Departamentu Więziennictwa, kieruje w październiku 1950 r. do [ministra bezpieczeństwa publicznego Stanisława] Radkiewicza „Projekt organizacji i pracy poprawczo-wychowawczej nad młodzieżowymi więźniami”. Szczegółowo przedstawia w nim sprawy organizacyjne. Więzienie ma powstać w Jaworznie i nazywać się „więzienie progresywne”.
Reklama
Teren dawnego [hitlerowskiego] obozu jest duży. To 36 hektarów. Więzienie ma podwójne ogrodzenie. To nic, że przypomina obóz koncentracyjny. Na zewnątrz ciągnie się pięciometrowej wysokości mur. W odległości dwóch metrów od niego przebiega ogrodzenie z drutu kolczastego pod napięciem, wzdłuż którego ciągnie się pas piachu zwany „pasem śmierci”.
Skazani w wieku 17-21 lat
Wejście więźnia na pas grozi natychmiastowym zastrzeleniem przez strażnika. Wokół więzienia ulokowanych jest 15 wieżyczek strażniczych. Poszczególne miejsca pracy zorganizowane na tym terenie będą strzeżone przez uzbrojonych strażników. (…) Do Jaworzna będą kierowani więźniowie w wieku 17-21 lat. (…)
Skazani mają być zatrudniani nie tylko w warsztatach na terenie więzienia, ale też w okolicznych kopalniach. Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego podpisuje w tej sprawie umowę z Centralnym Zarządem Przemysłu Węglowego. Skazani mają pobierać pensje. Ale wręcz symboliczne. (…)
„Żywi nie opuścicie tego miejsca”
Wiosną 1951 r. z więzienia usunięto osoby powyżej 21. roku życia. Do Progresywnego Więzienia dla Młodocianych Przestępców w Jaworznie przyjeżdżają nowi więźniowie z całej Polski.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Przez kaprys Stalina Polska straciła miliardy dolarów. Nawet Bierut był oburzony– Jesteście na miejscu, bandyci! Żywi nie opuścicie tego miejsca
– [Komendant Salomon] Morel wita transporty w przećwiczonym już stylu. Na dzień dobry chłopcy dowiadują się, że tego w wyglansowanych oficerkach, z falującymi włosami trzeba się bać. (…)
Młodym więźniom w Jaworznie permanentnie dokucza głód. Jedzenia dostają mało i w dodatku jest podłe. Na śniadanie trochę chleba, nierzadko suchego albo spleśniałego. Do tego kawa, gorzka, zbożowa. Na obiad zupa z brukwi, suszonych buraków, kapusty i grochu.
Reklama
Harówka po kolana w wodzie
Czasem dostają „krupnik”. Wtedy w zupie pływają szczątki dorszy: oczy, ości, rybie łby. Na drugie danie kasza polana sosem z rozgotowanej ryby albo kotlety rybne. Na kolację kawa, miska tego, co zostało z obiadu, i trochę porannego chleba. Nieraz żarcie jest tak zepsute, że śmierdzi. Niektórzy chorują. Zapadają na szkorbut, gruźlicę, zapalenie płuc, reumatyzm.
Do Jaworzna trafiają młodzi ludzie, najczęściej uczniowie, studenci. Nie nawykli do pracy fizycznej i nijak nie zostali do niej przeszkoleni. Mimo fatalnego wyżywienia muszą ciężko pracować, nierzadko po kilkanaście godzin na dobę przez sześć lub siedem dni w tygodniu. Bez względu na pogodę i porę roku.
Często są brudni, nieogoleni, nieostrzyżeni. Pracują w tych samych ubraniach, w których przebywają w celach. Ci, którzy harują w mokrych kopalnianych wyrobiskach, dostają co prawda płaszcze ochronne, ale na głębokości 300 metrów pod ziemią taki płaszcz przed niczym nie chroni. Trzeba stać po kolana w wodzie, która spływa ze ścian chodników, leje się na pracującego ze wszystkich stron.
Kilkunastogodzinny dzień pracy
Najgorzej jest zimą, gdy szola (winda) wywiezie człowieka na powierzchnię. Na kilkunastostopniowym mrozie w mokrych ubraniach trzeba czekać, aż wszyscy wyjadą i strażnicy policzą więźniów. Do więzienia wracają na piechotę albo autami przykrytymi plandekami. Po powrocie kąpiel w ciepłej wodzie to marzenie. Najczęściej z kurków płynie zimna.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Więźniowie przed pójściem do roboty opasują się workami po cemencie. Nie lepiej jest w zakładzie prefabrykacji. Produkują tam betonowe elementy: bloczki, trylinki, płyty chodnikowe, pustaki, belki stropowe ważące od 200 do 300 kilogramów potrzebne do budowy osiedli mieszkaniowych.
Elementy z zakładu trzeba donieść do wagonów kolejowych. To kilkadziesiąt metrów, zabójstwo dla kręgosłupa. Do pracy nikt nie daje rękawic roboczych. Więźniowie mają pokrwawione dłonie.
Reklama
Ubrania przesiąkają mokrym betonem. Nogi są poparzone cementem i opuchnięte. Hałas stołów wibracyjnych wykańcza słuch. A pracować trzeba po 10-12 godzin dziennie, w systemie akordowym, przy wyśrubowanych normach.
Żeby wykonać sto procent normy, trzeba przez dziesięć godzin załadowywać trylinką wagon pojemności 20 ton. Czy z nieba leje się żar, pada deszcz, czy jest mróz. Jedna trylinka waży prawie 40 kilogramów. Trzeba ją zawieźć taczką 30 metrów z magazynu od wagonu.
Chorzy, ranni i zabici
Inna grupa musi załadować belki. Praca nierzadko kończy się wypadkiem, takim jak ucięcie palców. Jeden z więźniów musi wyrabiać beton. Po wielu dniach mieszania rękami żwiru, cementu i wody nie może się podnieść z pryczy. Reumatyzm łamie mu ręce i nogi. Inny z chłopaków, niziutki, chudziutki – waży 42 kilogramy – musi przewozić taczki z zaprawą murarską.
Odmraża sobie rękę. Trafia do więziennego szpitala. Brakuje w nim leków, środków opatrunkowych, wyposażenia. Odmrożoną rękę operuje inny więzień, który przed aresztowaniem był na pierwszym roku medycyny.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Mniej niż 1% Polaków przystąpiło do walki z komunistami po II wojnie światowej. Dlaczego?Do szpitala przywożone są też ofiary wypadków. A tych nie brakuje. Trzech chłopaków zostaje zasypanych węglem w kopalni. Żyją, ale są potwornie potłuczeni. Innemu maszyna miażdży kości śródręcza. Jeszcze inny niemal traci wzrok, bo źle założył maskę spawalniczą.
W ślusarni dochodzi do wybuchu wytwornicy acetylenu. Na miejscu ginie jeden chłopak. W zakładzie prefabrykacji spadają deski stropowe. Przygniatają śmiertelnie dwóch więźniów. Inny chłopak ginie na dole kopalni przysypany skałą. (…)
Reklama
Zimna nora bez okien
Więźniowie boją się Morela jak ognia. Potrafi uderzyć i z łatwością przychodzi mu wysłanie do karceru. Jeden z więźniów po pracy ledwo żyje. Nie chce więcej iść do zakładu prefabrykacji. W celi odwiedza go Morel i wysyła do głębokiej, ciemnej piwnicy pod magazynem. (…)
Tadek [Janas] pracuje w zakładzie prefabrykacji. Któregoś dnia przez nieuwagę upuszcza betonowy pustak. Za potłuczony pustak dostaje karę tygodnia izolatki. To zimna nora bez okien. Od zimna i ciemności można zwariować.
Władka Gardasa Morel karze za rozlanie zupy. Więzień musi stać w mokrym karcerze 48 godzin. Po dziesięciu godzinach stania w wodzie wychodzi z karceru z wysoką gorączką. Trafia do izby chorych, ale po wyleczeniu znowu ląduje w karcerze. Porządek musi być, trzeba dokończyć przerwaną karę.
Zbyszek Barczyński pracuje przy produkcji pustaków. Jeden z nadzorujących strażników oskarża go, że źle pracuje, i prowadzi do naczelnika. – Jaja ci wyrwę, jak nie będziesz porządnie pracował – przestrzega Morel i na 14 dni wysyła do bunkra.
Reklama
Maciek Gałecki do bunkra trafia na miesiąc. Dokładnie nie wie za co. Jest przekonany, że ktoś musiał coś nazmyślać i na niego donieść. Gdy wychodzi po odbyciu kary, trzeba mu założyć opaskę na oczy, żeby nie oślepł. Chłopak jest zupełnie wycieńczony.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Anny Malinowskiej pod tytułem Komendant. Życie Salomona Morela. Ukazała się ona w 2020 roku nakładem Wydawnictwa Agora.
Polecamy
Tytuł, lead, śródtytuły i teksty w nawiasach kwadratowych pochodzą od redakcji. Tekst został poddany obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia większej liczby akapitów.