Kino ekspresowo podbiło serca i umysły mieszkańców Europy. Do pierwszej publicznej projekcji krótkiego filmu braci Lumière doszło 28 grudnia 1895 roku w Paryżu. Nieco ponad dwie dekady później, po zakończeniu pierwszej wojny światowej, kinoteatry działały już w niemal wszystkich dużych miastach na kontynencie. Ich funkcjonowanie pod wieloma względami ogromnie odróżniało je jednak od dzisiejszych kin.
W Polsce w roku 1919 działało już 700 kinoteatrów – po części ruchomych i doraźnych, w większości jednak stałych. Dekadę później było ich nieco więcej, 727.
Reklama
Na zachód od Rzeczpospolitej kinowa rewolucja postępowała znacznie szybciej. Dla porównania w Niemczech w roku 1930 funkcjonowało 5000 kin!
Wytworzył się wokół nich całkiem nowy zbiór zachowań i zwyczajów, a wizyta w sali z projektorem stała się niemalże obowiązkową rozrywką mieszkańców miast.
Niezależnie czy mowa o Polsce, Republice Weimarskiej czy innych krajach kontynentu, chodzenie do kina miało swoje reguły – bardzo odmienne od dzisiejszych. Niektóre z nich przedstawił Harald Jähner na kartach książki Rausz. Niemcy między wojnami.
Nie chodziło się na film
Przede wszystkim, jak podkreśla niemiecki publicysta, „na początku lat dwudziestych większość ludzi wychodziła nie na konkretny film, ale po prostu do kina”.
Reklama
W efekcie w większości przybytków nie obowiązywały nawet sztywne godziny projekcji, a jeśli były ogłaszane, to i tak nie trzymano się ich z jakąkolwiek precycją.
Film odtwarzano raz za razem, a ludzie wchodzili i wychodzili, kiedy chcieli, przeciskali się w środku filmu między rzędami krzeseł i oglądali tak długo, jak mieli na to ochotę.
Cisza nie obowiązywała
Na początku międzywojnia dominowały jeszcze filmy krótkie, lub wręcz bardzo krótkie. Często miały zaledwie po kilka minut, po czym następował kolejny i kolejny.
Zdarzało się przy tym, że produkcje leciały w… rosnącym tempie. Jak pisze Jähner:
Jeśli operator wyświetlający film chciał wcześniej wrócić do domu, po prostu odtwarzał obraz szybciej; film niemy wybaczał tę praktykę. A ponieważ nie wymagał słuchania, publiczność sama robiła spory hałas, rozmawiała, oklaskiwała lub nieprzyzwoicie komentowała akcję.
Nieodzowny akompaniament
Brak dźwięku zmniejszał oczywiście atrakcyjność medium. I z tym jednak sobie radzono.
Jak czytamy na kartach książki Rausz. Niemcy między wojnami, „aby zwiększyć oddziaływanie obrazu, pokaz odbywał się z akompaniamentem”. Nie było to uzupełnienie obowiązkowe, ale jednak żaden szacujący się kinoteatr nie pozwoliłby sobie na zrezygnowanie z niego.
Nuty zwykle dostarczali dystrybutorzy. Im lepsze kino, tym większa była zatrudniona w nim orkiestra. W prostych kinach zadowolenie budził nawet jeden muzyk, który przygrywał choćby na roztrojonym fortepianie.
Reklama
Gdy na płótnie spotkały się miłosne spojrzenia, grał largo, gdy zbliżała się katastrofa, crescendo, a gdy oczy rozszerzał strach, presto.
W ten sposób zaczynał swoją karierę Friedrich Hollaender, popularny kompozytor piosenek i rewii – jako uczeń nieźle się namęczył, grając na pianinie kinowym, próbując nadążyć za zmieniającymi się obrazami, a jednocześnie spoglądając w nuty.
Bibliografia
Artykuł powstał głównie na podstawie książki Haralda Jähnera pt. Rausz. Niemcy między wojnami (Wydawnictwo Poznańskie 2023).