Włodzimierz Sokorski związał się z ruchem komunistycznym już w latach 20. XX wieku. W trakcie II wojny światowej dosłużył się stopnia pułkownika, pełniąc funkcję zastępcy dowódcy do spraw polityczno-wychowawczych 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, a następnie całego 1 Korpusu Polskich Sił Zbrojnych w ZSRS. Kiedy komuniści przejęli władzę w Polsce otworzyła się przed nim droga do kariery, której zwieńczeniem było objęcie w 1952 roku stanowiska ministra kultury. O tym dlaczego nazywano go „grabarzem kultury polskiej” oraz „Wujem Chłodkiem” pisze Sławomir Koper w książce Politycy PRL prywatnie.
Gdy [po wojnie Sokorski] pojawił się w kraju, został posłem do Krajowej Rady Narodowej, a potem do Sejmu Ustawodawczego. Pełnił również funkcję sekretarza Komisji Centralnej Związków Zawodowych, a następnie [w 1947 roku] mianowano go wiceministrem kultury i sztuki.
Reklama
Gorliwie wprowadzał zasady socrealizmu
Ukoronowaniem jego kariery było zastąpienie Leona Kruczkowskiego na stanowisku szefa tego resortu. „Sokorski na jego miejscu może będzie trochę lepszy – pisał Jarosław Iwaszkiewicz do Czesława Miłosza – ja bardzo lubię i cenię tego człowieka, nie wiem, czy go znasz, bo za twoich czasów nie był jeszcze w pierwszych rzędach”.
Sokorski był ministrem przez cały okres najgorszego stalinizmu w Polsce i gorliwie wprowadzał zasady socrealizmu w kulturze. Z drugiej strony uważano go jednak za „postać witalną, człowieka bawiącego się życiem, a sobą bawiącego innych”.
Mówiono również, że „nikt poza nim samym nie traktuje go z powagą”. Ale włodarze Polski Ludowej mogli na niego liczyć w każdej sytuacji. [Były szef warszawskiego KW PZPR Stefan Staszewski wspominał:]
Reklama
Odbywał się krajowy zjazd plastyków, na którym gwałtownie usiłowano przekonać naszych artystów do socrealizmu. Z pianą na ustach i z ogniem w oczach krzyczeli Sokorski i Hoffman [kierownik Wydziału Kultury KC PZPR – S.K.]. Spokojnie ripostowali im profesorowie (…).
Ja siedziałem w tylnych rzędach i nie odzywałem się. Skończyło się, wychodzimy i Sokorski z Hoffmanem wpadli na mnie:
– To wszystko przez ciebie, bo ty ich podburzasz, ty ich…
Zdziwiłem się:
– No, nie wygłupiajcie się. Przecież ja nic nie mogę zrobić.
Na to Hoffman, dowcipnie zresztą, odpowiedział:
– My to wiemy, ale oni nie wiedzą”.
„Miał kilka ofiar”
Leopold Tyrmand uważał Sokorskiego za „długonosego grabarza kultury polskiej o lisiej twarzy wiejskiego szewca”, który skutecznie wprowadzał socrealizm w filmie, literaturze i plastyce. Pewne problemy występowały natomiast z kompozytorami, chociaż minister „inteligentnie bredził o socrealizmie w muzyce”. [Stefan Kisielewski opowiadał, że:]
Reklama
Miał kilka ofiar. Kantora wykończył, wyrzucił z uczelni Cybisa, następnie szykanował Malanowskiego, a taką prawdziwą jego ofiarą to ja się stałem. Otóż na Zjeździe Młodzieży Artystycznej w 1949 roku wygłosiłem referat niespodziewany, że nie ma żadnego realizmu w muzyce, a tym bardziej socrealizmu, że to wszystko są nonsensy polityczne i że trzeba sobie dać z tym spokój. Straszna z tego wynikła awantura, on mnie sklął od agentów amerykańskich.
A sklął mnie dlatego, że tam był obecny delegat z KC, który był od niego wyższy stopniem, więc się źle poczuł. Wyrzucił mnie ze szkolnictwa muzycznego. 15 minut po zebraniu rektor Drzewiecki przyniósł mi dymisję i pieniądze nawet za trzy miesiące, abym się tylko nie pokazywał.
Ciąg dalszy tekstu poniżej wideo
Sokorski jako minister miał zwyczaj wygłaszać długie przemówienia niezawierające praktycznie żadnej treści. Perfekcyjnie posługiwał się bowiem nowomową partyjną. [Anna Iwaszkiewicz pisała:]
(…) to dziwny człowiek bardzo inteligentny w rozmowie prywatnej (wiem to z powtarzanych mi rozmów, sama prawie z nim nie rozmawiałam), a kiedy występuje oficjalnie, mówi te same wytarte frazesy, które słyszy się i czyta wszędzie.
Podobne zdanie miał jej mąż, Jarosław, przy czym uważał, że Sokorski nie jest najgorszym nadzorcą od spraw kultury. A gdy narzekał na członków władz PRL-u, to tylko dla ministra kultury znajdował cieplejsze słowa:
(…) Sokorski – luminarz. Dlatego może go lubię, że cynik i wydrwiwiatr. Sam mi powiedział kiedyś: „Ja przecież nieraz rozmawiałem z Panufnikiem szczerze, przecież on wiedział, co ja myślę, a nie to, co mówię…”. I mimo wszystko czuje się pod tą chamską skórą jakąś miłość naszej kultury, jakąś chęć zrobienia czegoś dla kraju. Gdy się człowiek nad tym zastanawia, serce mu krwawymi łzami płacze. Trudno tak strasznie!.
Reklama
„Wuj Chłodek” na nowym stanowisku
Sokorskiego nazywano powszechnie „Wujem Chłodkiem”, a w przezwisku tym bez problemu można dostrzec złośliwy i obraźliwy anagram. Jednak jeśli weźmiemy pod uwagę, że „Wuj Chłodek” był ministrem w czasach największych stalinowskich „mrozów”, być może wyczujemy w tym przydomku pewną nutę wyrozumiałości, a nawet sympatii.
Trzeba bowiem pamiętać, że nawet Kisiel, mający przecież z „Wujem Chłodkiem” osobiste porachunki, zauważał, iż Sokorski „starał się tak robić, aby ludziom nie szkodzić”. Natomiast w dziedzinie socjalistycznej kultury mądrze postępować nie mógł, bo czy można było w „inteligentny sposób zrobić nieinteligentną rzecz, to znaczy socrealizm w sztuce”? (…)
W czasie odwilży po śmierci Bieruta Sokorskiego odwołano z funkcji ministra, ale towarzysze partyjni zadbali o jego przyszłość. Został przewodniczącym Komitetu ds. Radia i Telewizji i błyskawicznie przystosował się do nowych realiów.
I tak jak wcześniej „wdrażał ogniście socrealizm, tępiąc odchylenia od obowiązującego kanonu”, tak później „ten socrealizm (…) gorliwie demontował”. Nazywano go złośliwie „osiołkiem, który musi kibicować wszystkim kolejnym władzom”, ale dzięki temu potrafił spokojnie pokonywać kolejne zakręty polityczne.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Sławomira Kopra pt. Politycy PRL prywatnie. Ukazała się ona w 2023 roku nakładem Wydawnictwa Fronda.