Przez całe stulecia polscy chłopi niezależnie organizowali swoje życie, układali plan prac i egzekwowali od każdego, by się z niego wywiązywał. Prawidła tradycyjnego rolnictwa wprost wymuszały sąsiedzką kooperację. Nowożytni szlachcice, właściciele wsi i folwarków z XVII-XVIII wieku, przejęli ten system i wykorzystali go dla własnych potrzeb. Tragiczne skutki odczuwamy do dzisiaj.
W warunkach trójpolówki i w sytuacji, gdy niemal każdą osadę otaczała szachownica pól różne prace należało wykonywać jednocześnie, w myśl przyjętego harmonogramu. Chłop musiał dostosować się do tego, na której części ziemi obsiewa zboże jare, na której oziminę, a która leży w danym roku odłogiem.
Reklama
Podział nie następował na poziomie gospodarstwa, ale całej osady. Aby nie przysparzać szkód sąsiadom kmieć był też zobowiązany przestrzegać terminów orki, zasiewu czy nawożenia.
Poddani są jak dzieci
Szlacheccy eksperci od wyzysku nie wierzyli jednak w samodzielność kmieci, w ich inteligencję. I w to, że mogą oni samodzielnie poradzić sobie z organizowaniem wiejskiego życia.
Zarówno zdaniem Anzelma Gostomskiego, jak i Jakuba Kazimierza Haura – autorów najbardziej znanych poradników zarządzania folwarkiem z XVI i XVII stulecia – poddani byli jak dzieci, absolutnie niezdolne do zadbania o wspólny interes.
Dlatego należało pilnować nie tylko ich robót na folwarku, ale też tego, czym zajmowali się we własnym czasie, na wydzielonych sobie poletkach.
Reklama
Niepewni, nieforemni, chytrzy. Chłopi w oczach szlachciców
Pierwszy z agronomów nie tolerował żadnej bezczynności. Pouczał czytelników, by surowo karali gospodarzy, którzy odpoczywają po pracy (czyli w jego nomenklaturze: „próżnują”).
Nawet w przypadku, gdy ci odrobili już całą pańszczyznę, należało zapędzić ich do dodatkowych, przymusowych zajęć we dworze, aby „tym wciągnąć ich w robotę”. Urzędnicy dworscy mieli też wyganiać na pole chłopów, którzy nie zasiali własnego zboża w terminie, bo to przecież „łotry”.
Haur podobnie podkreślał, że „chłopskie zasiewy dozoru i uwagi potrzebują”, ponieważ nie brakuje gospodarzy „niepewnych” i „nieforemnych”, którzy, aby zubożyć siebie i pana, sieją na swoim gruncie kiepskie ziarno. „Ekspert” nie widział faktycznych przyczyn nędzy, spóźnień, braku zasobów, ale tylko „grubą chytrość i głupią hardość” poddanych.
Szlachcic bądź wyznaczony przez niego nadzorca, nie mógł oczywiście widzieć wszystkiego i dbać o pełną wydajność każdego gospodarza, jednocześnie na folwarku i w zagrodzie. Tak samo jak w ferowaniu wyroków, w tworzeniu pozoru sprawiedliwości, tak i w zakresie inwigilacji pan wyręczał się samymi chłopami.
Reklama
Sąsiad wie, kto płocho siedzi. Wiejska zasada odpowiedzialności zbiorowej
Anzelm Gostomski twierdził, że należy promować bezpośrednie donosicielstwo. Każdy kmieć powinien „drugiego z pilnością doglądać, żeby wszyscy panu robili”. A gdyby dojrzał, że sąsiad się leni powinien natychmiast powiedzieć o tym urzędnikowi dworskiemu, bo przecież w przeciwnym razie będą rosnąć „nieposłuszeństwo i szkoda wielka”.
Nie był to system efektywny, zwłaszcza w większych wioskach i kompleksach dóbr. Stopniowo odpowiedzialność za nadzór zrzucano więc na gromadę i łączono ją z wiejskim sądownictwem. Chłopi pilnowali siebie, jak przed wiekami, ale teraz na rozkaz i wedle kaprysów dziedzica, a nie w najlepiej pojętym interesie społeczności.
Za przestępstwa, których sprawców nie wykryto, straty dworu, zniszczenia czy wypadki wieś odpowiadała wspólnie. Tak było już w średniowieczu. W epoce największego ucisku, a więc zwłaszcza w stuleciach XVII i XVIII, solidarność chłopów nie stanowiła jednak dłużej zwyczaju, ale bezwzględny obowiązek, bardzo wygodny dla pana.
Każdy gospodarz obawiał się, że poniesie konsekwencje niefrasobliwości, lenistwa czy nawet niemoralności współmieszkańca wsi. Wiedział, że może dostać plagi i trafić do kłody, jeśli przemilczy cudze przewinienia. A także, że będzie musiał naprawić dowolną szkodę uczynioną przez innego kmiecia, kiedy ten sam nie zdoła jej zadośćuczynić lub jego odpowiedzialność pozostanie sekretem.
„Sąsiad wie, kto płocho siedzi” – stanowczo podkreślał Anzelm Gostomski. – „I ma opowiedzieć, pod tą groźbą, żeby sam za niego nie cierpiał”.
Donosicielstwo i inwigilacja na polskiej wsi pańszczyźnianej
W takich warunkach denuncjacja i kolaboracja nie były już zalecane, ale wymuszane. Także sami chłopi, którym odbierano resztki swobody, uważali je za wprost nieodzowne.
Raz do roku (niekiedy częściej) organizowano specjalne posiedzenie wiejskiego sądu rugowego, na którym każdy mieszkaniec wsi miał obowiązek opowiedzieć o wszelkich występkach współmieszkańców, oraz o własnych grzechach, błędach i przestępstwach, których dopuścił się w minionych miesiącach.
Reklama
W zachowanej księdze urzędowej z małopolskiej wsi Łukawiec wyjaśniano: „Cokolwiek ktoś na kogoś wie, tak ojciec na syna, matka na córkę, a córka na matkę, gospodarz na komornika, a komornik na gospodarza, sąsiad na sąsiada, jak się kto sprawuje, ma teraz wszystko przed prawem każdy zeznać”.
Inne akta urzędowe mówią jasno o nakazie składania publicznej samokrytyki i proszenia o karę za własne naganne czyny.
Rugownicy. Oficjalni wiejscy konfidenci
Ponieważ szczerość gospodarzy trudno było zagwarantować, gromada lub sam szlachcic wyznaczali tak zwanych rugowników.
Na każdą wieś przypadał zwykle jeden, czasem dwóch funkcjonariuszy. Byli to chłopi zobowiązani do tego, by przez cały rok szpiegować sąsiadów, a podczas walnego sądu wyłożyć wszystkie ich publiczne i utajone postępki. Chodziło o naruszenia miru i praw, ale też o kwestie zupełnie drobne lub leżące wyłącznie w interesie dworu.
Rugownicy raportowali przypadki „pustoszenia i niepoprawiania domostw”, a więc niewystarczającej gospodarności, a także wszelkich „sporków i kontrowersji z nienawiścią i przekleństwem”.
Reklama
Działalność służyła, jak tłumaczono w jednej z ksiąg sądowych z epoki, „ukaraniu grzechów, które by się między poddanymi znajdowały, które by były albo przeciw przykazaniu bożemu, kościelnemu, albo też przeciw ustawom wsi tej i zakazaniu jasnemu pańskiemu, przeciw dobru pospolitemu i ku szkodzie”.
W Kasinie Wielkiej zdarzało się, że sąd rugowy rozpatrywał na jednym posiedzeniu nawet kilkanaście oskarżeń rugownika. Raz chodziło o ujawnioną braterską kłótnię, „której przyczyną były żony”. Wszelkie szczegóły prywatnego sporu roztrząsała cała gromada.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Kiedy indziej tematem była próba samobójcza komornicy dotkliwie zbitej przez męża. Za karę mężczyzna otrzymał dziesięć batów. Zdarzyło się też, że po denuncjacji rugownika upomniano małżonków, którzy cichcem dokonali separacji. Zostali oni zmuszeni przez sąd do ponownego zamieszkania z sobą.
Dziesiętnicy. Skrajna forma sąsiedzkiej inwigilacji
Jak wyjaśniał etnograf Józef Burszta „rugownik miał na oku całą wieś”. Aby jednak w kontroli nie było luk, często wyznaczano też dziesiętników – odpowiedzialnych, zgodnie z nazwą, za dyscyplinę, uczciwość i dobre prowadzenie się dziesięciu rodzin, łącznie ze swą własną.
Taki aparat inwigilacji funkcjonował w XVIII wieku chociażby w kluczu tokarskim na Rusi Czerwonej. W zachowanych księgach urzędowych odnotowano podstawowe obowiązki każdego dziesiętnika.
Miał on w pierwszej kolejności „ludzi w swoim dziesiątku będących wiernie doglądać, żeby się dobrze rządzili i sprawowali, w gospodarstwie nie opuszczali, lecz wokoło niego dbali byli”. Poza tym oczekiwano że reprezentant gromady będzie powstrzymywać kontakty chłopów „z hultajami i złodziejami”, zabraniać im wikłania się „w niebezpieczne handle z Żydami i kupcami bydłem” oraz upominać, jeśli będą się bawić w sposób prowadzący do „ubóstwa i utraty”.
Reklama
W razie potrzeby dziesiętnik pośredniczył między gospodarzami a dworem, na przykład prosząc o pożyczenie zboża. Przede wszystkim jednak oczekiwano od niego, że podczas sądów będzie oskarżać „nieposłusznych, upornych, niepoprawiających się, kłótliwych, szkody drugim czyniących, występki przeciwko prawom popełniających”.
Wszystko to miał oczywiście robić „nie z żadnej zawziętości, ale jedynie z miłości bliźniego”. I dla większej korzyści pana.
****
O tym jak wyglądało życie na polskiej wsi, czym naprawdę była pańszczyzna i jak chłopi nad Wisłą stali się niewolnikami przeczytacie w mojej książce pt. Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa (Wydawnictwo Poznańskie 2021). Do kupienia na Empik.com.