Bez względu na epokę i obowiązujący ustrój społeczny, poeci raczej nie mogli liczyć na utrzymanie się wyłącznie ze swojej twórczości. Najczęściej zarabiali na życie jako urzędnicy lub nauczyciele, czasami trudnili się dziennikarstwem. Byli też twórcy dysponujący rodzinnymi majątkami, ewentualnie tacy, którzy zawarli korzystne pod względem finansowym małżeństwa. W tym gronie ewenementem pozostaje jednak Juliusz Słowacki.
W lipcu 1837 roku Juliusz Słowacki, [przebywający od sześciu lat na emigracji], powrócił do Włoch i na dłużej osiadł we Florencji. Stolica Toskanii wydawała się dla niego idealnym miejscem – oferowała bogate zbiory sztuki, przyjazny klimat i piękne położenie.
Reklama
Niedoceniony jako poeta
Juliusz Słowacki czuł się tam znacznie lepiej niż w Rzymie, tym bardziej że w pobliżu nie było Januszewskich, z którymi preferował jednak kontakt korespondencyjny niż osobisty. Florencja była też znacznie tańsza niż Wieczne Miasto i poeta wynajął „śliczne dwa pokoje” za 27 franków (około 80 euro) miesięcznie. Do tego doszedł jeszcze fortepian za symboliczną opłatą, a miesięczny koszt utrzymania wraz z mieszkaniem wynosił 130 franków (około 390 euro).
Zapewne w tym czasie Słowacki otrzymał zaległe zyski z obligacji od matki oraz pieniądze ze sprzedanych w ostatnim roku tomików poetyckich. Potwierdzeniem tego jest fakt, że po trzech miesiącach przeprowadził się do znacznie lepszego mieszkania, gdyż wcale nie uważał, by komfort rozpraszał i zakłócał pracę poety. (…)
Niezła sytuacja finansowa spowodowała, że poeta wysyłał do druku w Paryżu kolejne utwory i nie zrażał się fatalnym przyjęciem poprzednich. Szczególnie złe recenzje zebrał wydany anonimowo Kordian – niektórzy wręcz podejrzewali, że dramat był żartem autorstwa Mickiewicza rozmyślnie parodiującego własny styl. Inni natomiast twierdzili, że jest to wyjątkowo nieudolne naśladownictwo nie tylko wieszcza, ale też Goethego. Powszechnie przestrzegano przed czytaniem utworu, uważając to za stratę czasu. (…)
Juliusz Słowacki miał jednak inne zdanie na temat własnego dramatu, a fatalne przyjęcie utworu obligowało go do dalszej pracy. Był przekonany, że wreszcie zostanie doceniony, w ogóle nie przyjmował krytyki, a jego pewność siebie czasami bywała wręcz irytująca. W efekcie, zrażał do siebie potencjalnych czytelników. Nie ukrywał przy tym swoich ambicji i chciał zostać namaszczony na następcę Mickiewicza, tym bardziej że rywal raczej definitywnie przestał już pisać poezje.
Nie nadawał się do wysiłki fizycznego
W tamtym czasie pan Juliusz doznał kolejnej iluminacji, tym razem w sprawach finansów. Nie powinno to jednak specjalnie dziwić, gdyż Florencja była nie tylko stolicą sztuki, lecz od czasów średniowiecza uchodziła także za miasto bankierów.
Słowacki wybierał się do Paryża i wpadł na pomysł, który mógł mu zapewnić stabilizację finansową niezależnie od dopływu gotówki z kraju. Ponadto dzięki temu miał uzyskiwać środki zarówno na codzienne utrzymanie, jak i wydawanie swoich utworów. [W lipcu 1838 roku tłumaczył matce:]
Reklama
W mieście, do którego jadę –– pełno było zyskownych teraz spekulacji na akcjach, co mi dało myśl, że gdybym miał co nieco grosza w ręku, mógłbym ostrożnie go sobie przysporzyć i na wszelki przypadek mieć w kieszeni. (…) Chciałbym jakimkolwiek sposobem coś sobie zarobić. Alem może nie zdał się do tego i z przedsięwzięciami moimi będzie jak z kwiatami, które, pomimo że je podlewam, nie rosną.
Do tego była jednak daleka droga, gdyż w tym czasie pani Salomea i Januszewscy przebywali w więzieniu aresztowani przez władze carskie pod zarzutem udziału w spisku Konarskiego – w tej sytuacji nie mogli zapewnić odpowiedniego dopływu gotówki dla poety. Jednak gdy po kilku miesiącach zostali zwolnieni, zaakceptowali plan Słowackiego. Do Paryża wysłano 1700 rubli (ponad 20 tysięcy euro), jednak do wieszcza dotarło tylko 1200, co wprawiło go w przygnębienie.
Zaczął nawet wspominać, że będzie zmuszony znaleźć zatrudnienie, chociaż zastrzegał, że na pewno nie nadaje się do pracy, która wymaga wysiłku fizycznego. Jednak na szczęście niebawem się okazało, że będzie mógł spokojnie zająć się grą na giełdzie i że do tego zajęcia ma znacznie większe predyspozycje niż do podlewania kwiatów…
Obiecujące początki
Nie wiadomo, kto doradzał Juliuszowi Słowackiemu, ale robił to bardzo dobrze. Inna sprawa, że poeta okazał się pojętnym uczniem i potrafił zachować zimną krew konieczną w operacjach giełdowych. Nigdy nie dawał się ponieść emocjom, a inwestycje rozpoczął ze stosunkowo niskiego pułapu. Powoli uczył się obowiązujących reguł, a sytuację miał ułatwioną, gdyż na paryskiej giełdzie raczej nie było wówczas tłoku. W trzeciej dekadzie XIX stulecia notowano tam bowiem 26 spółek.
Reklama
Początki były obiecujące, a wieszcz bardzo ostrożny. Za część posiadanych środków nabył akcje, ale większość zdeponował w obligacjach bankowych oferujących stabilny zysk i uchodzących wówczas za niezwykle pewne. Z rozwagą też wybrał bank, ostatecznie zdecydował się bowiem na jedną z najlepszych instytucji finansowych Paryża – Casse Generale du Commerce et de L’Industrie.
Od nazwiska założyciela i dyrektora placówka nazywana była bankiem Laffitte’a i cieszyła się znakomitą opinią. Natomiast na giełdzie Słowacki zwrócił uwagę na akcje kolei żelaznych (linie Roen i Lyon), słusznie uważając, że właśnie do tego środka transportu będzie należała przyszłość i na tym interesie nie można stracić.
W pierwszym roku zarobił 230 franków (około 700 euro). Uznał to za wynik obiecujący i zaczął odważniej inwestować, chociaż wciąż zachowywał dużą ostrożność. Większą gotówkę trzymał na kontach, dzięki czemu miał do niej stały dostęp.
Skoro w razie potrzeby istniała „łatwość zrealizowania w dniu jednym”, mógł sobie pozwolić na ulokowanie pieniędzy w papierach wartościowych. Nigdy bowiem nie wchodziła w rachubę sytuacja, by nagle potrzebował większej kwoty. Tym bardziej że wydawanie kolejnych utworów planował z dużym wyprzedzeniem.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Zyski i wydatki
Ciekawą lekturą są finansowe notatki poety prowadzone w kolejnych latach i jego coroczne bilanse. Wprawdzie wieszcz notował tylko najważniejsze wpływy i rozchody, ale dzięki temu wiadomo, że w latach 1842-1845 otrzymał z kraju 6946 franków (około 20 800 euro), natomiast wydatki zamknął sumą 8720 franków (ponad 26 tysięcy euro). W tym czasie z procentów i akcji uzyskał zysk w wysokości około 14 tysięcy franków (42 tysiące euro) – nie musiał się więc oglądać na przekazy z Krzemieńca ani na sumienność księgarzy.
Nie zmienia to jednak faktu, że pozostawał bardzo dokładny w swoich rachunkach i w marcu 1844 roku zanotował przychód w wysokości… 3 franków za sprzedaż jednego egzemplarza Księcia niezłomnego.
Reklama
Bez gry na giełdzie (procenty stanowiły niewielką część zysków) raczej nie mógłby swobodnie prosperować, chociaż zadziwiał regularnością wydatków. Każdego roku zamykały się one kwotą około 3 tysięcy franków, najwyraźniej poeta żył według ścisłego planu finansowego i nie zamierzał z tego rezygnować. Inna sprawa, że interesy wydawnicze stale przy-nosiły deficyt. Kontynuował wydawanie swoich utworów własnymi środkami, ale sprzedaż nie pokrywała nakładów.
Kolejna klęska wydawnicza
Najgorzej sprawy miały się ze Snem srebrnym Salomei, za którego druk zapłacił 377 franków. Dramat nie doczekał się żadnej (!) recenzji, nikt nawet nie chciał skrytykować nowego dzieła wieszcza, co w przypadku innych utworów było normą. Nie wypowiedział się także [Zygmunt] Krasiński, który z reguły odnotowywał premiery utworów przyjaciela. Nic zatem dziwnego, że Sen srebrny Salomei rozszedł się w 1844 roku zaledwie w 54 egzemplarzach, z czego tylko jeden sprzedano w Paryżu. Autor zainkasował za niego oczywiście 3 franki…
Chociaż nad Sekwaną Juliusz Słowacki żył w miarę oszczędnie, nie zamierzał jednak rezygnować z pewnych wygód. Dlatego w ciągu kilkunastu miesięcy czterokrotnie zmieniał mieszkanie, aż wreszcie wynajął nieumeblowany lokal, który urządził kosztem 700 franków (2100 euro).
Nie przeszkadzał także fakt, że mieszkanie znajduje się na szóstym piętrze. Słowacki nie był okazem zdrowia, jednak uznał, że dzięki wędrówkom po schodach poprawi swoją kondycję. Położenie lokalu miało zapewne wpływ na niewysoką cenę wynajmu, która wynosiła 275 franków rocznie. (…)
Reklama
Juliusz Słowacki wśród towiańczyków
Na początku lat 40. Słowacki „zerwał się z paska Byrona” i zdecydowanie zwrócił się w stronę mistycyzmu. Latem 1842 roku przystąpił do sekty Koła Sprawy Bożej Andrzeja Towiańskiego, a przy okazji pogodził się też z Mickiewiczem, który był jednym z największych wyznawców litewskiego proroka.
Idylla nie trwała jednak długo, „brat Juliusz” mógł być mistykiem, ale nauki Towiańskiego były dla niego nie do zaakceptowania na dłuższą metę. Do ostatecznego zerwania doszło, gdy w ramach panslawizmu głoszonego przez mistrza pojawiła się doktryna o wyrównaniu wzajemnych grzechów Polski i Rosji. Towiański i Mickiewicz zaproponowali nawet, by pozyskać dla sekty cara Mikołaja I!
List koła do cara przedstawiono braciom na jednym z cyklicznych spotkań. Po jego odczytaniu zapadła cisza – nawet ludzie ogarnięci mistycznym obłędem nie potrafili się pogodzić listem do gnębiciela Polski. W tej sytuacji Mickiewicz oznajmił, że „ukazał mu się duch Aleksandra I, cesarza Rosji, i prosił, aby bracia zanieśli modły do Boga na jego intencję”.
W odpowiedzi Słowacki stwierdził, że z kolei jemu „ukazał się duch Stefana Batorego i prosił, aby przestrzegł, iżby bracia za żadnym nie modlili się Moskalem!”. W tej sytuacji Mickiewicz „porwał silnie za ramię Słowackiego”, zaciągnął go do drzwi i „wypędził słowami: »Poszoł won, durak!«”.
Reklama
Chociaż członkowie koła naciskali na Słowackiego, poeta nie zmienił zdania. Twierdził, że „nie wyrzekł się bynajmniej braterstwa – ale położył veto z ducha polskiego – przeciwko dążności rosyjskiej”. Nie zamierzał bowiem „dać się strupić”, co zapewne nastąpiłoby, gdyby przyjął poglądy narzucane przez Towiańskiego i Mickiewicza.
Nikt nie mógł go zrozumieć
Pan Juliusz oficjalnie wystąpił z sekty i z perspektywy czasu wydaje się, że na kontakcie z Towiańskim wyszedł znacznie lepiej niż Mickiewicz. Potrafił bowiem przetworzyć doświadczenie w poezję wysokiej klasy, a pod wpływem litewskiego proroka powstał dramat Ksiądz Marek.
Na życzenie Towiańskiego zajął się również tłumaczeniem dramatu Calderóna Książę niezłomny, który ukazał się drukiem w 1844 roku. Natomiast dalsze mistyczne poszukiwania doprowadziły go do poematu Król-Duch. Inna sprawa, że tego utworu nawet Krasiński nie potrafił zrozumieć…
Krótkotrwały związek z towiańczykami rzucił kolejny cień na opinię o Słowackim wśród emigrantów. Uznano, że do reszty postradał zmysły, i podobno widywano go czasem na ulicy, jak szedł przed siebie z obłąkanym wzrokiem i pianą na ustach. Jego nowe dzieła także potwierdzały te plotki, gdyż były jeszcze bardziej niezrozumiałe dla przeciętnych czytelników.
Reklama
„Słowacki – zauważał Stefan Witwicki – wyszedł z ich bandy [towiańczyków – S.K.], poróżniwszy się z Mickiewiczem, wydał niby jakiś poemat pt. Ksiądz Marek, gdzie nie jest już głupim autorem, ale prawie wariatem”.
Majątek w akcjach i lokatach. Jak bogaty był Juliusz Słowacki?
W tej sytuacji poeta coraz bardziej izolował się od realnego świata, a stan ten wzmagała jeszcze rozwijająca się gruźlica. (…). Z drugiej jednak strony ten śmiertelnie chory mistyk potrafił z żelazną konsekwencją nadzorować swoje sprawy materialne. Prowadzony przez niego raptularz – obok wielu przemyśleń, wspomnień i rysunków – zawierał także bilanse finansowe.
Rok 1844 Słowacki zakończył kwotą 16 350 franków, czyli ponad 49 tysięcy euro. Oczywiście w gotówce posiadał zaledwie niewielką część tej sumy, resztę ulokował w akcjach i na lokatach bankowych. Potem było nieco gorzej, gdyż kurs akcji kolejowych nieco spadł, ale w 1848 rok poeta wkroczył, posiadając 13 872 franki (ponad 41 500 euro), z czego tylko 550 franków trzymał w gotówce.
Wprawdzie był to spadek w porównaniu z kwotą sprzed trzech, ale warto pamiętać, że Słowacki wydawał więcej, niż otrzymywał z kraju, a poza tym wciąż pokrywał deficyt spowodowany drukiem swoich utworów na własny koszt.
Reklama
Niestety, w każdej epoce czasami zdarzają się rewolucje i tak też stało się w 1848 roku. Wiosna Ludów zatrzęsła sektorem finansowym, ucierpiał na tym także Słowacki. Bank Laffitte’a znalazł się w stanie likwidacji, a na dodatek zmarł Jan Loman, któremu poeta powierzył dokumenty związane z lokatami (sam przebywał wówczas we Wrocławiu, gdzie spotkał się z matką).
Sytuacja wyglądała na bardzo niebezpieczną, więc wieszcz powierzył ratowanie pieniędzy byłemu dyrektorowi mennicy w Strasburgu, Aleksandrowi Makowskiemu. Dzięki temu odzyskał część wkładów, jednak ostatecznie ocenił swoje straty na 3500 franków (około 10 500 euro). Nie tracił jednak nadziei, że uda mu się odegrać, a jako człowiek doświadczony w inwestowaniu wiedział, że wymaga to czasu, tym bardziej że nie zamierzał podejmować zbyt nerwowych ruchów.
Taki majątek pozostawił po sobie Słowacki
Czasu jednak miał już mało, gdyż jego stan zdrowia ulegał systematycznemu pogorszeniu i 3 kwietnia 1849 roku poeta zmarł. Pozostawił po sobie 12 500 franków (około 37 500 euro), z czego w testamencie przeznaczył 2 tysiące franków na zakup grobu i pogrzeb. Natomiast 225 franków miało trafić do właścicieli mieszkania jako dopłata za wynajem do końca roku. Trzeba przyznać, że wieszcz do końca pozostał człowiekiem niezwykle skrupulatnym pod względem finansowym…
Salomea Bécu przeżyła syna o sześć lat i pozostawiła po sobie 12 500 rubli (150 tysięcy euro). Było to znacznie więcej, niż odziedziczyła po pierwszym mężu, nawet jeżeli dodamy do tego spadek po synu. Ona, i Juliusz przez lata korzystali z procentów i dywidend od sum ulokowanych w rosyjskich i austriackich papierach wartościowych. Najwyraźniej umiejętność odpowiedniego inwestowania była cechą zarówno matki, jak i syna…
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Sławomira Kopra pt. Nieznane losy autorów lektur szkolnych Wstydliwe tajemnice mistrzów pióra. Ukazała się ona nakładem Wydawnictwa Fronda.