Dzisiaj aż trudno sobie wyobrazić, że sama idea posługiwania się nazwiskiem zakiełkowała w Europie stosunkowo niedawno, a zadomowiła się na dobre przed zaledwie kilkoma pokoleniami. Do Polski ta innowacja dotarła z nawet większym opóźnieniem.
Oczywiście już od starożytności zdawano sobie sprawę, że jedno imię nie zawsze wystarcza do wyszczególnienia osoby, zwłaszcza jeśli jest to imię popularne w danym miejscu i czasie. Używano więc przezwisk, tworzonych od cech fizycznych, walorów umysłowych, wykonywanego zawodu albo miejsca pochodzenia.
Reklama
Adam, który pracował jako kowal, był nazywany, a jakże, Kowalem. Szymon, który się jąkał, mógł być Jąkałą, chyba że bardziej zwracano uwagę na przykład na jego tuszę, i stawał się Grubasem.
Takie przydomki łatwo ulegały zmianie, na przykład jeśli ktoś porzucił zajęcie, to tracił też związane z nim określenie, a jeśli popadł w starcze otępienie, nie nazywano go nadal chociażby Mądralą. Z wielu przezwisk nadawanych żartobliwie za młodu po prostu wyrastano, inne przylepiały się do człowieka, tylko jeśli zdołał dotrwać sędziwego wieku.
Względnie rzadko zdarzało się dziedziczenie przydomków. Ojciec mógł być przecież Chudy, ale jego syn – już niekoniecznie. Nieco bardziej stabilne były tak zwane imiona odojcowskie. Wojciecha, syna Jana, przez całe życie dało się nazywać Janowicem. Ale już jego syn zmieniał miano na Wojciechowica.
Dlaczego zaczęto używać nazwisk?
Nazwiska różniły się od przezwisk tym, że przyjmowano je na stałe, posługiwano się nimi oficjalnie, przede wszystkim zaś przekazywano je z pokolenia na pokolenie. Każdy syn Duponta sam też był Dupontem, a Müllera Müllerem, czy tego chciał, czy nie.
Reklama
Najwcześniej nazwiska zaczęły się pojawiać na ziemiach karolińskich około 800 roku. Do dzisiaj nie wyjaśniono przekonująco, co stało u podstaw tego zjawiska.
Po części pewnie wzrost liczby ludności, po części kurczący się zasób imion – bo Kościół nakazywał chrzcić dzieci tylko na pamiątkę świętych. Rolę odegrała też chyba narastająca dbałość o utrzymanie więzi rodzinnych.
Jak podkreślał znawca tematu, profesor Józef Matuszewski, bez dziedzicznych nazwisk trudno było śledzić genealogię i dbać o zachowanie pamięci o przodkach. Wreszcie znaczenie, jak w każdej innej dziedzinie, odgrywała i moda.
Nazwiska w dawnej Polsce
Do Polski nazwiska dotarły ze sporym opóźnieniem. Pierwsze, nieliczne, notuje się około 1400 roku. Na szeroką skalę weszły jednak do użycia dopiero na początku epoki nowożytnej, w wieku XVI. Przez długi czas uważano je za dodatkową oznakę przynależności do elity – nazwiskami posługiwali się szlachcice, ale nikt poza nimi.
Reklama
Potem jednak wypadki poczęły podążać dobrze znanym torem. Nazwiska były hołubione, widziano w nich wyznacznik statusu. Ponieważ zaś nie istniał i nie mógł istnieć formalny zakaz ich używania, stopniowo zaczęli je przyjmować też członkowie niższych stanów.
U schyłku XVI stulecia już niemal wszyscy szlachcice posiadali ustalone, stabilne nazwiska. Zaniknęły, wcześniej częste, przypadki, gdy jeden herbownik posługiwał się kilkoma etykietami albo gdy nazwisko zmieniało się z pokolenia na pokolenie.
W wieku XVII nazwiska upowszechniły się wśród mieszczaństwa, najpierw najbogatszego, potem nawet u brukowej biedoty. Na wsiach proces przebiegał z większym opóźnieniem. W wielu regionach kraju chłopi przyjęli nazwiska dopiero w wieku XVIII albo i później. Także wśród polskich Żydów dziedziczne nazwiska pojawiły się szeroko nie wcześniej niż w dobie upadku Rzeczpospolitej.
Cały proces, od powstania pierwszych polskich nazwisk do objęcia tak zwaną dwuimiennością ogółu społeczeństwa, zajął sporo ponad 400 lat.
***
Tekst powstał w oparciu o moją nową książkę pt. Warcholstwo. Prawdziwa historia polskiej szlachty (Wydawnictwo Poznańskie 2023). To bezkompromisowa opowieść o warstwie, która przejęła pełnię władzy w Polsce, zniewoliła resztę społeczeństwa i stworzyła system wartości, z którym borykamy się do dzisiaj. Dowiedz się więcej na Empik.com.