30 lipca 1945 roku japoński okręt podwodny I-58 posłał na dno ciężki krążownik USS „Indianapolis”. Ocaleli członkowie załogi spędzili w wodzie ponad 80 godzin. Zanim ich uratowano setki z nich zginęły tracąc zmysły oraz stając się ofiarami ataków krwiożerczych rekinów.
USS „Indianapolis” trafił do służby w US Navy w listopadzie 1932 roku. Iain Ballantyn w książce Zabójcze rzemiosło. Historia wojny podwodnej podaje, że przed wybuchem globalnego konfliktu ciężki krążownik był „ulubieńcem prezydenta Franklina Delano Roosevelta, który wykorzystywał ten okręt w charakterze »jachtu« do letnich rejsów”.
Reklama
Tajna misja USS „Indianapolis”
Po japońskim ataku na Pearl Harbor przez cały okres II wojny światowej jednostka służyła na Pacyfiku, biorąc udział w licznych akcjach bojowych. W połowie lipca 1945 roku dowodzony przez komandora Charlesa McVaya krążownik otrzymał szczególnie ważną misję.
To właśnie na jego pokładzie przetransportowano ze Stanów Zjednoczonych do bazy lotniczej na wyspie Tinian wzbogacony uran oraz inne elementy bomby atomowej „Little Boy”, która została później zrzucona na Hiroszimę.
Jednostka pokonała trasę, liczącą tysiące mil morskich, bez problemów i dotarła na miejsce 26 lipca. Następnie obrała kurs na wyspę Guam, skąd udała się w kierunku Leyte na Filipinach.
„Wkrótce doszedł nas odgłos silnego wybuchu”
Krążownik nigdy nie dotarł do tego celu. Poruszający się bez obstawy „Indianapolis” został zauważony przez załogę japońskiego okrętu podwodnego I-58. Wrogi dowódca, komandor porucznik Mochitsura Hashimoto, sądził, że udało mu się wytropić pancernik.
Obawiając się wykrycia przez sonar zbliżył się na około 1400 metrów i krótko po północy 30 lipca odpalił serię torped. Później wspomniał:
Patrzyłem przez chwilę przez peryskop, ale niczego nie było widać. Płynęliśmy równolegle do kursu nieprzyjaciela i niecierpliwie czekaliśmy. Każda minuta wydawała się wiekiem. Potem z prawej burty nieprzyjaciela, przy przedniej wieży działowej, a potem przy tylnej wieży, ukazały się słupy wody i zaraz potem błyski jaskrawego czerwonego płomienia.
Reklama
Potem następny słup wody uniósł się tuż obok wieży nr 1 i wyglądało tak, jakby zalał cały okręt – „trafienie, trafienie” – krzyczałem, gdy kolejne torpedy osiągały cel, a dookoła załoga tańczyła z radości. (…) Wkrótce doszedł nas odgłos silnego wybuchu, dużo większego niż przy normalnym trafieniu. Nastąpiły kolejno, w krótkim odstępie czasu, trzy silne wybuchy, a po chwili jeszcze sześć.
Skutki ataku były druzgoczące. Torpedy spowodowały eksplozję przewożonego paliwa lotniczego i amunicji. W wyniku wybuchów oderwany został dziób krążownika, przestała również działać elektrownia. Nagła utrata zasilania sprawiła, że nie udało się nadać wezwania o ratunek. Wystarczyło zaledwie dwanaście minut i potężny okręt poszedł na dno.
Z 1196 członków załogi oraz znajdujących się na pokładzie żołnierzy piechoty morskiej atak przeżyło około 890 mężczyzn. Ich dramat dopiero się jednak zaczynał. Z do dziś niewyjaśnionych przyczyn w dowództwie US Navy przez cztery dni nikt nie zauważył, że krążownik nie dotarł do celu. W związku z tym nie wdrożono żadnej akcji poszukiwawczej.
Krwiożercze rekiny
Tymczasem tylko garstka ocalałych znalazła się na tratwach ratunkowych. Przytłaczająca większość marynarzy dryfowała w wodzie, utrzymując się na jej powietrzni jedynie dzięki kamizelkom ratunkowym. Zanim wstało słońce zmarło około 50 rannych. Potem pojawiły się rekiny.
Reklama
Stając w obliczu śmiertelnego zagrożenia rozbitkowie zbijali się w grupki i starali się odstraszyć drapieżniki. Cytowany przez Iaina Ballantyna ocalały z USS „Indianapolis” Lyle Umenhoffer tak opisywał atak rekinów: „Widzisz te nadpływające płetwy, obserwujesz jak się zbliżają, a wtedy próbujesz je dosięgnąć i kopnąć naprawdę szybko”.
Z kolei Richard Rhodes w książce pt. Jak powstała bomba atomowa podaje, że:
Jednemu z marynarzy rekin odciął obie nogi; pozbawiony równowagi tułów, zawieszony w kamizelce ratunkowej, przewracał się z jednej strony na drugą. Jeden z uratowanych wspomina o dwudziestu pięciu śmiertelnych atakach, [okrętowy] lekarz w swojej, większej, grupie naliczył osiemdziesiąt osiem.
Tracili zmysły i ginęli
Rekiny nie były jedynym zmartwieniem walczących o przetrwanie Amerykanów. Podczas mijających godzin, a potem dni zaczęły doskwierać im potworne pragnienie oraz głód. Jak pisze autor Zabójczego rzemiosła:
Niektórzy pili morską wodę, przez co szybko się odwodnili i zaczęli mieć halucynacje, po czym odłączali się od swoich grup, odpływając w kierunku miraży lądów czy widmowych statków ratunkowych. „Jak tylko oddalili się na trzy czy cztery metry [… ] porywał ich rekin”, wspominał Umenhoffer.
Reklama
Ci, którzy oszaleli, ale rekiny zostawiły ich w spokoju, obracali się w wodzie i po prostu szli na dno. Inni stawali się agresywni lub ogarniała ich panika, przez co tonęli, czasami pociągając za sobą tych, którzy próbowali ich uspokoić.
Dziesiątki godzin spędzonych w morzu sprawiły również, że kapoki zaczęły nasiąkać wodą i straciły swoje właściwości. W efekcie zamiast utrzymywać rozbitków na powierzchni zaczęły wciągać wielu w głębię. Okrętowy lekarz wspominał później: „Staliśmy się masą oszalałych, krzyczących ludzi”.
Kim są ci rozbitkowie?
Dopiero rano 2 sierpnia rozbitkowie zostali zauważeni przez załogę przelatującego samolotu marynarki wojennej. Piloci rzecz jasna nie mieli pojęcia o zatopieniu USS „Indianapolis”, byli więc całkowicie zaskoczeni widokiem setek ludzi dryfujących pośrodku oceanu. Natychmiast poinformowali drogą radiową o swoim odkryciu. W książce Iaina Ballantyna czytamy, że:
US Navy wysłała łódź latającą Catalina, by — niezależnie kim są — zrzuciła rozbitkom żywność, wodę i tratwy ratunkowe. Załoga cataliny dostrzegła uderzających w wodę ludzi, wokół których krążyły rekiny, postanowiła więc wylądować i przyjąć na pokład jak najwięcej ocalałych. Do tego czasu przy życiu pozostało już tylko 316 ludzi i żeby ochronić ich przed rekinami, część z nich przywiązano do skrzydeł cataliny.
Potem na miejsce dotarł niszczyciel USS „Cecil J. Doyle”, który zaczął wyławiać ledwo żywych rozbitków. Chcąc naprowadzić inne jednostki ratunkowe okręt „włączył szperacz i skierował go w niebo”.
Szukanie kozła ofiarnego
Odpowiedzialnością za tragedię, jaka spotkała załogę USS „Indianapolis” obarczono komandora Charlesa McVaya. W grudniu 1945 roku oficer został postawiony przed sądem wojennym. Zarzucono mu, że „ściągnął zagrożenie na okręt przez rezygnację z zygzakowania”. Miało to rzekomo zdecydować o powodzeniu japońskiego ataku.
Przesłuchiwany w roli świadka dowódca I-58 stwierdził jednak, że nawet, gdyby amerykański krążownik wykonywał wspomniany manewr, jego los byłby przesądzony.
Mimo zeznań Mochitsury Hashimoto McVay został uznany za winnego i zdegradowany. Później – z uwagi na nieposzlakowaną służbę byłego komandora – decyzję anulowano. Niefortunny dowódca USS „Indianapolis” odszedł w stan spoczynku cztery lata po zakończeniu II wojny światowej w stopniu kontradmirała. Ale ja podkreśla autor Zabójczego rzemiosła oficer nigdy:
Reklama
(…) nie pozbył się poczucia winy i wstydu z powodu tego, co się wydarzyło. W 1968 roku odebrał sobie życie, stając się ostatnią ofiarą japońskiego okrętu podwodnego I-58. Kongres Stanów Zjednoczonych oczyścił go z zarzutów w 2001 roku.
Wszystko co musisz wiedzieć o historii okrętów podwodnych
Bibliografia
- Iain Ballantyne, Zabójcze rzemiosło. Historia wojny podwodnej, Dom Wydawniczy Rebis 2021.
- Richard Rhodes, Jak powstała bomba atomowa, Marginesy 2021.
3 komentarze