W połowie października 1645 roku do Francji przybyło polskie poselstwo, zmierzające po nową narzeczoną króla Władysława IV Wazy. Przedstawiciele francuskiej śmietanki towarzyskiej, uważający Rzeczpospolitą za dziki kraj dalekiej północy, spodziewali się, że zobaczą nieokrzesanych barbarzyńców. To, jak Polacy wkroczyli do Paryża sprawiło jednak, że każdy przecierał oczy ze zdumienia.
Francuzi bardzo niewiele spodziewali się po Polakach. Françoise de Motteville, dama dworu regentki Anny Austriaczki i wzięta pamiętnikarka, pisała o tym otwarcie, może nawet z pewnym zażenowaniem.
Reklama
Wedle jej słów mieszkańcy stolicy zamierzali się „naśmiewać” z uroczystego wjazdu przybyszów ze wschodu. Żadne kpiny się jednak nie rozległy.
„I książęta, i panowie, i kawalerowie, i pospólstwo, i zgoła wszyscy powiadają wszędzie, że nigdy nie widział Paryż podobnego dostatku i splendoru” — relacjonował nadzwyczajny poseł i wojewoda Krzysztof Opaliński w prywatnym liście do brata.
Miał zupełną rację. Ostentacja polskiego orszaku zmierzającego po nową królową zachwyciła miasto, kraj, a nawet kontynent. „Cała Europa czytała o nim doniesienia” — podkreślał pewien Francuz, świadek wydarzeń. Kto zaś był w samym Paryżu, mógł cieszyć oczy „wspaniałym”, „godnym” i wprost niezapomnianym widowiskiem.
Niezapomniane widowisko
Polscy posłowie przybyli nad Sekwanę w połowie października 1645 roku, zatrzymano ich jednak w pałacyku położonym na przedmieściach.
Reklama
Małoletni król Ludwik XIV przebywał akurat poza stolicą i należało odczekać, aż będzie mógł oficjalnie przyjąć delegację. Przez tydzień goście reperowali reprezentacyjne pojazdy, przygotowywali stroje i ozdoby. Wreszcie 29 października około godziny jedenastej do użyczonej im rezydencji zajechali przedstawiciele dworu, by oficjalnie wprowadzić dyplomatów do miasta.
Uformowano długi korowód złożony zarówno z Polaków, jak i Francuzów. Profesor Irena Makarczyk oszacowała ostatnio, że znalazło się w nim ponad dwieście osób. To jednak liczba niewątpliwie błędna.
Według zachowanych relacji samych tylko francuskich szlachciców, którzy wyszli na powitanie poselstwu, była setka. A towarzyszyli im jeszcze duchowni i akademicy uniwersytetu paryskiego.
Co do gości, dwustu było może oficjalnych członków delegacji, ale przecież oprócz nich należy uwzględnić rzesze służby oraz — wspominaną wprost — „siłę szlachty polskiej” mieszkającej w tym czasie w Paryżu i pragnącej dodatkowo uświetnić tak ważną uroczystość.
Reklama
Całą serię rycin orszaku przygotował obecny w mieście florentczyk Stefano della Bella. Gdyby ułożyć je obok siebie, zajęłyby sześć metrów. Na jednym z „kadrów” widać pochód wijący się na drodze, tak długi, że aż niknie w oddali. Nie sposób zliczyć jego uczestników. Na pewno jednak jest ich więcej niż dwie albo trzy setki.
Wśród podróżnych nie brakowało ludzi uhonorowanych czy nawet sławnych. Posłom towarzyszyli dwaj książęta, Bogusław Radziwiłł i Jan Zamoyski, liczni urzędnicy, księża, magnaccy synowie. Członkowie dwóch narodów, dwóch elit, jadący i idący niemal ramię w ramię, tworzyli wprost uderzający kontrast.
Zachwycające detale
Pani de Motteville z zachwytem pisała o polskich żupanach i deliach zdobionych „guzami, rubinami, diamentami i perłami”, o feerii barw i kosztownych tkaninach. A to przecież były tylko stroje żołnierzy, dworzan. Gdy francuska dama ujrzała możnowładców ubranych „w bławaty przetykane złotem i srebrem”, była zmuszona przyznać, iż wyglądali tak bogato, kosztownie i pięknie, „że aż rwało oczy”.
Obserwowane wspaniałości wprost ją zawstydziły. Opowiadała, że karoce króla, księcia Orleanu i kardynała Mazzariniego, towarzyszące przybyszom, „okazały się liche” w porównaniu z polskimi, mimo że te drugie przemierzyły całe Niemcy, wśród słoty i wertepów.
Reklama
Także sami Francuzi wyglądali jej zdaniem „ubogo”, przynosili „dyshonor” ojczyźnie, a ich konie, „choć ozdobione wstążkami i piórami, prezentowały się nędznie”.
W jednej chwili cała moda kraju, z której tak dumni byli miejscowi notable, wydała się pani de Motteville „mało okazała i śmieszna”.
„Przepych trącił barbarzyństwem”
Nie znaczy to jednak, że w Polakach wszystko jej się podobało. Zawsze szczera i dosadna, a poza tym przepojona uprzedzeniami, podkreślała, że u przybyszów „przepych trącił niemałym barbarzyństwem”.
Korzystając z okazji, przytoczyła szereg twierdzeń, w jej opinii oczywistych i niepodważalnych, a w rzeczywistości kompletnie fałszywych.
Zarzucała Sarmatom, że nie noszą koszul (nosili, tyle że pozbawione wystających na zewnątrz, typowo francuskich koronkowych kołnierzy), nie używają chusteczek (a starczyło spojrzeć na rzemienie od szabel, gdzie niemal każdy szlachcic wiązał chustkę) czy nawet, że… śpią bez pościeli, owinięci w same skóry zwierzęce (czego nawet nie ma potrzeby komentować w odniesieniu do przedstawicieli społecznych wyżyn).
W dwóch kwestiach Francuzka miała jednak słuszność. Trafnie uchwyciła szlacheckie fryzury, pisząc że goście „pod futrzanym kołpakiem mają ogolone głowy, tylko na czubku zostawiają mały kosmyk włosów, który zwisa im do tyłu”. Poza tym zszokowała ją postura panów znad Wisły. „Na ogół są tak grubi, że aż człowieka mdli” — rzuciła.
„Wszystko, co się wówczas widziało…”
Pani de Motteville nie jako jedyna podkreślała, że „wszystko, co się wówczas widziało, było godne publicznej parady”. Już po trzech dniach w „Gazette de France” zamieszczono piętnastostronicową relację z wjazdu.
Reklama
Dzisiaj takiemu materiałowi towarzyszyłaby długa seria fotografii. W 1645 roku obraz trzeba było jednak ująć w słowa, a reporterzy wykazali w tej kwestii wprost zadziwiające zaangażowanie.
Prasa podawała dokładne informacje o stroju każdej znacznej postaci, o wszelkich akcesoriach, materiach, czapkach, klejnotach, ułożeniu szabli, kolorach tkanin, łańcuchach czy nawet podszyciach kaftanów. Wyliczano nazwiska, tytuły, charakter poszczególnych oddziałów.
Nie zabrakło też wiadomości o tym, kto znajdował się w każdej karecie, a nawet danych odnośnie tego, jak siedzieli na koniach poszczególni panowie i jak zachowywały się ich rumaki. Szczególną uwagę zwrócono jeszcze na srebrne i złote podkowy. Skądinąd wiadomo, że wierzchowiec biskupa Leszczyńskiego, niby to przypadkiem, zgubił takową, zaraz więc „poszła fama po Paryżu” o nieprawdopodobnym bogactwie Rzeczpospolitej…
Widowisko nie dla króla
Zgodnie z relacją „ulice i okna” były pełne ludzi; przejazd Polaków miały obserwować niezmierzone tłumy. Wręcz każdy… poza małym królem, królową matką i ich najbliższym otoczeniem.
Reklama
Kawalkada posuwała się przez miasto wolniej, niż przewidywano, a tymczasem słońce chyliło się ku zachodowi. Zanim posłowie dotarli pod Luwr, zrobiło się zupełnie ciemno.
Ludwik XIV i Anna Austriaczka wyszli na balkon, by oglądać przybyłych. Jak jednak stwierdziła pani de Motteville, „niewiele im z tego przyszło. Gdy tamci przechodzili, było już zbyt późno”, a o należyte oświetlenie placu przed rezydencją służba nie zadbała.
***
Tekst powstał w oparciu o moją książkę poświęconą niezwykłym kobietom XVII stulecia i wpływowi, jaki wywarły na tę epokę przepychu i upadku. Damy srebrnego wieku kupicie na Empik.com.