Jak udawać chrześcijanina, jeśli o wierze chrześcijańskiej wie się mniej więcej tyle, co nic? Byłoby to niełatwe w każdych okolicznościach – a co dopiero, gdy od powodzenia zależy życie i śmierć całej rodziny.
Jerzy Dynin, jego mama i młodsza siostra przez cały okres wojny ukrywali swoje żydowskie pochodzenie, udając rodzinę polskich arystokratów. Częścią ich nowego życia było praktykowanie wiary chrześcijańskiej – w czasach okupacji już samo niechodzenie do kościoła mogło wzbudzić podejrzenia u sąsiadów.
Reklama
Dla Dyninów utrzymanie pozorów nie było jednak łatwe. Swoją pierwszą wizytę w kościele Jerzy opisał na kartach książki Aryjskie papiery.
Ojcze nasz i medaliki z Matką Boską
[P]ani Halina [Plater-Zyberek, która pomagała nam na różne sposoby przez całą wojnę,] zaopatrzyła nas w cztery zasadnicze modlitwy katolickie po polsku, których musieliśmy się nauczyć na pamięć. Bardzo się nam spodobała modlitwa Ojcze nasz, jako że mogła się ona odnosić zarówno do religii chrześcijańskiej, jak i do żydowskiej. Najszybciej też się jej nauczyliśmy.Pani hrabina starała się nas przekonać o wyższości wiary chrześcijańskiej nad żydowską i o bezcelowym męczeniu się jako żydzi, kiedy możemy raz na zawsze zrzucić z siebie ten krzyż i stać się chrześcijanami, tym bardziej że mamy dobry wygląd. Nalegała ona w pierwszym rzędzie, aby ochrzcić siostrzyczkę.
Wiedzieliśmy, że religia chrześcijańska uważa za wielką zasługę nawracanie niewiernych i że w ten sposób pani hrabina chce sobie zdobyć lepsze miejsce na „tamtym świecie”. Nad istotą aktu nie zastanawialiśmy się, gdyż w ówczesnym naszym pojęciu miało to znaczenie dla Platerów, ale nie dla nas.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Widziałem Zagładę. Traumatyczne wspomnienia Żyda zmuszonego bezczynnie obserwować niemieckie zbrodnieWkrótce, bardzo cicho w parafii u znajomego księdza pani hrabiny moja siostrzyczka na niby zmieniła religię z żydowskiej na katolicką. Grała świetnie swą rolę, pomimo młodego wieku, a my zawiesiliśmy na szyje medaliki z Matką Boską, aby czynić jeszcze lepsze wrażenie jako Polacy (…).
„W połowie fałszywego kroku chciałem się cofnąć…”
[To przygotowanie przydało się w kolejnych latach, gdy udając Polaków przebywaliśmy w Horodyszczu]. W drugą niedzielę po przyjeździe do Horodyszcza postanowiliśmy odwiedzić kościół. Nauczeni przez hrabinę, jak się trzeba zachowywać, udaliśmy się na ranne nabożeństwo. Byłoby dla wszystkich rzeczą podejrzaną, gdybyśmy w niedzielę nie szli do kościoła.Reklama
Było zimno i wietrznie tego dnia. Weszliśmy do kościoła. Chciałem być razem z mamą i dlatego skierowałem się tam, gdzie ona. Dopiero po chwili zorientowałem się, że mężczyźni stoją osobno po prawej stronie, i w połowie fałszywego kroku chciałem się cofnąć, lecz w tym momencie uświadomiłem sobie, że ktoś to może zauważyć.
Zakończyłem więc krok i popatrzyłem ze skupioną miną w stronę dużego obrazu Chrystusa, umieszczonego nad ołtarzem, jakby to miało być celem mego kroku do przodu. Chwilkę postawszy, delikatnie cofnąłem się w stronę części dla mężczyzn.
„Zaciąłem się, żeby wytrwać i nie wyjść”
Po dłuższej chwili przekonałem się o innych błędach popełnionych przez nas. Każdy wchodzący do kościoła żegnał się, a my nie. To był okropny błąd, gdyż ludzie w kościele zwracali uwagę na każdego wchodzącego.
Z mego miejsca widziałem mamę. Ubrana w jedyne posiadane palto, czarne, letnie, była jakby przygarbiona i w moim pojęciu podobna do Żydówki. Jako nowa twarz w kościele zwracała uwagę otaczających ją kobiet. Zjadały ją wzrokiem. Było mi bardzo dziwnie na sercu, po prostu bałem się, żeby nie poznały w niej Żydówki.
Reklama
W kościele było przeraźliwie zimno, powoli cały kostniałem. Zaciąłem się, żeby wytrwać i nie wyjść. Kilka razy w ciągu nabożeństwa trzeba było uklęknąć. Widząc innych klęczących, czyniłem to samo. Gdy uderzali się w pierś i coś szeptali, czyniłem to samo i mówiłem szeptem jakieś słowa bez związku, aby stworzyć wrażenie „jednego z owczarni”.
Obawy mamy
Zauważyłem również w kościele panią Piaskowską, [żonę miejscowego lekarza]. Modliła się żarliwie i często była na kolanach; wydawała się jedną z najbardziej pobożnych. Widziałem, że modląc się, szeroko otwierała usta. Szept jej modlitw był donośny i słychać go było w dużej części kościoła.
Doktorowa przystąpiła również do komunii świętej. Wkrótce msza się skończyła i ksiądz pobłogosławił zgromadzonych. Można było wyjść na dwór i wrócić do domu, gdzie czekała zupa.
U wyjścia spotkałem się z mamą. Cała była prawie sparaliżowana z zimna. Ledwie szła. W domu dopiero odżyliśmy. Było co prawda niezbyt ciepło, lecz nie potrzebowaliśmy się obawiać niewłaściwych ruchów, byliśmy swobodni.
Reklama
Mama opowiadała, że zdawało się jej, że wszyscy ją obserwują dziwnym wzrokiem, że chyba coś podejrzewają. Wyśmiałem te obawy, nie będąc jednak pewnym, czy tak nie było w rzeczywistości. Nie chciałem wprowadzić mamy w zły nastrój.
Pełną historię Jerzego Dynina i jego rodziny poznasz sięgając po książkę Aryjskie papiery – niezwykłą relację z czasów wojny.
Polecamy
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Jerzego Dynina Aryjskie papiery, wydanej nakładem wydawnictwa Prószyński Media (2019). Książkę znajdziesz w atrakcyjnej cenie na stronie Empiku.
Tytuł, lead, śródtytuły i teksty w nawiasach kwadratowych pochodzą od redakcji. W celu zachowania jednolitości tekstu usunięto przypisy, znajdujące się w wersji książkowej. Tekst został poddany obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia większej liczby akapitów.
Ilustracja tytułowa: kościół w Horodyszczu, czasy I wojny światowej (fot. domena publiczna)