Widziałem Zagładę. Traumatyczne wspomnienia Żyda zmuszonego bezczynnie obserwować niemieckie zbrodnie

Strona główna » II wojna światowa » Widziałem Zagładę. Traumatyczne wspomnienia Żyda zmuszonego bezczynnie obserwować niemieckie zbrodnie

W 1943 roku sytuacja pozostałych przy życiu Żydów z dnia na dzień stawała się coraz gorsza. Niemcy przeprowadzali proces likwidacji z przerażającą dokładnością. Co czuli ci, którzy musieli się temu przyglądać – zwłaszcza, jeśli sami ukrywali żydowskie pochodzenie?

Jerzy Dynin, jego matka i siostra – Polacy żydowskiego pochodzenia – przez dużą część wojny ukrywali się pod zmienionym nazwiskiem „Dunin” w białoruskiej miejscowości Horodyszcze. Trafili tam już po pierwszym pogromie, w czasie którego zabito około tysiąca miejscowych Żydów, pozostawiając przy życiu jedynie stu kilkudziesięciu potrzebnych do pracy.


Jak się wkrótce okazało, nawet ci, którzy przeżyli, nie mogli czuć się bezpiecznie. Niemcy zamierzali doprowadzić „ostateczne rozwiązanie” do końca. Stało się to niemal na oczach Jerzego Dynina i jego rodziny, którzy bezsilnie przyglądali się Zagładzie. Po wojnie Dynin opisał te wydarzenia w książce Aryjskie papiery, z której pochodzi poniższy tekst.

„Jak będzie mi przeznaczone, to będę żył nadal…”

Pewnego dnia [pod koniec lata 1943 roku] rozpoczęła się w gazetach fala antysemickich artykułów. Zrozumieliśmy, co to znaczy. Niemcy zawsze przed planowaniem egzekucji Żydów na większą skalę starali się urobić opinię społeczną przeciw nim.

Pozostali w miejscowym getcie Żydzi zajmowali się bądź rzemiosłem, bądź rozbiórką starych domów. Pewnego dnia, widząc pracujących przy rozbiórce Żydów, podszedłem do nich i zagadnąłem jednego po polsku tak, aby nikt tego nie spostrzegł: „Na co wy właściwie liczycie, przecież oni was nie zostawią w spokoju”.

Przed ostatecznym rozwiązaniem Żydów zmuszano do ciężkiej pracy. Na zdjęciu Żydzi w Izbicy podczas załadunku amunicji (fot. Bundesarchiv / Paris / CC-BY-SA 3.0).

Otrzymałem następującą odpowiedź: „Już trzy razy stałem pod ścianą na rozstrzelanie i jakoś ocalałem. Jak będzie mi więc przeznaczone, to będę żył nadal”.

Parę dni później, może dzień lub dwa przed akcją, miałem okazję porozumieć się z innymi mieszkańcami getta. Zobaczyłem dwóch mężczyzn stojących przy studni obok naszego domu. Musiałem działać szybko, bo to była dobra okazja, aby ich ostrzec.

<strong>Przeczytaj też:</strong> Otrzymały zastrzyki w okolice serca. Ile dzieci zginęło w Auschwitz?

Wybiegłem na ulicę, podbiegłem do studni i zacząłem pomału odkręcać korbę z wiadrem, tak aby wyglądało, że poszedłem po wodę. Schyliłem się głęboko, aby moja głowa była niewidoczna, i w ten sposób nikt nie widział, jak mówiłem do nich.

„Zwiewajcie, oni mogą przyjść po was w każdej chwili; dlaczego nie uciekacie do lasu?”, spytałem. Dostałem odpowiedź podobną jak przedtem: „Co mi będzie sądzone, to będzie. Bóg mnie ocali”, a drugi dodał: „U nas jeden drugiego straszy, że w lesie nie będzie co jeść i umrzemy z głodu”.


Z tego, co wkrótce nastąpiło, wywnioskowałem, że może przynajmniej niektórzy uciekli. Byłbym szczęśliwy, gdybym mógł się kiedyś spotkać z kimkolwiek, kto ocalał z getta horodyskiego. Czy choć jeden Żyd w Horodyszczu ocalał?

„Krzyczała, że jest Polką”

Pamiętam, jak mama przyszła raz z biura i opowiedziała mi straszną historię. Jeden z sołtysów, który zawsze przychodził do burmistrza z najróżniejszymi donosami, przyniósł nowinę o kryjówce Żydów. Burmistrz bez żadnych emocji pojechał z policją na to miejsce.

Artykuł stanowi fragment wspomnień Jerzego Dynina, wydanych pod tytułem Aryjskie papiery (Prószyński i S-ka 2019). Ksiażkę w atrakcyjnej cenie znajdziecie na stronie Empiku.

Znaleziono tam, w zamaskowanej norze, siedmiu mężczyzn i jedną kobietę. „Kobieta krzyczała, że jest Polką”, opowiadał ze śmiechem burmistrz po przyjeździe. Mama potem dowiedziała się, że burmistrz – Aleksander Jakimowicz – sam ją zabił z rewolweru.

W 1945 roku, po przyjeździe do Łodzi, poszedłem do urzędu miejskiego, aby go znaleźć i oddać w ręce sprawiedliwości. Miał łódzki adres, jako że mieszkał tam z żoną przed wyjazdem na Białoruś. Z dokumentu, który mi wówczas dano, wynikało, że wkrótce przed oswobodzeniem wyjechał do Niemiec. Nigdy więcej o nim nie słyszałem.


Jak przewidywaliśmy, wkrótce nastąpiły akcje mordowania pozostałych przy życiu Żydów. Pogrom zaczął się w miasteczku Mołczadź. Gruby żandarm Gustaw z towarzyszeniem policji białoruskiej zabijał tam nieszczęsnych i bezdomnych ludzi.

Zagłada w Horodyszczu

Fala zagłady przeszła też przez Horodyszcze. Było to po obiedzie. Niespodziewanie zjechała policja ze wszystkich okolic. Pracowałem w ogrodzie, gdy nagle rozległy się pojedyncze strzały. Opodal, u Kreislandwirta, u którego pracowały Żydówki, pojawiła się policja. „Koniec waszego życia”, słyszałem, jak policjant po białorusku krzyczał do jednej z ofiar.

Likwidacja getta w Horodyszczu zrobiła ogromne wrażenie na wszystkich mieszkańcach miasteczka – wspomina Dynin. Zdjęcie poglądowe (domena publiczna).

Parę minut po tym, gdy ucichła strzelanina, szli policjanci objuczeni różnymi rzeczami zrabowanymi w getcie. Na głównym placu przed kościołem leżało siedem trupów. Po raz pierwszy ludność miasteczka miała okazję zobaczyć,  jak w praktyce wygląda wyniszczanie narodu.

Nawet na tych, którzy najbardziej wzbogacili się po pierwszej rzezi Żydów, akcja zrobiła ponure wrażenie i wywołała niewesołe myśli. Pan Kuprianczyk, właściciel restauracji na głównym placu przed kościołem i bardzo dużego mienia pożydowskiego, przechadzał się nerwowym krokiem i powiedział: „No, to nie może przejść tak gładko”.

<strong>Przeczytaj też:</strong> Żyd, który przetrwał wojnę udając polskiego arystokratę. Jak mu się to udało?

Wkrótce z Baranowicz przyjechali spece zobaczyć, czy egzekucję wykonano prawidłowo. Jak się okazało, byli szalenie niezadowoleni z tego, że zabijano bez planu, nie wszystkich Żydów razem, nie na jednym miejscu. Policjanci wytłumaczyli im, iż Żydzi uciekali.

Dowiedziałem się później, że policjanci się skarżyli, jakoby Żydzi zawczasu się dowiedzieli, co ma nastąpić, i część z nich uciekła przed akcją. Wkrótce po owej egzekucji komendant policji został aresztowany i późniejsze wieści mówiły o jego rozstrzelaniu.


W ogóle Niemcy nie tolerowali komendantów policji, którzy byli przez dłuższy czas, gdyż ci za dużo wiedzieli o okrucieństwach popełnianych na Żydach w Horodyszczu i okolicy. Byli więc niebezpiecznymi świadkami.

W Horodyszczu komendanta zmieniano już trzykrotnie. Każdy jednak chciał spróbować tego „szczęścia”. Żona komendanta stawała się pierwszą damą miasta i pan doktor Piaskowski kłaniał się jej w pas i całował w rękę. A burmistrz zapraszał ją i jej męża na przyjęcia.

Synagoga w Horodyszczu (domena publiczna).

Batalion Policyjny

Getto zostało zlikwidowane. Kilku Żydów, którzy uciekli w czasie akcji, powróciło po paru dniach i prosiło, żeby ich zabić. W związku z silną partyzantką Niemcy przysłali do Horodyszcza batalion ukraiński. Było w nim dziesięć procent folksdojczów, resztę zaś stanowili Rosjanie, Białorusini, Ukraińcy, Kozacy i kilku Polaków.

Po przyjeździe batalion nazwano Batalionem Policyjnym. Policjanci z tego batalionu mieli do dyspozycji kilka samochodów pancernych, wozy i konie. Na czele batalionu stał major Siegling, rosły przystojny Szwab, który był znany z okrucieństwa.


Nie trzeba było długo czekać na wyniki przyjazdu batalionu. Wsie, których ludność podejrzewano o współpracę z partyzantami, podpalano, a ich ludność mordowano. Opowiadano, jak w jednej takiej akcji Siegling zgwałcił młodą dziewczynę, następnie kazał ją wrzucić do płonącego domu. Z małymi dziećmi postępowano tak jak z dziećmi żydowskimi. Żołnierze brali je za nóżki i rozbijali im główki.

Wkrótce część policjantów pojechała wraz z batalionem pod Puszczę Nalibocką. W okolicach tych były przeważnie polskie wsie katolickie. Po trzytygodniowych walkach powrócili z zgrabionymi rzeczami oraz z wieloma wrażeniami. Liczne bogate wsie zmieniły się w pogorzeliska i cmentarze. Dużo ludności zdołało się uratować ucieczką do partyzantów.

„Żywą stertę wożono w mróz i zrzucano do dołu, po czym zabijano” – wspomina Dynin. Na zdjęciu egzekucja żydowskich kobiet z getta w Mizoczu, październik 1942 roku (Gustav Hille, domena publiczna).

Obóz w Kołdyczewie

Niedaleko od Horodyszcza, we wsi Kołdyczewo Niemcy zbudowali więzienie. Garnizon stanowiła specjalna policja białoruska, tak zwana SD, ubrana w szare mundury. Wkrótce Kołdyczewo wyrobiło sobie „markę”.

Mieścił się tam również duży obóz żydowski, który codziennie po trochu likwidowano. Zimą ofiarom kazano się rozbierać do naga, po czym kłaść na saniach jeden na drugim. Taką żywą stertę wożono w mróz i zrzucano do dołu, po czym zabijano.


Wszystkie wiadomości z Kołdyczewa przynosili chłopi, którzy pracowali tam przy szarwarku (bezpłatnej robocie przymusowej). Wiadomo było, iż wśród Żydów w Kołdyczewie znajduje się jeden wybitny profesor medycyny. Zjeżdżali się doń ludzie z całej Białorusi, zapłaciwszy uprzednio opłatę dla SD.

Pewnego dnia dowiedzieliśmy się, że wszyscy Żydzi będący w Kołdyczewie uciekli. Wyobrażaliśmy sobie wściekłość Niemców, że ofiary wymknęły im się z rąk. Zapewne musiała zajść w tym wypadku współpraca z partyzantami. Była to jedyna dobra nowina w tych czasach.

Pełną historię Jerzego Dynina i jego rodziny poznasz sięgając po książkę Aryjskie papiery  – niezwykłą relację z czasów wojny.

Polecamy

Źródło

Tekst stanowi fragment książki Jerzego Dynina Aryjskie papiery, wydanej nakładem wydawnictwa Prószyński Media (2019). Książkę znajdziesz w atrakcyjnej cenie na stronie Empiku.

Tytuł, lead, śródtytuły i teksty w nawiasach kwadratowych pochodzą od redakcji. W celu zachowania jednolitości tekstu usunięto przypisy, znajdujące się w wersji książkowej. Tekst został poddany obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia większej liczby akapitów.

Ilustracja tytułowa: Żydzi z obozu w Krakowie. Zdjęcie poglądowe (fot. Bundesarchiv / CC-BY-SA 3.0).

Autor
Jerzy Dynin
Dołącz do dyskusji

Jeśli nie chcesz, nie musisz podawać swojego adresu email, nazwy ani adresu strony www. Możesz komentować całkowicie anonimowo.

Wielka historia, czyli…

Niesamowite opowieści, unikalne ilustracje, niewiarygodne fakty. Codzienna dawka historii.

Dowiedz się więcej

Dołącz do nas

Kamil Janicki

Historyk, pisarz i publicysta, redaktor naczelny WielkiejHISTORII. Autor książek takich, jak Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa, Wawel. Biografia, Warcholstwo czy Cywilizacja Słowian. Jego najnowsza książka toŚredniowiecze w liczbach (2024).

Rafał Kuzak

Historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski. Współzałożyciel portalu WielkaHISTORIA.pl. Autor kilkuset artykułów popularnonaukowych. Współautor książek Przedwojenna Polska w liczbach, Okupowana Polska w liczbach oraz Wielka Księga Armii Krajowej.

Wielkie historie w twojej skrzynce

Zapisz się, by dostawać najciekawsze informacje z przeszłości. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.