W tej katastrofie zginęło tyle samo ludzi, co wcześniej łącznie we wszystkich wypadkach z udziałem samolotów LOT-u. Maszyna roztrzaskała się 22 lipca 1938 roku z niewyjaśnionych do dzisiaj przyczyn w górzystym terenie. Nikt nie przeżył.
Polskie Linie Lotnicze LOT drugiej połowy lat 30. zdecydowanie nie mogły zaliczyć do udanych. Nasz narodowy przewoźnik przez długi czas szczycił się tym, że żaden z jego samolotów nie uległ poważnemu wypadkowi. Wszystko jednak do czasu. W latach 1936-1937 aż cztery maszyny LOT-u spotkał tragiczny koniec. W wypadkach życie straciło łącznie 14 pasażerów i członków załóg.
Reklama
Załoga i pasażerowie feralnego lotu
Liczba ofiar miała się jeszcze podwoić w wyniku kolejnej katastrofy. Doszło do niej 22 lipca 1938 roku w lesie Dorotea Latonica pomiędzy wsiami Stulpicani i Găinești, niedaleko ówczesnej polsko-rumuńskiej granicy.
Nowoczesna maszyna Lockheed L-14 Super Electra o numerze SP-BNG pilotowana przez Władysława Kotarbę leciała na trasie z Warszawy do Salonik w Grecji. Poza doświadczonym pilotem załogę stanowili radiooperator Zygmunt Zarzycki oraz mechanik Franciszek Panek.
Na pokładzie znajdował się również kapitan Olimpiusz Nartowski. Ten bardzo zasłużony lotnik zapoznawał się tego dnia ze specyfiką przelotu nad Bałkanami, ponieważ niedługo rozpoczynał pracę na trasie do Palestyny.
W samolocie zabierającym łącznie 11 pasażerów z polskiej stolicy wylecieli ponadto nowo mianowany attaché wojskowy Japonii w Rumunii major Masakatsu Waka, bułgarski dyplomata Radi Radew oraz amerykański lekarz i pilot-amator Lemuel Caro. Podczas międzylądowania we Lwowie dosiedli się kapitan pilot Władysław Gnyś oraz jego przyjaciel kapitan obserwator Tadeusz Leszek Leszczyc-Waliszewski.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Zasady dla podróżujących samolotami w II RP. Autentyczna instrukcja z 1930 rokuGnyś, według większości źródeł, leciał na zawody lotnicze odbywające się na Rodos. Jerzy Pawlak w książce Polskie eskadry w latach 1918-1939 twierdzi jednak, że były dowódca 114 eskadry udawał się po prostu na urlop. Być może oficer chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu?
Podczas kolejnego międzylądowania, tym razem już w rumuńskich Czerniowcach, dosiadło się dalszych czterech pasażerów. Byli to: komendant tamtejszego lotniska Gheorghe Ionescu, ordynator miejscowego szpitala dziecięcego dr Isidor Bodea oraz dr Karl Nussenbaum.
Reklama
Ostatnim podróżnym był najlepiej wówczas opłacany rumuński kompozytor i wielki miłośnik lotnictwa Ionel Fernic, którego nazwisko polska prasa opisująca katastrofę notorycznie przekręcała na Hernitz.
„Opadł niemal prostopadle z wysokości ok. 1000 metrów”
Maszyna wystartowała z Czerniowiec z lekkim opóźnieniem o 17.32 i skierowała się na Bukareszt. Do celu jednak nigdy nie dotarła. Sześć minut później radiooperator skontaktował się z czerniowieckim lotniskiem. Poinformował, że samolot znajduje się na wysokości 3000 metrów, a pogoda jest niesprzyjająca i z uwagi na silne wyładowania atmosferyczne ma problemy z odbiorem.
To był ostatni komunikat, jaki przekazała załoga LOT-u. O tym co się stało później opowiadał reporterowi Polskiej Agencji Telegraficznej naoczny świadek upadku super electry, porucznik Konstantyn Pitu. Jak czytamy w „Biuletynie PAT” (za którym skrzętnie informację tę powtórzyła słowo w słowo polska prasa) rumuński oficer twierdził, że:
(…) widział samolot w chwili gdy wyłonił się nagle z chmur i zachwiał się w powietrzu. Jednocześnie dał się słyszeć nieregularny dźwięk pracy motoru. Samolot powrócił jednak do normalnej pozycji, po czym chwiejnie opadł niemal prostopadle z wysokości ok. 1000 metrów.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Stało się to o godzinie 17.52. Przynajmniej taki czas pokazywał rozbity zegar w kokpicie, gdy dotarto wreszcie na miejsce katastrofy. W komunikacie PAT podano również, że samolot nie spłonął lecz rozpadł się „skutkiem upadku ze znacznej wysokości”.
Spadając „zniszczył dużą część lasu i połamał stare drzewa”. Nie omieszkano wspomnieć, że zwłoki wszystkich pasażerów znajdowały się w rozbitym kadłubie.
Reklama
Nieco inną wersję podał rumuński tygodnik „Unirea Poporului”. W numerze z 31 lipca zamieścił relację pasterza, który również widział całe zdarzenie i dotarł na miejsce upadku jako pierwszy. Według niego ciała ofiar zwisały z drzew oraz leżały porozrzucane i zmiażdżone wokół wraku.
Piorun, a może przerwana linka steru?
Jako że samolot roztrzaskał się w odludnym i górzystym obszarze, rumuńscy ratownicy dotarli do niego dopiero krótko przed północą. Następnego dnia pojawił się tam również konsul RP w Czerniowcach Marian Uzdowski.
Później przybyli jeszcze członkowie polsko-rumuńskiej komisji, która miała zbadać przyczynę wypadku. Pierwsze hipotezy mówiły o rażeniu samolotu piorunem, jednak po dokładnych oględzinach nie znaleziono na to dowodów.
Wybuch wojny uniemożliwił opublikowanie raportu końcowego z wynikami ustaleń komisji. Zanim jednak Niemcy napadły na Polskę, jej członkowie sugerowali, że powodem wypadku była najprawdopodobniej przerwana linka steru wysokości. Taka usterka odpowiadała temu, co tego feralnego popołudnia widział porucznik Pitu.
Reklama
Bibliografia
- „Biuletyn Ogólny Polskiej Agencji Telegraficznej” 1938.
- „Goniec Częstochowski” 1938.
- Jerzy Liwinski,Transport lotniczy w Polsce w okresie międzywojennym, „Lotnictwo”, nr 10/2008
- „Nowy Dziennik” 1938.
- Jerzy Pawlak, Polskie eskadry w latach 1918-1939, Wydawnictwo Komunikacji i Łączności 1989.
- „Unirea Poporului” 1938.
2 komentarze