Adolf Galland w trakcie swojej służby w Luftwaffe zestrzelił ponad sto nieprzyjacielskich maszyn. Z tego podczas Bitwy o Anglię latem i jesienią 1940 roku – dwadzieścia pięć. Później został nawet mianowany generalnym inspektorem lotnictwa myśliwskiego. Miał niewątpliwe kompetencje ku temu, by oceniać powody niemieckiej porażki w kluczowym starciu.
W wydanej niespełna dziesięć lat po zakończeniu globalnego konfliktu książce Pierwsi i ostatni. Piloci myśliwców w drugiej wojnie światowej Adolf Galland poświęcił bardzo wiele miejsca starciom nad Anglią. Znalazła się tam również próba wyjaśnienia dlaczego niemieckim siłom powietrznym nie udało się rozgromić brytyjskiego lotnictwa.
Reklama
Ledwie 20 minut na walkę
Autor poruszał rzecz jasna kwestię ogromnej przewagi, jaką dawała wyspiarzom rozwinięta sieć radarowa, pozwalająca na wykrycie z dużym wyprzedzeniem nadlatujących eskadr wroga oraz ich przechwycenie.
Adolf Galland wskazywał również na korzyści płynące dla Anglików z prowadzenia starć nad własnym terytorium. Dzięki temu zestrzeleni piloci, którzy przeżyli mogli szybko wracać za stery myśliwców.
Jego zdaniem najważniejszy był jednak inny czynnik. O porażce Luftwaffe miał decydować zwłaszcza krótki zasięg operacyjny messerschmittów Bf 109. Jak podkreślał niemiecki as:
Od startu do przekroczenia brytyjskiego wybrzeża w najwęższym punkcie kanału mijało mniej więcej 30 minut. Paliwa wystarczało nam na 80 minut lotu, co oznaczało, że nie więcej niż 20 minut pozostaje na wykonanie zadania. To ograniczało możliwość głębszej penetracji nieprzyjacielskiej przestrzeni powietrznej.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
W efekcie maszyny startujące z lotnisk usytułowanych w departamencie Pas de Calais i na półwyspie Cotentin były w stanie dolecieć (tak, aby potem bezpiecznie wrócić) zaledwie nad południową Anglię. Dalej Galland stwierdzał, że:
Gdyby zatoczyć kręgi z obu tych baz o promieniu 200 kilometrów, to nałożyłyby się na siebie mniej więcej w rejonie Londynu. Reszta obszaru pozostawała praktycznie poza naszym zasięgiem.
Dodatkowe zbiorniki zmieniłyby wszystko?
Niemiecki as ubolewał, że w tym czasie dowództwo nie zdecydowało się na zastosowanie dodatkowych, odczepianych zbiorników z paliwem. Zrezygnowano z nich, mimo że już wcześniej rozwiązanie wykorzystywał – walczący u boku generała Franco w Hiszpanii – Legion Condor.
Zdaniem późniejszego generalnego inspektora lotnictwa myśliwskiego III Rzeszy zbiorniki pozwoliłyby na zwiększenie zasięgu o dalsze 200-300 kilometrów. To z kolei przełożyłoby się na zdecydowane pogłębienie niemieckiego obszaru działań. Tymczasem:
Reklama
(…) bez tego usprawnienia dzień w dzień raz po raz przedzieraliśmy się przez brytyjską obronę, ponosząc znaczne straty i nie zbliżając się nawet do ostatecznego celu.
Nasze myśliwce ruszyły do boju. Tak jak zostało przewidziane, doszło do pierwszych walk powietrznych, które przebiegały zgodnie z planem. Gdyby kontynuować ataki, to ze względu na naszą przewagę doprowadziłyby one do celu.
Jak psy na uwięzi
Brytyjskie dowództwo nie zamierzało jednak ułatwiać zadania przeciwnikowi i wycofało swoje już mocno przetrzebione dywizjony poza zasięg wroga. Z baz położonych bliżej wybrzeża korzystano jedynie w razie awaryjnego lądowania lub konieczności uzupełnienia zapasu paliwa bądź amunicji. W efekcie, zdaniem Adolfa Gallanda:
Niemieccy piloci myśliwców znaleźli się w położeniu psów na uwięzi, chcących rzucić się na wroga, ale niezdolnych do zrobienia mu krzywdy z powodu zbyt krótkiego łańcucha.
Reklama
Jednocześnie as Luftwaffe twierdził, że „w otwartej walce mieliśmy nad Anglikami znaczną przewagę z powodu stosowania przez nich ciasnych formacji”.
Przeczytaj również o najlepszych polskich pilotach myśliwskich II wojny światowej.
Bibliografia
- Adolf Galland, Pierwsi i Ostatni. Piloci Myśliwców w Drugiej Wojnie Światowej, Wydawnictwo L&L 2007.
13 komentarzy