Panuje przekonanie, że Kraków to wyjątek na mapie Polski. Mówi się, że miasto – w przeciwieństwie do Warszawy, Wrocławia czy Gdańska – zachowało swoją oryginalną, historyczną zabudowę. I że w śródmieściu stoją prawdziwe zabytki. Prawda jest bardziej skomplikowana.
Drugowojenna pożoga oszczędziła stolicę Małopolski. Niemcy, pomimo czynionych przygotowań, nie stawili oporu Sowietom w Festung Krakau. Armia Czerwona też ominęła miasto łukiem. Zniszczenia były ograniczone.
Reklama
Myli się jednak ten, kto sądzi, że Kraków miał podobne szczęście także we wcześniejszych dekadach i że zabudowa śródmieście dawnej stolicy bez uszczerbku przetrwała okres zaborów.
Największa katastrofa spadła na miasto nie w latach 1939-1945, ale niespełna stulecie wcześniej. Niewiele brakowało, a Kraków zamieniłby się w wielką górę wypalonych gruzów.
Bez choćby jednego zastępu straży pożarnej
W 1850 roku Kraków był miastem w przybliżeniu 40-tysięcznym, zepchniętym na margines, coraz bardziej zbiedniałym. Po niedawnej utracie autonomii metropolia borykała się z głębokim kryzysem i politycznym bezwładem.
Zaniedbywano wiele spraw. Mieszkańcy masowo zaprzestawali ubezpieczania nieruchomości. Władze nie finansowały regularnej straży ogniowej, ani nie pilnowały respektowania przepisów przeciwpożarowych. Skutki niedopatrzeń okazały się tragiczne.
Reklama
Kliny w kominie, orzechy na poddaszu
„Dzień okropny, dzień na zawsze pamiętny w dziejach miasta Krakowa” – pisał Ambroży Grabowski o tym, co nastąpiło w czwartek 18 lipca 1850 roku.
Za dawną linią murów miejskich, u wylotu ulicy Krupniczej, zapaliły się tak zwane Dolne Młyny. Ogień zaprószyli nieostrożni robotnicy. Chcieli rozgrzać żelazną obręcz, rozpalili więc ognisko w izbie młyna. Panował okropny skwar i płomienie szybko wyrwały się spod kontroli.
Zapaliły się suszone w kominie kliny drewniane; wkrótce zajęła się już cała konstrukcja. Od niej zapalił się z kolei sąsiedni dom, gdzie jakiś sadownik suszył na poddaszu orzechy włoskie.
„Na nieszczęście dął silny wiatr” – pisał historyk Juliusz Demel w pracy Pożar Krakowa 1850 r. – „Niesione nim gorejące ziarno pszeniczne, kawałki orzechów, gontów, całe to zarzewie, padało gęstym deszczem na sąsiednie dachy, drewniane, wysuszone lipcowymi upałami”.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Pozorny sukces
Wprawdzie ludzie już biegli z miasta, by tłumnie udzielać pomocy, brakowało jednak sikawek czy choćby najprostszych narzędzi. Siekierami, a często wręcz gołymi rękoma zrywano dachy domów, by ograniczyć skalę pożogi.
Nie minęło 30 minut a już dziewięć budynków stało w płomieniach. Sądzono przynajmniej, że ogień nie zdoła rozprzestrzenić się dalej. Rzeczywiście postawiono mu tamę, nadal jednak dął nieustępliwy wiatr.
Reklama
Podmuchy niosły kawałki gontów i drewna na dziesiątki i setki metrów, przerzucając je aż w obręb plant.
„Całe miasto na raz było podpalone”
„Postrzec nawet nie można było, jak iskry i palące się głownie przez kilka domów przelatywały i opodal leżące domy zapalały” – pisał świadek tych wydarzeń profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Fryderyk Hechel.
Zapaliła się jedna z kamienic u zbiegu Plant i ulicy Gołębiej. Ogień przeskoczył z niej na kolejne zabytkowe domy. Zapłonęły Drukarnia Uniwersytecka, Szkoła Techniczna, kościół unicki, zabudowania przy ulicy Wiślnej…
„Los całej części miasta leżącej na linii wiatru był już całkiem przesądzony” – pisał Juliusz Demel. Z wielkim wysiłkiem zdołano wprawdzie ugasić dach zabytkowego gmachu Uniwersytetu, Collegium Maius, ale ogień parł dalej z zatrważającą szybkością.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Kiedy Kraków dostał prawa miejskie? Oficjalna data jest z całą pewnością fałszywa„W pół godziny później ujrzeliśmy płomień na dachu pałacu biskupiego, a jednocześnie prawie na przeciwległej stronie ulicy Grodzkiej” – relacjonowała sławna aktorka Helena Modrzejewska. – „Zdawało się, jakby całe miasto w kilku rogach na raz było podpalone. Popłoch był niesłychany”.
Ogień na Rynku
Pożar dotarł do Rynku Głównego, ulicy Brackiej, Franciszkańskiej. Ambroży Grabowski relacjonował z przejęciem:
Reklama
Trzask palących się gontów, huk upadających dachów… płacz, krzyk, lament ludzi unoszących w popłochu co kto mógł w nagłości z rzeczy swych pochwycić… wołanie ludzi ratujących: wody!… wody!…
Było to tak okropne, że przechodzi możliwość opowiedzenia lub opisania… i nie wyobrazi sobie tego nikt, kto naocznym nieszczęścia tego nie był świadkiem.
„Krwawa łuna rozjaśniała horyzont”
Południowa część rynku zgorzała. Dach Sukiennic pospiesznie zerwano, by chociaż one przetrwały. Ogień dotarł na Stolarską, Szeroką, nawet do Małego Rynku, Poselskiej i kościoła Dominikanów.
„Całe miasto było w płomieniach. Iskry leciały w górę, dym w rozmaitych odcieniach kłębił się, krwawa łuna rozjaśniała horyzont” – to znów słowa Heleny Modrzejewskiej.
Reklama
Wieczorem wiatr zaczął wreszcie słabnąć. Także płomienie wytracały teraz impet, ale walka z żywiołem trwała całą noc. Jeszcze 19 lipca powstawały nowe zarzewia. Dopiero 22 lipca spadł upragniony deszcz.
„Połowa twoich domów w gruzach pogrzebiona”
Anonimowy poeta, oglądający jak jego miasto zamienia się w rumowisko, pisał:
Krakowie! Smutna z ciebie stała się pustynia. O Twej dawnej świetności przebrzmiały marzenia… Połowa twoich domów w gruzach pogrzebiona, Przez mieszkańców opuszczona, z których okien wygląda okropne ziszczenie, a przepalonym ścianom grozi zawalenie.
Także inni autorzy twierdzili, że spłonęła nawet połowa miasta. W rzeczywistości ogień objął około 1/10 budynków: ponad 160 domów, cztery kościoły, dwa klasztory. Same liczby nie mówią jednak wszystkiego.
Niepowetowane straty
Zgorzały piękne kamienice przy Rynku (na przykład domy „Pod Opatrznością” i „Pod Złotą Głową”), spaliły się pałace Wielopolskich i biskupi, bezpowrotnie utracono wspaniałe zbiory sztuki. Żywioł nie oszczędził też świątyni franciszkańskiej czy kościoła św. Norberta.
Reklama
„Największą stratą była jednak ruina kościoła dominikanów” – podkreślał Juliusz Demel. – „Wypaliło się całe wnętrze kościoła z wyjątkiem kilku bocznych kaplic, zakrystii i skarbca. Pastwą płomieni padła też wieża z XVII wieku, stojąca przed kościołem, a znaczna część sklepienia runęła, zasypując gruzem wnętrze. Zgorzały liczne nagrobki o wielkiej wartości zabytkowej i artystycznej”.
Dzisiejsza świątynia, którą turyści podziwiają przy placu Wszystkich Świętych to w większym stopniu rekonstrukcja, niż zabytek. Podobnie zresztą jak przeważająca część budynków w tej części śródmieścia.
Bibliografia
- Demel Juliusz, Pożar Krakowa 1850 r., Kraków 1952.
- Modrzejewska Helena, Wspomnienia i wrażenia, Kraków 1929.