Moda na wyjazdy nad morze wybuchła zupełnie nieoczekiwanie. Jeszcze u schyłku XVIII wieku nic jej nie zapowiadało. Przedstawiciele elit udawali się latem na wieś, obcować z przyrodą i z mitem sielskiego, prowincjonalnego życia. Nad morze nic ich nie gnało.
Wygrzewanie się na plaży, nie mówiąc nawet o rzucaniu się między fale, uznano by w kręgach bogaczy za szczyt ekstrawagancji.
Reklama
Dwadzieścia lat później sytuacja wyglądała już zgoła odmiennie. „Wody są dla lata tym, czym dla zimy salony” – zaczęto mawiać we Francji na początku XIX stulecia.
Niedługo dziennik „Le Figaro” ogłosi, że w najgorętszych miesiącach „w Paryżu zostają tylko stróże i literaci”. Dam i dżentelmenów należało szukać nie w modnych kawiarniach, ale na riwierze.
Narodziny nadmorskich kurortów
Śladem Miasta Świateł poszedł cały kontynent. Urokliwe, senne nadmorskie osady zaczęto na gwałt rozbudowywać i pokrywać farbą. Z dnia na dzień stawały się turystycznymi „kurortami”, przyjmującymi tysięczne rzesze zamożnych urlopowiczów.
Na południu Europy wypadało bywać w Abbacji; nad Bałtykiem rosła popularność Kołobrzegu i Świnoujścia. Ale o wakacjach w Sopocie nikt nawet nie myślał.
Reklama
Idealna lokalizacja… i nic poza tym?
Z pozoru miejscowość miała doskonałe warunki do zrobienia kariery wśród ośrodków wczasowych.
Leżała zaledwie dziesięć kilometrów od granic ciasnego, przeludnionego Gdańska, w którym pięćdziesiąt tysięcy ludzi marzyło o wyrwaniu się w nieco spokojniejsze i bardziej malownicze miejsce.
Tyle tylko, że Sopot takim miejscem po prostu nie był. Na początku stulecia trudno było go nazwać inaczej, niż zabitą dechami, rybacką wioską.
Wioska bez nazwy
Liczył 23 domy i zaledwie 307 mieszkańców. Prawdę mówiąc nie miał nawet powszechnie przyjętej nazwy. Niemcy mówili na miejscowość „Zoppot”, „Zopot”, ale też Copot”.
Reklama
Polakom jeszcze trudniej było się zdecydować na jedną formę. Józef Ignacy Kraszewski pisał o swojej wizycie w „Sobótce”. Publicysta Tadeusz Krępowiecki wspominał o „Sobocie”. Ostatecznie przyjęła się jednak, na długie lata, forma mnoga. Na pytanie „gdzie jedziesz” wypadało odpowiedzieć: do Sopotów.
Dwie wanny i woda z wiadra
Pierwszy zakład kąpielowy w nadmorskiej osadzie powstał w 1820 roku. Przybytek ufundował właściciel tutejszych dóbr, niejaki Wagner.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Projekt do ambitnych nie należał. Dwie wanny, do których wiadrami przynoszono wodę morską, podgrzewaną na kuchni. I to już wszystko. Wprawdzie pruskie władze nalegały na rozbudowę pensjonatu, ale Wagner nie widział w tym żadnego interesu.
Kąpiel z dala od morza
Bardziej przewidujący okazał się Jean Georges Haffner – francuski lekarz z armii napoleońskiej, słusznie nazywany twórcą nowoczesnego Sopotu. W 1823 roku rozpoczął budowę własnego zakładu zdrojowego.
Kąpiele morskie z prawdziwego zdarzenia wciąż jeszcze uchodziły za ekscentryczny wybryk. Człowiek na poziomie nie szedł na plażę, ale do specjalnej kabiny z natryskami.
Haffner wystawił sześć takich kabin, do których wodę morską pod ciśnieniem doprowadzono rurami. W wieży zegarowej, stanowiącej punkt rozpoznawczy zakładu, znajdował się też specjalny kocioł grzewczy. Każdy kuracjusz, niczym w najlepszych światowych kurortach, sam mógł regulować temperaturę i siłę strumienia.
Reklama
W kabinie czekał na niego wygodny tapczan, a zaraz za drzwiami – gotowy na każde skinienie kąpielowy.
Pierwsze molo w Sopocie
To był strzał w dziesiątkę. Obok zakładu szybko wyrósł pierwszy w Sopocie Dom Zdrojowy. Haffner zadbał też o urządzenie parku i malowniczych ścieżek spacerowych. On wreszcie był pomysłodawcą i twórcą pierwszego sopockiego molo.
Pomost stanął w 1827 roku i mierzył wówczas niezbyt imponujące 31 i pół metra. Więcej nie było trzeba, bo też Sopot w swoich pierwszych turystycznych latach nie mógł narzekać na nadmierny tłok.
„Cicha wioseczka”
To była wioska, do której jechano po to, by odciąć się od codziennego gwaru. Jedną z pierwszych miłośniczek Sopotu został znana poetka i powieściopisarka, Narcyza Żmichowska. Wspominała, że jest tam „cichość, swoboda, czas wolny”.
Dla Kraszewskiego Sopot też był przede wszystkim „cichą wioseczką”. Turystów z roku na rok przyjeżdżało jednak coraz więcej, a wraz z nimi – narastały problemy. Narzekano na brak kanalizacji i na cuchnące ścieki, które rzeczkami spływały prosto do morza.
Kobiety psioczyły na dziurawe molo, w którego deskach grzęzły obcasy butów. A wszyscy bez wyjątku – krytykowali nędzne, ciasne kaszubskie chatki i koszmarny dojazd. Początkowo do kurortu można było dotrzeć wyłącznie omnibusem, po wertepach i wśród pyłu.
Reklama
Stolica hazardu i prostytucji
Do rangi prawdziwie europejskiej Sopot awansował dopiero w 1870 roku wraz z otwarciem linii kolejowej. Teraz dojazd z Warszawy zajmował już tylko 16 godzin i wymagał – bagatela – czterech przesiadek. W drugiej połowie XIX stulecia to było bardzo, ale to bardzo niewiele.
Około 1850 roku właściciele domów wypoczynkowych zacierali ręce z radości, jeśli przez cały sezon miejscowość odwiedziło tysiąc osób.
W przededniu wybuchu pierwszej wojny światowej liczba kuracjuszy przekraczała już dwadzieścia tysięcy. Prowincjonalny Sopot, w którym zakochał się francuski doktor, niepostrzeżenie odszedł do historii.
Z zacisznej dziury urósł do rangi stolicy nadmorskiego hazardu i gniazda prostytucji. I tylko polscy inteligenci nagle przestali tu tłumnie przyjeżdżać.
Reklama
Rzeczpospolita właśnie odzyskała niepodległość i patriotyzm nakazywał wypoczywać nad polskim morzem. Czyli jakiś kilometr czy dwa na zachód od Sopotu…
Bibliografia
- F. Mamuszka, Sopot. Szkice z dziejów, Ossolineum 1975.
- D. Plaza-Opacka, T. Stegner, E. Sztykiel, Po słońce i wodę. Polscy letnicy nad Bałtykiem w XIX i w pierwszej połowie XX wieku, Oficyna Pomorska 2004.