Należeli do wąskiej warstwy najbardziej majętnych i wpływowych obywateli Rzymu. Mieli bezprecedensową władzę nad miastem i współdecydowali o losach imperium. A przy okazji czuli się zbyt ważni, by płacić za to, czym najchętniej się chlubili.
W starożytnym Rzymie i innych miastach imperium czysta woda pitna była dostępna za darmo. Można ją było czerpać z fontann oraz bezpłatnych, przyulicznych ujęć określanych mianem lacus. W Pompejach ujęcia te umieszczano mniej więcej co pięćdziesiąt metrów, tak by każdy miał do nich łatwy dostęp. W stolicy zapewne było podobnie.
Reklama
Na to, by wodociąg doprowadzić bezpośrednio do swojego domu mogli sobie pozwolić tylko ludzie najbardziej wpływowi i zamożni.
„Bieżąca woda w prywatnej rezydencji stanowiła wyznacznik statusu i luksus właściwy senatorom” – wyjaśnia James Salzman w pracy Thirst. A Short History of Drinking Water. I choć rury dociągano wyłącznie do nieruchomości prawdziwych krezusów, to ci… i tak robili wszystko, by nie płacić za wyjątkowy przywilej. Za powód do dumy uważali przecież tylko fakt, że mają wodę, a nie to że uiszczają za nią rachunki.
Przywilej godny senatora
Rzymski system dystrybucji wody był imponująco złożony i wydajny. Epoka antyku nie znała jednak kluczowej innowacji, dzisiaj wykorzystywanej przez każdą spółkę wodociągową: liczników zużycia.
Na bogaczy korzystających z prywatnych przyłączy do akweduktów nakładano specjalny podatek – czy też po prostu opłatę abonamentową – o nazwie vectigal. Jego wysokość zależała od średnicy, a więc też przepustowości, rury podpiętej do systemu.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Nawet najtańsza opcja wymagała prawdziwej fortuny. Jak wyliczył profesor Werner Eck z Uniwersytetu w Kolonii 63% znanych przyłączy należało do członków senatu lub ich krewnych. Byli to ludzie najbardziej wpływowi w państwie i odpowiedzialni za publiczną kiesę oraz dobrobyt Rzymu. Ale niekoniecznie też najbardziej uczciwi.
Mam własną rurę i co mi pan zrobisz?
Frontinus, autor traktatu O akweduktach miasta Rzymu z I wieku n.e., donosił o powszechnym zjawisku „przebijania”. Czyli – instalowania nielegalnych przyłączy do wodociągów.
Reklama
„W różnych punktach miasta są rozległe obszary, gdzie pod ulicami biegną sekretne rury” – podkreślał oburzony Rzymianin. Część montowano zupełnie na czarno. Frontinus znał też jednak machlojki administratorów wodociągów, którzy wykorzystywali kruczki prawne, by w dyskretny sposób podpinać nowe, bezpłatne odnogi.
„Przebicia” nie tylko były równoważne z kradzieżą, ale też uszkadzały zbiorniki wody, prowadziły do przecieków, sprawiały że ogromna ilość wody się marnowała.
„Problem stał się tak wielki, że przyjęto przepisy, które karały takie przestępstwa grzywną w kwocie 100 000 sesterców” – wyjaśnia James Salzman. Już sama ta kwota potwierdza, że wykroczeń dopuszczali się ludzie wyjątkowo majętni. 100 000 sesterców to (w bardzo dużym przybliżeniu) około 850 000 dzisiejszych złotych polskich!
Kara istniała jednak głównie na papierze. Bo przecież ludzie najbardziej wpływowi byli zarazem zupełnie nietykalni. A jeśli kogoś nawet złapano za rękę, to zawsze mógł się wystarać o cesarską dyspensę, oczyszczającą go z winy i zwalniającą z wszelkich opłat.
Przeczytaj też o tym, co zabijało cesarzy rzymskich. Ilu z nich zostało zamordowanych?
Bibliografia
- Brunn Christer, The Water Supply of Ancient Rome. A Study of Roman Imperial Administration, Societas Scientiarum Fennica 2005.
- Salzman James, Thirst: A Short History of Drinking Water, “Duke Law School Legal Papers”, nr 92 (2005).
- Sextus Julius Frontinus, The Aqueducts of Rome, oprac. Bill Thayer.
- Tschen-Emmons James B., Artifacts from Ancient Rome, Greenwood 2014.
2 komentarze