W 1940 roku byli dla Brytyjczyków bohaterami. W 1945 okazali się niepotrzebni i niewygodni. Jakie były powojenne losy Witolda Urbanowicza, Stanisława Skalskiego, Bohdana Arcta i innych bohaterów walk lotniczych na froncie zachodnim?
Witold Urbanowicz nie myślał o powrocie do Polski, gdzie władzę przejęli komuniści – zdecydował się pozostać w USA. Wiedział, oczywiście, że nie będzie łatwo. Przestał być asem myśliwskim i stał się jednym z wielu bezrobotnych imigrantów, bo po powrocie do kraju setek tysięcy zdemobilizowanych żołnierzy o pracę za oceanem było bardzo trudno.
Reklama
Witold Urbanowicz. „Rasowi pułkownicy są po tamtej stronie”
Początkowo pracował jako statystyk w departamencie planowania i marketingu linii lotniczych American Overseas Airlines, potem przeszedł do YMCA na stanowisko sekretarza nowojorskiego oddziału. Jako pracownik tej organizacji w sierpniu 1947 roku odwiedził Polskę.
Była to brzemienna w skutki wizyta, bo Urbanowicz nadal miał zwyczaj mówienia wprost tego, co myśli – ściągnęło to na niego poważne kłopoty. Pewnego wieczoru w szatni Hotelu Europejskiego naurągał dwóm oficerom w mundurach ludowego Wojska Polskiego, twierdząc, że „rasowi pułkownicy są po tamtej stronie”.
Cztery zatrzymania
Oficerowie uznali to oczywiście za obrazę i doprowadzili do aresztowania Urbanowicza. Właśnie wtedy po raz pierwszy miał okazję zapoznać się z metodami stosowanymi przez UB. Na tym się zresztą nie skończyło, bo podczas kilkumiesięcznego pobytu w kraju zatrzymywano go jeszcze trzy razy, przy czym ostatni z tych przypadków pociągnął za sobą najpoważniejsze skutki.
W grudniu miał wypłynąć z Gdyni do USA, a w swoim bagażu umieścił kolekcję obrazów będących własnością jego znajomego z Ameryki, Zdzisława Falkowskiego. I właśnie na taką okazję czekali funkcjonariusze UB. Urbanowicz został zatrzymany i oskarżony o próbę przemytu cennych dzieł.
Reklama
Sytuacja nie była godna pozazdroszczenia – jego żona i syn przebywali w USA, natomiast jemu groziło w Polsce więzienie. W tej sytuacji podjął jedyną sensowną decyzję i zdecydował się na współpracę z UB. W dokumentach znajdujących się w archiwach IPN można znaleźć stwierdzenie, że pozyskano go do współpracy „drogą szantażu”.
Podpisał stosowne zobowiązania i w styczniu 1948 roku powrócił do USA. Tutaj niebawem został zwolniony z pracy, a na decyzję przełożonych największy wpływ miało to, że… nie posiadał amerykańskiego obywatelstwa.
Współpraca tylko dla pieniędzy
Na kilka miesięcy udało mu się znaleźć zatrudnienie w dziale marketingu i kontroli firmy lotniczej Eastern Airlines w Nowym Jorku, gdzie pracował jako inspektor kontrolujący biura firmy i w związku z tym przemierzał Amerykę wzdłuż i wszerz. Niestety, po kilku miesiącach stracił tę posadę i przez ponad rok pozostawał bezrobotny.
Jedynym jego dochodem były wówczas pieniądze wypłacane mu przez polskie służby, choć nigdy nie dostarczył im żadnych ważnych dokumentów, a całą współpracę traktował wyłącznie w kategoriach doraźnych wpływów finansowych.
Reklama
Jego przełożeni z Rakowieckiej początkowo wiązali z nim duże nadzieje, jednak po dwóch latach musieli przyznać, że się na nim zawiedli. Gdy bowiem otrzymał obywatelstwo amerykańskie oraz posadę w Republic Aviation Corporation, która produkowała między innymi sprzęt wojskowy, natychmiast zerwał wszelkie kontakty z UB. Jego późniejszą postawę określono w Polsce jako „wrogą wobec komunizmu i Związku Radzieckiego”. I to już się nie zmieniło.
Bohdan Arct. Nie miał pracy, więc pisał
Po wojnie powróciło do kraju niewielu polskich lotników, a ich losy są dobrym przykładem traktowania przez władze Polski Ludowej weteranów z Zachodu.
Bohdan Arct przyjechał nad Wisłę ze swoją angielską żoną, jednak nie mogąc znaleźć pracy, zaszył się na Podlasiu, gdzie poświęcił się działalności pisarskiej. Był autorem ponad 40 książek o tematyce lotniczej.
Został nawet z tego powodu aresztowany przez Służbę Bezpieczeństwa, ogłosił bowiem w jednej ze swoich publikacji dane radzieckiego myśliwca – okazało się jednak, że zaczerpnął je z oficjalnego wydawnictwa. Odszedł przedwcześnie w maju 1973 roku.
Wacław Król. Bez szczęścia w pracy i w życiu prywatnym
Książki o tematyce lotniczej pisał również Wacław Król. Ciągle szykanowany pracował jako magazynier i dopiero po objęciu wła- dzy przez Gomułkę powrócił do służby. Nie pełnił jednak żadnych funkcji, do których był predysponowany z racji swego lotniczego doświadczenia.
Nie miał też szczęścia w życiu prywatnym. Wprawdzie jeszcze w grudniu 1945 roku sprowadził Leokadię na Zachód i wzięli ślub, ale w styczniu 1950 roku żona zmarła na skutek po- wikłań po porodzie w kraju. Później pilot ożenił się z Janiną Filaber, z którą miał dwoje dzieci. Zmarł w czerwcu 1991 roku.
Reklama
Stanisław Skalski. Losy wyjątkowo tragiczne
Wszystkich przeżył Stanisław Skalski, największy as polskiego lotnictwa II wojny światowej (18 pewnych zestrzeleń). Po wojnie Brytyjczycy chcieli go zatrzymać w RAF-ie, ale pilot uznał, że musi wrócić do kraju. Jego losy ułożyły się jednak wyjątkowo tragicznie.
Po przyjeździe do Polski został oskarżony o szpiegostwo i skazany na karę śmierci. Zamieniono mu ją na dożywotnie więzienie, o czym nie został poinformowany (!) i przez kilka lat siedział w celi, sądząc, że lada dzień zostanie stracony.
Miał jednak szczęście – przeżył, został zrehabilitowany i na wolność wyszedł w 1956 roku. Powrócił do lotnictwa, ale wypełniał już głównie funkcje administracyjne.
Nacjonalizm i antysemityzm
Lata spędzone w celi śmierci pozostawiły na nim jednak niezatarte piętno, nieszczęścia wiązał z żydowską narodowością prześladowców z UB. W efekcie w latach 80. związał się ze Zjednoczeniem Patriotycznym „Grunwald”, a w wolnej Polsce kandydował do sejmu z list Samoobrony. W wypowiedziach prasowych głosił poglądy skrajnie nacjonalistyczne i antysemickie.
Reklama
W ostatnich latach życia był już schorowanym człowiekiem, zależnym od pomocy innych. Zaufał niewłaściwym ludziom, został przez swoich opiekunów okradziony z oszczędności i mieszkania. Trafił do domu pomocy społecznej, zmarł w wieku 89 lat w warszawskim szpitalu (2004).
Według informacji prasowych śmierć nastąpiła na skutek obrażeń będących wynikiem pobicia. Czy tak było naprawdę? Wiadomo tyle, że władze wolnej Polski nie zrobiły nic dla jednego z największych bohaterów bitwy o Anglię.
Witold Łokuciewski. „Moje miejsce jest w Polsce”
„Kiedy w 1946 roku po rozwiązaniu dywizjonu stanąłem przed decyzją, czy zostać w Anglii, czy wracać do kraju – nie miałem dylematu” – wspominał Witold Łokuciewski. – „To, że moje miejsce jest w Polsce, było oczywiste. Wróciłem więc”.
Tolo domyślał się, że będzie ciężko, nie sądził jednak, że właśnie czekają go najcięższe lata życia. Wprawdzie miał szczęście i nie trafił do więzienia, ale szybko przekonał się, że komunistyczna Polska nie jest najlepszym miejscem dla weteranów z Zachodu.
Reklama
Nic nie zapowiadało problemów. Osiadł w Lublinie, gdzie z Wileńszczyzny repatriowano jego rodzinę, szkolił młodzież w miejscowym aeroklubie, a rok po powrocie poślubił studentkę KUL-u Wandę Szablicką. Z czasem jednak pojawiły się kłopoty.
„Początkowo nie rozumiałem dlaczego” – opowiadał Tolo – „potem wszystko stało się jasne. Coraz mniej miałem przyjaciół, kolejno odsuwali się ode mnie koledzy. Wreszcie oficjalnie uznano mnie za człowieka niepewnego. (…) Wszędzie okazywało się, że nie ma dla mnie pracy. Personalnicy witali mnie jak zadżumionego”.
Łokuciewski został zatrudniony jako akwizytor, a potem robotnik w spółdzielni pracy produkującej wapno. Nigdy się jednak nie skarżył, choć rozłąka z ukochanym lotnictwem musiała mu bardzo doskwierać.
Znowu w powietrzu
Wszystko zmieniło się po październiku 1956 roku, kiedy to ponownie powołano go do wojska. Przeszedł szkolenie na odrzutowcach, szybko przystosował się do nowego sprzętu i przez pewien czas pełnił nawet służbę oblatywacza. Wtedy wraz z rodziną przeniósł się do Warszawy.
Chociaż lata upływały i dochował się dwóch córek, na zawsze pozostał tym samym Tolem, jakiego znali koledzy z czasów bitwy o Anglię. Niemal zawsze dopisywał mu humor, lubił życie towarzyskie i mocno zakrapiane imprezy.
Najlepiej bawił się w towarzystwie kolegów lotników, którzy również nie wylewali za kołnierz. Często spotykał się ze Stanisławem Skalskim, a wtedy razem odwiedzali warszawską Kameralną, gdzie na kolację lubili dobrze zjeść i wypić.
Reklama
„Trudno tę eskapadę racjonalnie wytłumaczyć”
„Po skończonej imprezie” – opowiadała siostrzenica Łokuciewskiego, Bożena Gostkowska. – „Pan Stanisław, który był samochodem, postanowił odwieźć Tola do domu”.
Trudno tę eskapadę racjonalnie wytłumaczyć, ale wydaje się, że jedynymi pojazdami, jakie lotnicy z pokolenia Tola traktowali serio, były samoloty. (…) Wszystko inne to były dziecinne zabawki. Hulaj- noga czy samochód – co za różnica?
Tak więc nasi dzielni panowie (…) dziarsko podążali na Ochotę, na wszelki wypadek trzymając się prawej strony jezdni. Jechało im się fatalnie. Samochód (…) wciąż podskakiwał, jakby na jezdni co kilka lub kilkanaście met- rów były wyjątkowo duże wyboje. Skalski pomstował nad stanem dróg – przecież Aleje Jerozolimskie to była jedna z głównych ulic Warszawy. I wtedy Tolo spokojnie zapytał:
– Stasiek, a nie byłoby ci wygodniej, gdybyś odbił trochę w lewo i zjechał na jezdnię?
Reklama
Skalski posłuchał i równie spokojnym tonem odpowiedział:
– Wiesz, stary, dobrze poradziłeś.
Kariera w dyplomacji
W 1969 roku pułkownik Witold Łokuciewski został mianowany attaché wojskowym przy Ambasadzie Polskiej w Londynie. Władze z Warszawy zrobiły to na życzenie Brytyjczyków, bo akurat oba kraje ocieplały wzajemne stosunki. Tolo zdążył przyjechać na premierę filmu Bitwa o Anglię, spotkał się wówczas z Zumbachem i Skalskim.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Zachowała się ciekawa anegdota z wizyty Łokuciewskiego na dworze królewskim, gdzie wraz z innymi dyplomatami składał listy uwierzytelniające. Choć obowiązywała tam sztywna etykieta, złamała ją sama Elżbieta II.
Królowa zauważyła na mundurze Łokuciewskiego naszywkę RAF-u, a gdy dowiedziała się, że był członkiem Dywizjonu 303, osobiście odpięła mu górny guzik munduru. Było to zgodne z przywilejem z czasów wojny, kiedy to piloci myśliwscy mieli prawo nosić mundur niedopięty od góry.
Koledzy uważali go za zdrajcę
Pobyt w Anglii nie był jednak dla Łokuciewskiego najłatwiejszym okresem życia. Spotkał się z bojkotem ze strony większości dawnych kolegów, którzy uważali go za zdrajcę wysługującego się komunistom. Tolo głęboko to przeżywał – zapewne z tego powodu stał się bardzo nerwowy i zdecydowanie nadużywał alkoholu.
W archiwum IPN zachował się dokument o udzieleniu mu nagany z powodu wypadku drogowego, który spowodował „w okolicznościach nieusprawiedliwionych wykonywaniem obowiązków służbowych”.
Wypadek spowodował straty Skarbu Państwa, gdyż uszkodzony samochód podlegać będzie ze względu na charakter zniszczeń kasacji, jak również utrudni działalność attachatu. (…)
W wyniku niezachowanej należycie ostrożności w prowadzeniu służbowego samochodu pułkownik Łokuciewski spowodował łącznie trzy awarie.
Reklama
W 1971 roku został odwołany do kraju, a w 1974 roku, w wieku 57 lat – przeniesiony w stan spoczynku. Już nigdy więcej nie usiadł za sterami samolotu, zawsze jednak powtarzał, że „lotnictwo było całym jego życiem”.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Sławomira Kopra pt. Skrzydlata ferajna. Ci cholerni Polacy (Bellona 2020). Możecie ją kupić w księgarni Świata Książki.
Prywatne losy najlepszych polskich lotników
Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany obróbce korektorskiej.
1 komentarz