„Do dzisiaj pamiętam te ich zapite twarze, gwałcili ją i bili, a ci, co patrzyli, śmiali się i wykrzykiwali coś po rosyjsku” – wspominała 50 lat po wojnie Pelagia. Sama również padła ofiarą przemocy seksualnej ze strony czerwonoarmistów. Nad Wisłą kobiet takich, jak ona były dziesiątki, o ile nie setki tysięcy.
W innym tekście pisałem o bolszewickich gwałtach na Polkach w 1920 roku. Wtedy czerwonoarmiści wkroczyli do Polski jako najeźdźcy. Ćwierć wieku później docierając nad Wisłę mienili się oswobodzicielami, ale ich postawa wobec kobiet często niewiele się różniła od tej z czasów wojny polsko-bolszewickiej.
Reklama
„Ojciec otrzymał cios karabinem w głowę”
Dobitnie świadczą o tym historie przytoczone przez Dariusza Kalińskiego w książce pt. Czerwona zaraza. Jak naprawdę wyglądało wyzwolenie Polski. Autor zebrał liczne relacje naocznych świadków przestępstw seksualnych, jakich dopuścili się wtedy krasnoarmiejcy.
Jedną z nich pozostawiła wielkopolanka Krystyna Wojciechowska, która w 1945 roku miała zaledwie 17 lat. Już jako dorosła kobieta tak wspominała traumatyczne wydarzenia:
Któregoś wieczora słyszę rumor i krzyki podpitych wojaków i słowa: „U was harosza doczka – nam skazali”. Spałam. Mimowolnie zsunęłam się w nogi mojej śpiącej siostry i przykryłam pierzyną.
Kiedy weszli do sypialni Mama zorientowała się w sytuacji i usiadła na skraju łóżka, zasłaniając wypukłość, Wskazywali na śpiącą siostrę, że to jest ta „harosza doczka”. Popatrzyli, przytaknęli. Zgwałcili Mamę.
Było ich pięciu. Ojciec otrzymał cios karabinem w głowę i wyrzucony został z pokoju. Około północy, kiedy Mama stwierdziła, że to żołdactwo śpi, wepchnęła mnie do sekretnego pomieszczenia i kazała uciekać do gorzelni. Schowałam się za jakimś słupem.
Reklama
Przez okienko mogłam obserwować, co dzieje się na zewnątrz. Wokół słyszałam piski szczurów. Przebiegały po nogach. Stałam skamieniała ze strachu i zimna.
„Pił, jadł, palił i mnie gwałcił”
Krystyna Wojciechowska obserwowała gwałt na matce, z kolei 25-letnia Pelagia sama padła ofiarą przemocy seksualnej. Jej świadectwo jest wyjątkowe, ponieważ, jak podkreśla Dariusz Kaliński, stanowi jedną „z nielicznych tego typu osobistych relacji Polek”. Kobieta zdecydowała się opowiedzieć traumatyczną historię wnuczce i to dopiero na łożu śmierci.
W chwili wkroczenia Amii Czerwonej mieszkała w jednej z podtoruńskich wsi. Zanim sama została bestialsko wykorzystana przez czerwonoarmistów widziała, jak bojcy postąpili z inną mieszkanką wioski. Pół wieku później nadal miała przed oczami żywy obraz tego, co się wtedy wydarzyło:
Boże, (…) szłam przez naszą wioskę, a tu tak przy drodze kilku żołnierzy gwałciło kobietę. Wyobrażasz sobie! Jak zwierzęta, jak psy, nawet się nie ukryli, tylko tak przy wszystkich, tak przy drodze! (…)
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Do dzisiaj pamiętam te ich zapite twarze, gwałcili ją i bili, a ci, co patrzyli, śmiali się i wykrzykiwali coś po rosyjsku. Biedna ta kobieta, znałam ją – mieszkała niedaleko nas, miała trójkę dzieci. Po tym wszystkim nie doszła już do siebie, tydzień leżała i w końcu zmarła.
Po tym traumatycznym zdarzeniu Pelagia przestała wychodzić z domu. Nie uchroniło jej to jednak przed chucią „wyzwolicieli”. Na początku kwietnia 1945 roku krasnoarmiejcy wyciągnęli 25-latkę z budynku siłą i zaprowadzili do kwatery dowódcy, który przez trzy dni – jak wspominała – „pił, jadł, palił i mnie gwałcił”.
Reklama
„Zaciągają nieszczęsną do swojej szpitalnej kwatery i tam ją gwałcą”
Niewiele brakowało, aby podobny los spotkał również Janinę Wieczerzak. Mieszkała ona wraz z rodziną w wielkopolskiej wsi. Pewnej nocy „kilku żołnierzy przeskoczyło przez płot i zaczęło dobijać się do drzwi, wrzeszcząc: »dawaj dziewuszki!«”.
Matka, co prawda ukryła autorkę wspomnień i jej siostrę na strychu, ale Janina była przekonana że ten krok i tak by im nie pomógł. Sytuację uratował dopiero jeden z kwaterujących w domu sowieckich oficerów, który „zszedł na dół, otworzył drzwi, wyciągnął rewolwer i wrzasnął: »odejść albo zastrzelę!«”.
Polki padały ofiarą przemocy seksualnej nie tylko w czasie przemarszu wojsk. Gwałcili nawet żołnierze, którzy przebywali w szpitalach wojskowych. Właśnie tak było w Częstochowie, gdzie – jak relacjonowała córka słynnej pisarki Zofii Kossak, Anna Szatkowska – czerwonoarmiści:
(…) nie widząc w pobliżu innych ludzi, chwytają przechodzącą kobietę albo dziewczynę i siłą kilku ramion zaciągają nieszczęsną do swojej szpitalnej kwatery i tam ją gwałcą. Jedne takie szpitalokoszary znajdują się niedaleko domu, gdzie mieszkamy, i trzeba wychodzić bardzo ostrożnie, zbadawszy najpierw sytuację.
Aby pójść do miasta, czy na targ, musimy obchodzić okrężną, ruchliwą ulicą, gdzie jest bezpieczniej. Czasami dolatują do nas rozpaczliwe krzyki ofiar tych żołnierzy rekonwalescentów, ale jesteśmy całkiem bezradne, bo nawet policja nie śmie interweniować.
Epidemia chorób wenerycznych
Dzisiaj nie sposób już ustalić dokładnej liczby Polek, które padły ofiarą gwałtów ze strony czerwonoarmistów. Były ich jednak na pewno dziesiątki, a być może nawet setki tysięcy.
O olbrzymiej skali przemocy seksualnej dobitnie świadczy szalejąca po wojnie nad Wisłą epidemia chorób wenerycznych. Jak podkreśla Dariusz Kaliński „roczny przyrost zachorowań na kiłę wynosił około 100 tysięcy przypadków, a na rzeżączkę około 150 tysięcy”.
A to tylko przypadki, które zostały zgłoszone do przychodni. Jak podkreśla autor Czerwonej zarazy „ten nagły wzrost zachorowań przypada na lata, w których przez Polskę przewalały się sowieckie wojska. I korelacja na pewno nie jest przypadkowa”.
Reklama
Bibliografia
- Dariusz Kaliński, Czerwona zaraza. Jak naprawdę wyglądało wyzwolenie Polski, Kraków 2017.
28 komentarzy