Na początku XX wieku Łódź nazywano w prasie „miastem bólu i łez”. Dziennikarze czuli wręcz, jak podkreśla Kamil Śmiechowski na kartach nowej książki, że muszą „wciąż udowadniać sobie, iż zasługuje ona na miano miasta z prawdziwego zdarzenia”. Nie było to łatwe.
Na początku XIX stulecia w Łodzi zamieszkiwało mniej niż 500 osób. W roku 1850 – wciąż tylko 15 000. Potem jednak zaczął tu rosnąć ogromny ośrodek przemysłowy. W latach 70. XIX wieku miał stutysięczną populację, w 80. – już dwustutysięczną. Bezpośrednio przed I wojną światową półmilionową. Nawet Warszawa nie puchła tak szybko.
Reklama
Za zawrotnym tempem przyrostu nie szedł rozwój infrastruktury. W całej Kongresówce narzekano na bolączki życia miejskiego i zacofanie w przeróżnych dziedzinach. Żadne miasto nie zmagało się jednak z problemami tak wielkimi, jak łódzkie.
O tym, jak komentowali je miejscowi dziennikarze i intelektualiści szeroko pisze Kamil Śmiechowski w pracy Kwestie miejskie.
Bez bruku, straży pożarnej, szpitala…
Zgryźliwy felietonista Stanisław Bal wymieniał w 1912 roku na łamach „Nowego Kuriera Łódzkiego” udogodnienia, których Łódź wciąż nie zdołała się doczekać.
Pisał, nieco na wyrost, że ten kto umarłby w rzeczonym roku, nie miałby okazji zetknąć się ze „strażą ogniową, brukiem ulicznym, szpitalem miejskim, samorządem”. Jakby tego było mało, nieszczęśnik odchodziłby do wieczności zapewne jako analfabeta i człowiek nie znający elektryczności, lecz tylko opary nafty.
W innej gazecie chwalono się wprawdzie, że Łódź ma pogotowie ratunkowe (i że ta nowinka ustawia ją w szeregu „miast o europejskim pokroju”), ale jedna innowacja nie była w stanie przykryć morza braków.
Reklama
25 kopiejek rocznie na edukację
„Ileż potrzeb niezaspokojonych, pierwszych potrzeb życia, ta Łódź posiada!” – ubolewano w roku 1910, tym razem na łamach „Kuriera Warszawskiego”.
W mieście, które niewiele ponad pół wieku wcześniej przypominało dużą wioskę, brakowało zieleni, miejsc wypoczynku. Poziom edukacji budził zgrozę, trafnie skomentowaną w „Nowym Kurierze Łódzkim”:
Szkolnictwo w Łodzi jest traktowane po macoszemu i dopóki ono nie stanie się wprost beniaminkiem panów radnych honorowych, dopóty bandytyzm będzie wciąż zmorą, prześladującą obywateli spokojnych, a dobrze myślących.
Jak mało zarząd miasta dba o oświatę, widać z tegorocznego preliminarza budżetowego, w którym na szerzenie jej przeznaczono bajecznie małą sumę zaledwie około 8 proc. budżetu miejskiego, znacznie mniej, niż na pracę urzędników magistratu i prawie tyle, co na oświetlenie ulic gazem. […] Wypada to tyle, co około 25 kopiejek na jednego mieszkańca rocznie!
25 kopiejek sprzed pierwszej wojny światowej to w przeliczeniu niespełna 10 dzisiejszych złotych. Rzeczywiście śmiesznie mało.
„Polski Manchester” bez wody i kanalizacji
Na urzędników sypały się też gromy za stan dróg i chodników. Według prasy „lepsze bruki posiadała nawet przysłowiowa Kiernozia niż Manchester polski”.
Najbardziej szokował jednak brak wodociągów oraz kanalizacji. Z obydwoma problemami Łódź zmagała się nie tylko w czasach zaborów, ale też… przez całą epokę międzywojenną!
Nie wcześniej niż w 1940 roku zamierzano zakończyć prace nad zapewnieniem powszechnego zaopatrzenia w wodę. W praktyce udało się to dopiero w okresie PRL-u. Choć i wtedy usuwanie zapóźnień szło z wielkim oporem.
Reklama
„Niewiele jest chyba miast na kuli ziemskiej, które…”
Kamil Śmiechowski podkreśla na kartach książki Kwestie miejskie. Dyskusja o problemach i przyszłości miast w Królestwie Polskim 1905-1915 jeszcze ogromną skalę śmiertelności dzieci oraz wprost niewyobrażalną nędzę panującą na przedmieściach takich jak Bałuty.
Wśród bolączek sami łodzianie wymieniali niedobór ochronek (przedszkoli), szpitali, przytułków dla starców i kalek, zakładów psychiatrycznych czy placów zabaw oraz horrendalny stan czystości.
U samego schyłku epoki zaborów polityk i adwokat Stanisław Koszutski stwierdził dosadnie, że Łódź to „niby sierota bez ojca i matki, istny kopciuszek umorusany i niemile woniejący”. Po czym dodał: „niewiele jest chyba miast na kuli ziemskiej, które by miały tyle niezaspokojonych doniosłych potrzeb”.
Władze miejskie w odpowiedzi na podobne zarzuty podkreślały, że wprawdzie w Łodzi brakuje rzeczy pierwszej potrzeby, ale poza pogotowiem jest jeszcze… nowoczesna rzeźnia. Po ulicach jeżdżą zaś elektryczne tramwaje, których nie miała nawet Warszawa.
Przeczytaj też o absurdach życia w zaborze rosyjskim. Na co najbardziej narzekali nasi przodkowie?
Reklama
Bibliografia
- Śmiechowski K., Kwestie miejskie. Dyskusja o problemach i przyszłości miast w Królestwie Polskim 1905-1915, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego 2021.
- Przeliczenie kopiejek na dzisiejsze złotówki metodą prof. Żabińskiego (opisaną tutaj).
2 komentarze