Ernest Shackleton, jako pierwszy człowiek w historii, chciał przemierzyć Antarktydę. Ruszając w 1914 roku na transkontynentalną wyprawę musiał starannie dobrać załogę. Oto ludzie, którzy razem z nim podjęli się śmiertelnie niebezpiecznego wyzwania.
Po opuszczeniu Anglii 8 sierpnia 1914 roku Endurance obrał kurs na południe przez Maderę, Montevideo i Buenos Aires, gdzie w składzie załogi, która spędziła niemal dwa tygodnie na ładowaniu zapasów na statek, dokonywano pewnych korekt.
Reklama
Myszy harcują
Shackleton dołączył do ekspedycji dopiero w połowie października w Buenos Aires. Nie wszystko szło po jego myśli podczas tego pierwszego etapu w drodze na południe. Brakowało paliwa i na Endurance palono drewnem przeznaczonym na antarktyczną chatę magnetyka, a pod dowództwem pogodnego Nowozelandczyka, kapitana Franka Worsleya, dyscyplina na statku uległa rozluźnieniu.
Sam Worsley wspomina jakąś scysję na Maderze, pisząc z zapałem: „Irvingowi rozcięto pałaszem czubek głowy, a Barrowi rozbito na twarzy sporą donicę”. Co ważne, wkrótce po tym, jak Shackleton dotarł na swój statek, nazwiska Irvinga i Barra, jak również dwóch innych mężczyzn, o których nikt już nie pamięta, zniknęły z listy załogantów.
Nadworny fotograf
W Buenos Aires na Endurance zaciągnął się również, i to na kilka dni przed Shackletonem, niejaki James Francis Hurley, utalentowany australijski fotograf i człowiek, z którym syndykat filmowy Shackletona wiązał spore nadzieje. Hurley był wprost stworzony do tego rodzaju przedsięwzięć.
Niezależny i uparty od najmłodszych lat, już jako trzynastolatek uciekł z domu i znalazł pracę w miejscowej hucie żelaza, skąd wkrótce trafił do stoczni w Sydney. Jako nastolatek kupił swój pierwszy aparat, wartego 15 szylingów Kodaka, za którego płacił po szylingu co tydzień. Pierwsza profesjonalna praca chłopaka polegała na robieniu zdjęć do pocztówek, ale szybko zabrał się do bardziej odpowiadających mu zajęć.
Brak jasnych podziałów
26 października Endurance, pomalowany na czarno i załadowany świeżymi zapasami, a także sześćdziesięcioma dziewięcioma kanadyjskimi psami zaprzęgowymi, postawił żagle i wyruszył przez południowy Atlantyk. Nastrojów panujących na pokładzie nie uspokajał fakt, że niecodziennie wilgotna pogoda w Buenos Aires wskazywała, że lód na Morzu Weddella jeszcze nie popękał.
Również stan ich finansów, jak zwykle dość chwiejny, dołożył Shackletonowi zmartwień. James Wordie, geolog przypisany do ekspedycji, dysponował funduszami przeznaczonymi na potrzeby zakupu paliwa dla Shackletona. I choć statek miał odbiornik radiotelegraficzny, to ekspedycji nie było stać na stację nadawczą.
Reklama
Niemniej Endurance nareszcie zawinął do Georgii Południowej, leżącej na wschód od Falklandów, swojego ostatniego portu. Podobnie jak podczas większości tego typu wypraw statek wiózł na pokładzie mieszane towarzystwo, to jest oficerów i badaczy, jak również marynarzy.
Podczas ekspedycji Scotta te dwie grupy były ściśle oddzielone niczym w marynarce wojennej, ale u Shackletona do tego typu klasowych niuansów nie przywiązywano aż takiej wagi.
„Wychodzi na to, że musimy wziąć się do roboty!” – pisał w swoim dzienniku kapitan Thomas Orde-Lees. „Załoga statku nie wystarcza do obsługi statku żaglowego, przez co ilekroć ma postawione żagle i trzeba coś w nich zmienić, to właśnie my – naukowcy, cała szóstka – musimy chwytać za liny. […] Bolą od tego ręce, poza tym liny są nadzwyczaj brudne i pokryte smołą, ale to dobre ćwiczenie”.
Ekspert narciarski
Lees był u Shackletona ekspertem narciarskim, a do tego sprawował nadzór nad saniami napędzanymi śmigłowym silnikiem lotniczym, które jednak nie działały. Jego dziennik, w którym autor sprawia wrażenie najbardziej gadatliwego i pewnego siebie, jest również najbogatszy w informacje.
Reklama
Lees uczęszczał do szkoły publicznej, uczył się w Marlborough. Nikt inny nie uważał rutynowych zadań za równie odstręczające, ale nawet on rozumiał ich cel. „Zawsze można się po wszystkim wykąpać, no i jest to pewnie zdrowe dla człowieka z punktu widzenia dyscypliny” – przyznał w swoim dzienniku. Nawet Shackleton nie mógł podejrzewać, jak bardzo ważna dla dobra ich grupy okaże się dyscyplina. (…)
Doświadczony trzeci oficer
Kilku członków wyprawy miało pewne doświadczenie w podróżach na Antarktydę. Alfred Cheetham, trzeci oficer, bywał na południu częściej niż ktokolwiek inny spośród załogi Endurance, nie licząc jedynie Franka Wilda. Najpierw w 1902 roku jako bosman na statku pomocniczym Morning, który wysłano w celu odnalezienia i zaopatrzenia Discovery dowodzonego przez Scotta. Później jako trzeci oficer z Shackletonem na Nimrodzie, aż w końcu ponownie ze Scottem na Terra Nova.
Urodzony w Liverpoolu Cheetham był mały i żylasty, a przy tym znany ze swojego pogodnego, uprzejmego usposobienia. Na Nimrodzie i Endurance śpiewał główne wersy szant i był wilkiem morskim w prawdziwym tych słów znaczeniu. Krążą opowieści, jakoby po zaproszeniu go do załogi Nimroda, Cheetham zgodził się natychmiast, a następnie pospieszył powiedzieć żonie kolegi, „Chippy’ego” Bilsby’ego, cieśli na statku Morning, że jej mąż znowu wybiera się na Antarktydę.
Dostarczywszy wiadomości, ruszył dalej, tym razem w kierunku domu, w którym pracował sam Bilsby. – Ech! Chippy, nu chodźże! – zawołał Cheetham z silnym liverpoolskim zaśpiewem. – Dawaj ze mnom na tego bieguna.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Bilsby:
– Wpierw z małżonko mojo pójde pogadać.
Cheetham:
– Jo żem już z nio gadał, Chippy. No dawaj.
Więcej o fotografie
Frank Hurley, rzecz jasna, również był wcześniej na południu. W 1911 roku liczył sobie 26 lat i wtedy to usłyszał, że doktor Douglas Mawson, znamienity australijski badacz polarny, planuje podróż na Antarktydę.
Reklama
Hurley był zdecydowany objąć rolę fotografa całej ekspedycji, ale nie znał nikogo, kto mógłby go zarekomendować, tak więc pewnego razu zasadził się na Mawsona w prywatnym przedziale kolejowym i przez całą wspólną podróż próbował przeforsować swoją kandydaturę. Trzy dni później otrzymał zgodę – Mawson podziwiał jego inicjatywę.
Sukces filmu Hurleya zatytułowanego „Home of the Blizzard” [Kolebka zamieci], który powstał w końcu na temat wyprawy Mawsona, zainspirował należący do Shackletona Imperialny Transantarktyczny Syndykat Filmowy. Na pokładzie Endurance uważano, że Hurley jest „twardy jak skała” i że przetrwa wszelkie warunki oraz zrobi wszystko, by uzyskać pożądany kadr.
Profesjonalizm Hurleya był więc podziwiany, jednak on jako kompan nie cieszył się sympatią załogi. Wybił się w życiu dzięki talentowi i ciężkiej pracy, a do tego był świadom swoich imponujących umiejętności. Był też podatny na komplementy i uważano go za dość pretensjonalnego. Nadano mu przydomek Książę.
Artysta na statku
George Marston pływał z Shackletonem na pokładzie Nimroda. Absolwent londyńskiej szkoły plastycznej stanowił też część paczki, w której skład wchodziły dwie siostry Shackletona, Helen i Kathleen, namawiające go, by ubiegał się o stanowisko artysty na statku.
Podczas wyprawy Nimroda Marston wziął udział w trzech podróżach na saniach, w tym jednej w towarzystwie Shackletona, który był pod wrażeniem tężyzny fizycznej Marstona. Jako syn woźnicy i wnuk szkutnika Marston był – podobnie jak Hurley – cudownie wszechstronny, co zresztą miało się przydać.
Niewiele wiadomo na temat starszego marynarza Thomasa McLeoda, przesądnego Szkota, który pływał ze Scottem na statku Terra Nova, a także z Shackletonem na Nimrodzie. Uciekł na morze jako czternastolatek, a podczas ekspedycji Endurance miał 27 lat doświadczenia w żegludze.
Reklama
Bezkonkurencyjnie przydatny Crean
Tom Crean był wysokim, kościstym żeglarzem pochodzącym z Irlandii, jednym z dziesiątki rodzeństwa. Przyszedł na świat w rodzinie rolniczej na peryferiach hrabstwa Kerry. Awansował w szeregach Royal Navy po tym, jak zaciągnął się w wieku lat 16 – dodawszy sobie 2 lata – na chłopca pokładowego.
Crean płynnie władał irlandzkim i angielskim i zawsze żałował, że jego formalna edukacja zakończyła się w szkole podstawowej. I właśnie ten jego żal – bardziej niż sam fakt nieukończenia szkoły – mógł być przyczyną braku awansu. Na pokładzie Endurance Crean służył jako drugi oficer.
A jednak jego faktyczną przydatność, niemającą odzwierciedlenia w randze, Shackleton określił swoimi słowy jako bezkonkurencyjną. Udał się na południe ze Scottem zarówno podczas wyprawy Discovery, jak i Terra Nova, przy czym za uczestnictwo w tej drugiej otrzymał odznaczenie Albert Medal za odwagę.
Należał też do szesnastki, która wyruszyła ze Scottem na biegun południowy w roku 1911. Scott nie przypisywał z góry ról na statku, toteż nikt spośród załogi nie wiedział, czy wejdzie w skład drużyny zmierzającej na biegun, czy będzie musiał zawrócić przed ostatecznym odcinkiem trasy, po wielokilometrowym ciągnięciu za sobą zapasów. 3 stycznia 1912 roku Scott powiedział Creanowi oraz dwóm towarzyszom, porucznikowi „Teddy’emu” Evansowi oraz Williamowi Lashly’emu, że następnego dnia mają zawrócić.
Reklama
I choć wszystkie zapasy oraz sprzęt wydzielano stosownie dla obydwu drużyn, z których każda liczyła po czterech mężczyzn, to w ostatniej chwili wybrał piątego, „Birdiego” Bowersa, mającego dołączyć do grupy zmierzającej na sam biegun.
Decyzja ta przyczyniła się nie tylko do zguby jego własnych towarzyszy, dodając im niespodziewanego towarzysza do wyżywienia, ale też poważnie obciążyła powracające trio ciągniętym ładunkiem przeznaczonym dla czterech mężczyzn. Evans, cierpiący już z powodu szkorbutu, runął na ziemię, po czym towarzysze ciągnęli go, dopóki byli w stanie iść.
W końcu, gdy znajdowali się już 56 kilometrów od najbliższej pomocy, Crean wyruszył samotnie z trzema ciastkami i dwoma kawałkami czekolady. „No cóż, sir, czułem się bardzo słabo, kiedy dotarłem do chaty” – napisał Crean w liście do przyjaciela.
Nie należał do strachliwych. Nieco wcześniej podczas tej samej wyprawy, po wyczerpującej wędrówce z kucami poprzez popękany lód morski, Crean i jego dwóch towarzyszy przygotowało dla siebie obiad. Przypadkiem wzięli torebkę z przyprawą curry zamiast kakao. – Crean wypił swoją porcję do dna, zanim się zorientował, że coś jest nie tak – wspominał jego kolega z namiotu.
Reklama
I choć był to twardy człowiek, to złamał się w końcu i zaszlochał, kiedy na 87 stopniu szerokości geograficznej południowej, jedynie 240 kilometrów od celu, Scott poinformował jego i resztę towarzyszy, że nie spotka ich honor znalezienia się w grupie, która pójdzie z nim na biegun.
Morskie wilki
Kilku spośród marynarzy z pokładu Endurance pracowało wcześniej na trałowcach na Morzu Północnym, a było to zajęcie tak okrutne, jak tylko można to sobie wyobrazić. Niewiele wskazywałoby na to, że parali się tym sympatyczni ludzie, a jeden z nich, niejaki John Vincent, żeglujący wcześniej we flocie wojennej i pracujący na trałowcu u wybrzeży Islandii, okazał się sprawiającym problemy zbirem.
A co do dwóch palaczy kotłowych, to William Stephenson należał niegdyś do Royal Marines i służył jako ordynans, natomiast Ernest Holness, najmłodszy z żeglarzy, był „chłopakiem z Yorkshire” i uważano go – przynajmniej tak twierdził Lees – za „najbardziej oddanego ekspedycji”.
Czterech spośród żeglarzy było szczególnie lubianych. Timothy McCarthy był młodym Irlandczykiem pracującym w marynarce handlowej, znanym z żywego humoru i daru do prowadzenia błyskotliwej wymiany zdań. Walter How, londyńczyk, spędził ledwie dwa tygodnie w domu po powrocie z pewnej podróży zagranicznej, kiedy złożył podanie o pracę podczas Imperialnej Wyprawy Transantarktycznej.
Reklama
Shackleton był pod wrażeniem ostatnich doświadczeń, które mężczyzna nabył podczas pobytu na pokładzie kanadyjskiej pomocniczej jednostki badawczej, kiedy to pracował zaledwie kilka kilometrów poniżej koła podbiegunowego u wybrzeży Labradoru. On również miał pogodne usposobienie, a do tego był artystą amatorem.
Drwal z rancza w Montanie
William Bakewell dołączył do wyprawy w Buenos Aires. Wcześniej pracował na farmie jako drwal, na kolei oraz w charakterze pomocy na terenie pewnego rancza w Montanie, a dopiero potem, w wieku lat 27, został żeglarzem. Gdy jego statek, Golden Gate, osiadł na mieliźnie w estuarium La Plata, wraz ze swoim znajomkiem, Perce’em Blackborowem, przemierzali port w Buenos Aires w poszukiwaniu sposobu dotarcia do Anglii i wtedy też trafili na Endurance.
– Była to – jak mówił – miłość od pierwszego wejrzenia. Kiedy dwaj młodzi mężczyźni dowiedzieli się, że statek należy do słynnego badacza polarnego, sir Ernesta Shackletona, który szuka właśnie zastępstwa dla byłych członków załogi, zgłosili swoją kandydaturę.
Shackletonowi spodobało się doświadczenie Bakewella w pływaniu pod żaglami, a nie na statku zasilanym parą, dlatego go zatrudnił (jego szansom nie zaszkodziło z pewnością to, że będąc jedynym Amerykaninem w składzie ekspedycji, postanowił udawać Kanadyjczyka, licząc na względy Brytyjczyka).
Reklama
Pasażer na gapę
Ale Blackborow został odrzucony, gdy Shackleton uznał, że ma już wystarczająco dużo ludzi. Wówczas z pomocą Bakewella i Howa Blackborow ukrył się w schowku na ubrania na forkasztelu. Znaleziono go dzień po wyruszeniu z Buenos Aires, po czym zaciągnięto przed Shackletona. Głodny, przerażony i cierpiący na chorobę morską młodzian został uraczony elokwentną przemową „Szefa”, która zrobiła wrażenie na wszystkich przyglądających się temu marynarzach.
W końcu Shackleton nachylił się do Blackborowa i powiedział: – Wiesz, że podczas takich wypraw często robimy się bardzo głodni i gdy na pokładzie jest pasażer na gapę, to właśnie jego zjadamy jako pierwszego?
Trafnie uznano to za oficjalną zgodę i Blackborow został zapisany jako steward, który miał pomagać w kuchni za trzy funty miesięcznie. W końcu Shackleton nauczył się szanować tego cichego, sumiennego Walijczyka, tak samo jak wszystkich innych w załodze.
40-letni 50-latek
Jedną z najstarszych osób był Henry McNish, znany pod zwyczajowym przydomkiem przydzielanym na morzu cieślom, czyli „Chippy”. Ten wysławiający się bez ogródek wilk morski pochodzący z Cathcart w pobliżu Port Glasgow od początku budził obawy Shackletona.
Reklama
„Ten cieśla to jedyny człek, którego nie jestem całkowicie pewny” – napisał Shackleton do swojego przyjaciela i agenta, Ernesta Perrisa, na krótko przed opuszczeniem Georgii Południowej. McNish był też być może najbardziej tajemniczym członkiem wyprawy. Twierdził, nieszczerze zresztą, że w 1902 roku wypłynął na południe ze szkocką wyprawą Williama Bruce’a, choć tak naprawdę podróżował niewiele.
Z nieznanych powodów Shackleton i jego załoga uwierzyli, że mężczyzna jest po pięćdziesiątce, choć tak naprawdę liczył sobie lat 40. I choć nie był jakoś szczególnie lubiany, to wszyscy traktowali go z szacunkiem, nie tylko jako wybitnego szkutnika, ale też doświadczonego marynarza Rezerwy Royal Navy.
Kotka-kot
– Chippy nie należał do łagodnych osobników ani też do pobłażliwych – wspominał jego towarzysz z czasów innej ekspedycji. – A jego szkocki głos potrafił zgrzytać niby postrzępiony druciany kabel. McNish zabrał ze sobą w podróż burą kotkę, żywiołową Panią Chippy, o której wielu członków ekspedycji mówiło, że ma „niezły charakterek”, i której główną rozrywkę stanowiło kuszenie losu i chadzanie na skróty po dachach bud na wpół zdziczałych psów pociągowych, po tym, jak sprytnie stwierdził (po pewnym czasie odkryto, że Pani Chippy jest samcem), że zwierzęta te są bezpiecznie przykute do swoich bud.
Dowódca wyprawy
Łącznie dwudziestu siedmiu, nie licząc Shackletona, dawało względnie niewielki zespół, który miał stanąć do walki na południu pośród tysięcy kilometrów pokrytego lodem oceanu rozciągającego się między nimi i obranym przez nich celem. Każdy z nich miał za zadanie skwapliwie przypatrywać się poczynaniom i postawie swoich towarzyszy.
Shackleton nie był zresztą w tej kwestii wyjątkiem. „Niezły z niego oryginał, a przy tym człowiek kapryśny i nie jestem pewien, czy wzbudza moją sympatię” – napisał do swego ojca pierwszy oficer Greenstreet. Shackleton przybył do Buenos Aires w podłym nastroju i podczas pobytu w Georgii Południowej najwyraźniej nie był w najlepszej formie.
Pewnego razu Wordie towarzyszył mu podczas krótkiego spaceru i zaobserwował, że mężczyznę „męczył brzydki kaszel, sprawiał też wrażenie bardzo zmęczonego marszem”. Shackleton w dalszym ciągu miał sporo powodów do obaw: wspomniane warunki lodowe, najgorsze, jakie pamiętali żyjący, najwyraźniej nie zamierzały się poprawić, a kilku wielorybników zasugerowało nawet, że powinien odłożyć w czasie wyruszenie w drogę do następnego sezonu.
Reklama
Jednak dla Shackletona takie opóźnienie wyprawy byłoby równoznaczne z odwołaniem jej już na zawsze. W domu czekały na niego tylko wojna i liczne problemy finansowe, które musiałby rozwiązać.
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Caroline Alexander pt. Niezłomny. Legendarna wyprawa Shackletona i statku Endurance na Antarktydę. Jej polskie wydanie ukazało się nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.