Sofka Skipwith z pochodzenia była rosyjską arystokratką. Za sprawa małżeństwa – obywatelką brytyjską. W dramatycznych dniach niemieckiej inwazji na Francję przebywała jednak w Paryżu – o odwiedzinach u matki. Oto jej prywatnej zapiski z przełomowych chwili w dziejach kraju i Europy.
Poniższe fragmenty pamiętnika Sofki Skipwith zostały opublikowane przez jej wnuczkę, Sofkę Zinovieff, na kartach książki Czerwona księżniczka (Bellona 2021). Śródtytuły pochodzą od redakcji – w oryginale w ich miejscu są same daty. Resztę tekstu zamieszczamy bez ingerencji.
Reklama
Pierwszy wpis Skipwith sporządziła 21 maja 1940 roku – jedenaście dni po tym, jak wojska niemieckie ruszyły do ataku. Było to już po tym, jak francuski premier, Paul Reynaud, przyznał w rozmowie telefonicznej z Winstonem Churchillem: „zostaliśmy pokonani”. Paryż został zajęty przez Wehrmacht 14 czerwca.
21 maja 1940. „Wszyscy uciekają”
Trwa ewakuacja Paryża – banków, firm itp. Wszyscy uciekają, chociaż Niemcy ogłosili podobno, że Paryż nie będzie bombardowany… Dzisiejsze gazety mają tylko jedną stronę z powodu braku papieru. Francuskie stacje radiowe przestały nadawać muzykę… taniec jest zabroniony.
W dzielnicach mieszkalnych na ulicach nie ma prawie żywego ducha. Można odnieść wrażenie, że to nowe Pompeje – nieuszkodzone, ale niezamieszkane.
3 czerwca 1940. „Ryk silników, gwizd spadających bomb”
Dziś po raz pierwszy na Paryż spadły bomby… Alarm zignorowano… ale w ciągu kilku minut zaczęła się straszliwa strzelanina, usłyszeliśmy ogłuszający ryk silników, gwizd spadających bomb i gwałtowne eksplozje. Szyby drżały w oknach. Zdecydowaliśmy się zejść do piwnicy.
Reklama
10 czerwca 1940. „Rzeka samochodów z materacami na dachach”
Miasto jest dzisiaj puste i pozbawione wyrazu. Nigdzie nie można znaleźć taksówki – albo zostały zarekwirowane na potrzeby wojska, albo wywożą ewakuowanych. Z Paryża wypływa rzeka samochodów z materacami na dachach… Całe miasto ładuje pierzyny na samochody i ręczne wózki…
Dzieci zasypiają na rogach ulic, gdzie objuczone tobołkami rodziny czekają na tramwaj lub samochód. Przerywany ostrzał, monotonny huk samolotów i palące słońce.
11 czerwca 1940. „Wszyscy mówią, że pewnie załadują nas na ciężarówki”
W konsulacie brytyjskim, do którego zadzwoniłam dziś rano, powiedziano mi, że nie ma rozkazu ewakuacji i że poddani brytyjscy zostaną poinformowani za pośrednictwem prasy. Pewnie dowiemy się, jak i kiedy wyjechać, jeśli chcemy.
Wszyscy mówią, że pewnie załadują nas wszystkich na ciężarówki, jeśli zajdzie taka potrzeba, i że wyjazd na własną rękę to czyste szaleństwo…
Montparnasse – ludzie w różnym wieku siedzący na ulicy, oparci o ściany domów, tłoczący się w bramach. Samą stację oplata ludzki wieniec, szeroki na dziesięć, piętnaście rzędów. Wszyscy cisną się ze swoimi zawiniątkami i z walizkami. Żołnierz rozdaje wafle z dużego koszyka.
Stacja jest zamknięta, zabezpieczona metalowymi kratami i otoczona kordonem policji, aby tłum nie wdarł się przemocą. Ludzie mdleją i chorują, dzieci płaczą, kobiety szlochają, dziewczęta chichoczą, niektórzy czytają, jedzą, śpią, inni tylko patrzą. Ludzie, ludzie, ludzie… Zaduch nie do opisania…
Reklama
Nie ma nikogo, kto mógłby im powiedzieć, dokąd mają się udać, jak długo będą musieli czekać, nikogo, kto zadbałby o jedzenie dla nich. Nie ma nic. Czerwony Krzyż wyjechał wczoraj.
12 czerwca 1940. „Ciała leżą na poboczu”
Gorączkowa ewakuacja, bieganie od stacji do stacji, ucieczka piechotą… Trasę ewakuacji nazywa się teraz La Route du Sang [Droga krwi]. Samochody i ciężarówki pędzą, nie bacząc, kto lub co stoi im na drodze – ręczne wózki, rowery, wózki dziecięce – wszyscy spychani są do rowów lub giną pod kołami, a po ich ciałach przejeżdżają kolejne samochody.
Ciała leżą na poboczu… Nie można zdobyć jedzenia, a kieliszek wina kosztuje dziesięć franków. Straszliwa panika…
Podobno przerażająca liczba dzieci zginęła podczas ewakuacji. Ciała zmarłych piętrzą się zmieszane z bronią, ze sprzętem, z karabinami maszynowymi itp…
Kiedy o pierwszej otworzyłam okno i okiennice, było ciszej niż na wsi. Dziś w nocy w Paryżu ulice nie były oświetlone. Nie było słychać kroków ani samochodów. Absolutna cisza i ciemność…
Reklama
13 czerwca 1940. „Pożar był niesamowity”
Około szesnastej trzydzieści od północy nadciągnęła złowieszczo czarna burzowa chmura. Niedługo potem spadł deszcz sadzy. Krople spadały na twarze i ręce, pokrywając chodniki, skórę, ubrania… to płoną zapasy ropy w całym Paryżu.
Pożar był niesamowity – w niebo strzelała ogromna kolumna dymu, szeroka na jakieś trzysta metrów… podstawę kolumny trawiły płomienie. Gdy zapadł zmrok, całe niebo rozświetliła czerwona łuna.
14 czerwca 1940. „Niemieccy żołnierze są młodzi, silni i surowi”
Hitler obiecał, że przybędzie do Paryża piętnastego. Dziś rano o siódmej trzydzieści niemieccy oficerowie byli na placu Zgody. Około dziesiątej wyszłam po ziemniaki i usłyszałam o tym od sprzedawcy…
Niemieccy żołnierze są młodzi, silni i surowi. Brudni – ale nie zrozpaczeni ani wyczerpani jak nasi ludzie. Niektórzy spośród tłumu uśmiechali się do nich (żołnierze przesyłali całusy), ale większość stała, przyglądając się im w milczeniu i bez uśmiechu. Niektóre kobiety płakały…
Reklama
Spacerują teraz po Polach Elizejskich, jakby były ich własnością, siedzą w kawiarniach po dwóch, trzech i podrywają dziewczęta… Czerwona flaga ze swastyką zawisła na wieży Eiffla, na Łuku Triumfalnym, na budynku admiralicji i na hotelu Crillon.
Wczorajszy czarny deszcz odcisnął swoje piętno na mieście. Wszystkie płaskie powierzchnie pokrywa cienka warstwa sadzy, jak czarny śnieg, na którym widać ślady stóp.
Źródło
Powyższe fragmenty pamiętnika Sofki Skipwith zostały opublikowane przez jej wnuczkę, Sofkę Zinovieff, na kartach książki Czerwona księżniczka (Bellona 2021). Pozycję możecie kupić na Empik.com.
1 komentarz